Jack Strong. "Publiczne rzucanie oszczerstw na nieżyjącego już oficera jest najlepszym dowodem, jak bardzo zaszkodził określonym siłom, niestety nie tylko w Rosji"

Muszę się przyznać, że po raz pierwszy przyszło mi się zgodzić z tow. generałem Jaruzelskim. Okazuje się, że nawet najbardziej zatwardziali bolszewicy, pod koniec życia zdobywają się na słowa prawdy ; „Jeśli płk R. Kukliński jest bohaterem, to ja jestem zdrajcą!” Święte słowa, towarzyszu pierwszy sekretarzu. Z tym tylko zastrzeżeniem, że prawdziwość drugiego członu zdania, nijak nie jest zależna od jego pierwszej części. Gdyby płk Kuklińskiego w ogóle nie było, to i tak „sztywny spawacz” całkowicie słusznie powinien uważać się za zdrajcę.

Heroiczna postawa pułkownika musi co najmniej zniesmaczać służących z nim w tym samym czasie, wojskowych kolegów. Wygodnym dla nich tłumaczeniem jest potępianie pana Ryszarda, bo jeśliby teraz przyznali słuszność jego zachowaniu, to tym samym uznaliby swoją bierność za, choć częściowo, nie etyczną postawę. Zawsze problem tak zwanego „wallenrodyzmu” budzi większe lub mniejsze emocje. Dużo prościej jest, gdy obie, nawzajem wrogie armie, czy obozy różni od siebie narodowość, język, pochodzenie lub religia. Wtedy granica podziału na sojuszników i wrogów jest bardzo czytelna. Konrad Wallenrod miał, od płk Kuklińskiego, dużo „prostszą” sytuację. Cały czas żył wśród jawnych i zdeklarowanych wrogów swojego kraju, nie musiał rozstrzygać męczących go wątpliwości i dylematów moralnych. Nasz teraźniejszy bohater z LWP, był skazany na samotne podejmowanie wielokrotnych, wręcz przełomowych decyzji. W razie złapania nie stawał się jeńcem na froncie, nie miał żadnych praw, nikt nie mógł się o niego upomnieć, choć tak naprawdę prowadził przez wiele lat samotną wojnę z wrogim mocarstwem. Jednocześnie działał głównie pośród swoich rodaków, którym, w tej sytuacji, nie mógł zaufać nawet na jotę. Cały czas podnoszą się tu i tam głosy, że przecież Polska nie prowadziła wtedy wojny, nikt nie robił łapanek na ulicach, a Sowieci byli na tyle mili, że masowo nie wywozili nas na „białe niedźwiedzie”. Więc po co było współpracować z CIA? Szczególnie przykry jest wręcz wrogi stosunek do pana pułkownika ówcześnie urzędującego prezydenta Lecha Wałęsy, który nie zdobył się wobec Niego nawet na żaden przyjazny gest. Czyżby wynikało to z ustaleń, zawieranych jeszcze przed laty, w gdańskiej komendzie milicji? Ktoś powie, że informacje przekazywane Amerykanom dotyczyły Wojska Polskiego, tym samym osłabiały naszą obronność. Mówiący te słowa nie widzą, lub nie chcą widzieć, że w tamtych czasach nasze wojsko, w sensie decyzyjnym, było polskie tylko z nazwy. Polski dowódca, dowolnego szczebla dowodzenia, nie mógł bez wiedzy sowieckich „doradców” wydać żadnego strategicznego rozkazu. Nasi poszczególni przełożeni mogli sobie decydować o kolejności wart w koszarach, lub godzinach sprzątania wojskowych latryn. Każda, choć trochę istotniejsza decyzja była podejmowana tylko za wiedzą, albo wręcz przez „bratnich” generałów. Oczywiście, że w tamtym ludowym wojsku służyły tysiące patriotycznie nastawionych oficerów i żołnierzy, będących na co dzień, w każdym wymiarze, porządnymi ludźmi. Niestety od czasów sformułowania nad Oką dywizji „Kościuszkowców”, pod samozwańczym dowództwem podpułkownika Z. Berlinga, z którego Stalin bezprawnie zrobił generała, polskie ludowe wojsko stanowiło dla sowieckich dowódców tylko tanie mięso armatnie. Pierwszym tego tragicznym przykładem była rzeź naszych żołnierzy pod Lenino, 12 października 1943 r. ; polskie straty wyniosły wtedy aż 25% dopiero co utworzonej dywizji (3 000 żołnierzy!). Nawet najbardziej światli wojskowi z LWP byli tylko bezwolną śrubką w trybiku wielkiej, sowieckiej machiny wojennej. Jakikolwiek ich otwarty bunt przeciwko straceńczym rozkazom mógł spowodować jedynie krwawą rzeź zafundowaną nam przez „sojuszników”.

