Antymacierewiczowskiej komisji nie będzie. Bo co innego szczekać na posła zza węgła, a co innego zmierzyć się z nim na argumenty

fot. ansa/ wPolityce.pl
fot. ansa/ wPolityce.pl

Nagonka na Antoniego Macierewicza – chwilowo spełzła na niczym. Premier wylał kubeł zimnej wody na rozgorączkowanych tropicieli wszelkich zbrodni wroga publicznego nr 1. Zmierzył siły na zamiary?

Najwyraźniej ktoś w otoczeniu szefa rządu jeszcze myśli. I kalkuluje. I chyba przemknęła mu przez głowę myśl, że jeśli ktoś miałby zyskać medialnie na całej tej awanturze o WSI, to byłby to raczej polityk PiS, a nie jego krytycy. Ilu by ich nie było.

Generalnie cała akcja medialnego rozliczania Macierewicza od początku była kuriozalna.

Nie było przecież najmniejszego powodu, by po tylu latach od rozwiązania WSI wciąż wałkować ten problem. Nawet - zakładając, że przy likwidacji patologicznych struktur wojskowego wywiadu popełniono jakieś błędy - mleko się dawno rozlało. I wyschło. A wbrew złowieszczym analizom lewicy - służby specjalne nie przestały pracować.  Tyle, że paru smutnych panów wyszkolonych w Moskwie - musiało zmienić posady, z czym do dziś nie może się z tym pogodzić. Ot i cała narodowa tragedia.

A jednak ni stąd ni zowąd, w siódmym roku panowania Platforma Obywatelska – przy żywym wsparciu SLD ( to akurat zrozumiałe) - postanowiła się rozprawić się z likwidatorem WSI. Choć trochę na zasadzie i chciałabym i boję się. Powołać komisję czy nie powołać?

Ostatecznie w trakcie wielodniowego wałkowania sprawy dawno umarłych struktur WSI zorientowano się, że antymacierewiczowska koalicja nie ma wystarczających kadr, by zmierzyć się ze swoim wrogiem nr 1. Bo co innego poszczekiwać zza węgła w zaprzyjaźnionych stacjach telewizyjnych, a co innego stanąć twarzą w twarz z b. likwidatorem i zmierzyć się z nim na argumenty. A Antoni Macierewicz nie raz pokazywał, że argumentować potrafi. (Ot choćby ostatnia konferencja na temat pułkownika Makowskiego. Garść cytatów i opinii o rzekomej supergwieździe wywiadu – zapisanych przez jego dawnych przełożonych – czarno na białym pokazała z kim mieliśmy do czynienia. Inna rzecz, że większość mediów starannie tę konferencję pominęła).

Tak, czy owak medialnego obycia trudno politykowi PiS odmówić. Łatwo więc sobie wyobrazić sytuację,  że to główny oskarżony zagoniłby w kozi róg swoich "prokuratorów".

Kilka dni temu te obawy zwerbalizowało "znakomite" grono publicystów TOK FM. Jacek Żakowski, Wiesław Władyka i Tomasz Lis długo zastanawiali się kto mógłby stanąć w potencjalnej komisji śledczej. Przeanalizowano kilka kandydatur: Ryszard Kalisz (dobry, ale kto go wystawi?), Janusz Zemke ( ma odpowiednią wiedzę, ale siedzi w PE), (Roman Giertych - może dałby radę, ale w ogóle jest poza Sejmem). Padło jeszcze nazwisko Schetyny, ale i on został odrzucony (wszak premier nie dopuści by mu dawny przyjaciel gwiazdorzył) I na tym lista się wyczerpała... Czyli Huston mamy problem...

Problemów - tych zupełnie poważnych - było zresztą więcej. Cały sens komisji śledczych polegał dotąd na tym, że ich działalność odbywała się w świetle kamer. Tylko wyjątkowo – niektóre przesłuchania utajniano. Problem w tym, że najnowsza komisja miała się zająć sprawami tajnych służb. A to oznaczało, że jawne mogłoby być zaledwie kilka posiedzeń. Jaki więc byłby medialny sens wielogodzinnych przesłuchań? Chyba taki, żeby szef komisji - zapewne koalicyjny - wychodził do dziennikarzy i dzielił się swoimi refleksjami, których widzowie ani dziennikarze nie mogliby skonfrontować z treścią składanych zeznań. Na osłodę pewnie co jakiś czas pojawiałyby się sensacyjne i nieweryfikowalne przecieki. Z drugiej strony – cóż byłoby w tym nowego wobec tego, z czym mamy do czynienia już dziś, bez żadnej komisji?

No więc koalicja się zapętliła. Propozycji posła Wziątka, by rolę komisji śledczej przejęła ta ds. służb specjalnych – nikt już nie potraktował serio. Nawet SLD. I słusznie, bo pomysł z punktu widzenia prawa był absolutnie kosmiczny.

W całym tym zamieszaniu nikomu za to nie przeszkadzało, że gdyby do powołania takiej komisji doszło, to i tak szansa, że zakończyłaby pracę przed końcem kadencji była bliska zeru.

O co więc w tym wszystkim chodziło?

Być może o to, by Antoniego Macierewicza uwikłać w konieczność referowania starych spraw i tym samym uniemożliwić mu prowadzenie zespołu do wyjaśniania katastrofy smoleńskiej. Jeśli taki był zamiar, to koalicja będzie musiała poszukać innego bata. Może nieśmiertelną lustrację? A może jakiś nie zapłacony mandat sprzed 10 lat? Kto wie? Coś się znajdzie na pewno. Bo dla PO, gdy idzie o Macierewicza - żaden kotlet nie jest zbyt stary...

 

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.