Pamiętam, jak w pierwszym tygodniu stanu wojennego po Warszawie, nie wiadomo skąd, nagle gruchnęła wieść, że w Śląskim Okręgu Wojskowym, przeciwko WRON-owi, zbuntowała się cała dywizja piechoty. Miała ona ruszyć na Warszawę, w celu obalenia wojskowej junty. Abstrahując od absurdalności tej fałszywej informacji, dobrze pamiętam, jak dorośli ludzie zastanawiali się, co to teraz będzie? Przecież „ruscy” naszych rebeliantów „czapkami nakryją” i nastąpi kolejna „rzeź Pragi”…

Właśnie zdawanie sobie sprawy z tego, że jakikolwiek nasz jawny opór spotka się z pewną masakrą, przy jednoczesnej świadomości, że wszystkie głowice konwencjonalne i co gorsza nuklearne, obu stron przyszłego konfliktu, są  wymierzone w Polskę, nakazało pułkownikowi zawierzyć bez reszty Amerykanom. Pełniąc funkcję zastępcy szefa Zarządu Operacyjnego Sztabu Generalnego L. W. P., przekazał NATO, w ciągu dziesięciu lat współpracy, ponad 40 000 stron tajnych dokumentów. Między innymi plany użycia sowieckiej broni nuklearnej, rozmieszczenie na terenie Polski i NRD sowieckiej obrony przeciwlotniczej, lokalizację bunkrów dowódców Układu Warszawskiego, czy dane techniczne najnowocześniejszego wówczas radzieckiego uzbrojenia : czołgu T – 72 i rakiety „Strzała 2”. W ten sposób dużo bardziej osłabił zniewalający nas Układ Warszawski, niż jawny bunt przeciw Sowietom, nawet kilku dywizji piechoty. Dlatego, do tej pory, ci którzy wciąż tęsknią do polskiej okupacji Danii, jak przewidywała niby „obronna” koncepcja wojenna ZSRS, nie mogą mu tego nijak wybaczyć.

W pewnym sensie, działalność Jacka Stronga, taki pseudonim nosił nasz pułkownik, można porównać do osiągnięć sowieckiego super agenta, Richarda Sorge. Ten niemiecki dziennikarz, będący od 1928 r. agentem GRU, został wysłany, jako korespondent do Japonii. Tam zdobył i przekazał do Moskwy datę hitlerowskiego ataku na ZSRS i datę napadu Japończyków na Pearl Harbor. Obie te informacje zostały przez Rosjan zlekceważone, ale ta następna, o ogromnym znaczeniu została już doceniona. Podczas niemieckiego oblężenia Moskwy, R. Sorge poinformował Rosjan, że Japonia nie zamierza zaatakować ZSRS. Na skutek owej strategicznej informacji Stalin przerzucił z Syberii, stacjonujące tam sowieckie dywizje, zabezpieczające od japońskiego ataku wschodnią, rosyjską granicę. Ciekawe, że super agent, który z pewnością przyczynił się do zwycięstwa w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej, został dopiero doceniony w 1964 r. (otrzymał wtedy tytuł Bohatera Związku Sowieckiego), bo wcześniej nikt nad Wołgą nie chciał przyznać się, że w swoim czasie zbagatelizowano jego informacje o dacie rozpoczęcia planu „Barbarossa”. Mimo wszystko, późno, bo późno, ale Rosjanie potrafili docenić swojego, niemieckiego agenta.  Płk Kukliński nie został, w wolnej Polsce nawet awansowany na kolejny stopień wojskowy, ani odznaczony, odpowiednio do swoich zasług .Sam, na szczęście nie musiał ostrzegać demokratycznego świata przed datą sowieckiej agresji, bo między innymi, dzięki jego działalności, taki konkretny termin nigdy nie został wyznaczony.

Podobnie sami Niemcy, nigdy nie wypominali wykonawcy zamachu na Hitlera, płk Clausowi Schenk von Stauffenbergowi, że splamił mundur niemieckiego oficera, podnosząc rękę na swojego najwyższego dowódcę. A naszemu pułkownikowi, co i raz jakiś, mniej lub bardziej skryty wielbiciel bolszewii, zarzuca zdradzenie własnego kraju …

Płk R. Kukliński został zaocznie w PRL –u, w roku 1984, skazany na karę śmierci. Już w wolnej Polsce (1990 r.), zamieniono mu ten wyrok na 25 lat więzienia. Czyli w kraju pod rządami premiera Tadeusza Mazowieckiego, Ryszard Kukliński, który  sam potrafił zastopować najbardziej zaborcze plany Układu Warszawskiego, został potraktowany tak samo, jak ostatnio bardzo znany, M. Trynkiewicz, psychopatyczny, homoseksualny pedofil – morderca.

Pan pułkownik zapłacił za swoje poświęcenie śmiercią jednego syna i zaginięciem drugiego potomka. Szyderczym chichotem historii i żywym dowodem, że likwidacja WSI było jedynym słusznym rozwiązaniem, może być telewizyjna wypowiedź ostatniego reliktu tej służby – gen. M. Dukaczewskiego. Ten, ciągle zapraszany do stacji „słusznego nurtu”, ostatni dowódca dawnych służb, z jawnym szyderstwem w oczach, zaczął oczerniać R. Kuklińskiego, że potrzebował pieniędzy, bo miał słabość do kobiet. Poddał również pod wątpliwość śmierć jego dzieci, nazywając tę osobistą tragedię pana pułkownika, grą amerykańskich służb. Powszechnie wiadomo, że Ryszard Kukliński nie wziął za przekazywane informacje ani dolara, działając z pobudek czysto ideologicznych. Publiczne rzucanie oszczerstw na nieżyjącego już oficera jest najlepszym dowodem, jak bardzo zaszkodził określonym siłom, niestety nie tylko w Rosji. Tak bardzo, że nawet po jego śmierci nie mogą mu tego darować. I to też jest dowód na to, jak wiele, jako kraj zawdzięczamy temu cichemu i skromnemu człowiekowi.

Jarosław Lewandowski

Za: warszawskipis.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.