Artykuł „Efekt wybuchu” w tygodniku „W Sieci” wskazuje na niebywałe zaniedbania w dokumentacji katastrofy smoleńskiej. Wszystko wskazuje na to, że zamierzone

Fot. wSieci. Pełna wersja zdjęcia w najnowszym wydaniu tygodnika
Fot. wSieci. Pełna wersja zdjęcia w najnowszym wydaniu tygodnika

Artykuł Marka Pyzy „Efekt wybuchu” („W Sieci”, nr 5/2014) uświadamia, w jak wielkim stopniu Polakom wciąż robi się wodę z mózgu w kwestii katastrofy smoleńskiej. Mapa obrazująca ok. 20 tys. elementów samolotu znalezionych przez polskich archeologów zwraca uwagę na to, jak mało wiemy o rzeczywistym wyglądzie miejsca katastrofy tuż po tragicznym zdarzeniu. A miałoby to kluczowe znaczenie dla rekonstrukcji tego, co się zdarzyło rankiem 10 kwietnia 2010 r. Miałoby też kluczowe znaczenie dla potwierdzenia bądź wykluczenia różnych hipotez wyjaśniających przyczyny katastrofy.

Poza niewyraźnymi, słabej jakości zdjęciami satelitarnymi, na które naniesiono rozmieszczenie najważniejszych elementów wraku, nic nie wiemy o istnieniu dokładnych zdjęć, zrobionych na przykład z helikoptera operującego nad miejscem katastrofy. Nie pokazano miejsca katastrofy sfilmowanego z niewielkiej wysokości, tak żeby widać było wszystkie szczegóły. Nie wiemy nawet, czy taka dokumentacja istnieje, choć wydaje się oczywiste, że powinna być zrobiona. Nic nie wiemy o istnieniu zdjęć (materiałów filmowych) całego terenu katastrofy zrobionych wtedy, gdy szczątki znajdowały się tam, gdzie zostały rozrzucone. Nie wiemy też o istnieniu zdjęć (materiałów filmowych) pokazujących szczegółowo cały teren już po usunięciu szczątków.

To, co znalazło się w tzw. raporcie Millera, to marne zdjęcia satelitarne z naniesionym rozkładem szczątków oraz fotografie różnych elementów wraku – zarówno z miejsca katastrofy, jak i z miejsca, gdzie je później przeniesiono. Są też przypadkowe zdjęcia różnych elementów terenu, gdzie doszło do tragedii. Wiele z tych zdjęć pochodzi z internetowych stron Siergieja Amielina, który przedstawia się jako rosyjski dziennikarz, wykładowca elektroniki, absolwent Moskiewskiego Instytutu Energetyki. Jest on autorem książki „Ostatni lot: Spojrzenie z Rosji”. Dobrej jakości zdjęć całego terenu tuż po katastrofie nie ma też na stronie internetowej powołanego w 2013 roku „zespołu do spraw wyjaśniania opinii publicznej treści informacji i materiałów dotyczących przyczyn i okoliczności katastrofy pod Smoleńskiem”. Są tylko dobrej jakości fotografie różnych elementów wraku.

Jeśli nie ma czegoś, co wydawałoby się elementarzem w dokumentacji miejsca katastrofy, rodzą się pytania, czy to zaniechanie jest celowe i jaki był tego powód. A jeśli tego rodzaju dokumentacja istnieje, to dlaczego nigdy nie została upubliczniona? Co takiego można by zobaczyć na dokładnych zdjęciach (filmach) pokazujących teren katastrofy tuż po tym jak się wydarzyła, że ich nie wykonano lub je zrobiono, ale nigdy ich nie pokazano? Nic nie wiemy o żadnych problemach technicznych uniemożliwiających powstanie dobrej jakości dokumentacji terenu. Zrobienie odpowiednich fotografii i filmów wydaje się technicznie łatwe.

W sprawie dokumentacji terenu katastrofy 10 kwietnia i po tej dacie działy się rzeczy co najmniej dziwne. I nie sposób tego inaczej uzasadnić, jak celowym działaniem Rosjan. Najlepszym tego dowodem są „Uwagi Rzeczypospolitej Polskiej jako państwa rejestracji i państwa operatora do projektu Raportu końcowego z badania wypadku samolotu Tu-154M nr boczny 101, który wydarzył się w dniu 10 kwietnia 2010 r., opracowanego przez Międzypaństwowy Komitet Lotniczy MAK” z 19 grudnia 2010 r. Dokument ten wskazuje wiele wniosków polskiej strony w sprawie dostępu do materiałów obrazujących teren katastrofy. Rosjanie albo nie zrealizowali tych wniosków, albo zrobili to w skandalicznej formie.

Pierwszy wniosek skierowano do Rosjan 19 kwietnia 2010 r. - o „wszystkie zdjęcia i filmy z miejsca katastrofy”. W grudniu 2010 r. odnotowano: „nie otrzymano”. Wniosek z 2 maja 2010 r. dotyczy „dokumentacji fotograficznej miejsca zdarzenia w tym zdjęć wykonanych bezpośrednio po zaistnieniu katastrofy”. Efekt: „nie otrzymano”. Wniosek z 14 maja 2010 r. dotyczy „wyników, wykonanego po wypadku, oblotu środków radiolokacyjnych i systemów na lotnisku Smoleńsk „Północny”. Stosownych materiałów „nie otrzymano”. 14 maja 2010 r. sformułowano też wniosek o „dokumentację fotograficzną miejsca zdarzenia, w tym zdjęć wykonanych bezpośrednio po zaistnieniu katastrofy oraz filmów z miejsca katastrofy”. Były one bardzo niskiej jakości i tylko „do wglądu w siedzibie MAK”.

We wniosku z czerwca 2010 r. żądano „zapisu wideo dokonanego na pokładzie samolotu An-26 przez płk. Siergieja Jakimienko z przebiegu wykonanego oblotu środków zabezpieczenia lotów, który był wykonany po katastrofie samolotu Tu-154M dniu 15 kwietnia 2010 r.”. Tego zapisu „nie otrzymano”. Podobnie jak „protokołów z oblotu środków zabezpieczenia lotów na lotnisku Smoleńsk – „Północny” wykonanego po katastrofie samolotu Tu-154M w dniu 15.04.2010 r.”. „Nie otrzymano” również „materiału filmowego sporządzonego na miejscu zdarzenia bezpośrednio po katastrofie” oraz „materiału filmowego dokumentującego wykonywane oględziny i czynności podejmowane na miejscu zdarzenia”. Strona polska „nie otrzymała” „dokumentacji fotograficznej z miejsca zdarzenia wykonanej bezpośrednio po katastrofie”, „dokumentacji fotograficznej dokumentującej wykonywane oględziny i czynności podejmowane na miejscu zdarzenia”, „dokumentacji fotograficznej i filmowej wraku samolotu z miejsca zdarzenia dokumentującej przebieg przemieszczania szczątków”.

5 lipca 2010 r. do Rosjan skierowano „prośbę o przekazanie protokołu oblotu środków radiotechnicznych lotniska Smoleńsk „Północny”, przeprowadzonego dnia 15.04.2010 r.” oraz „prośbę o pisemne podanie przyczyn nieudostępnienia materiałów stronie polskiej”. Bez rezultatu. Gdy wyjątkowo 26 lipca 2010 r. „na specjalnym spotkaniu przestawiono stronie polskiej rezultaty oblotu środków radiotechnicznych lotniska”, „strona polska nie zaakceptowała przedstawionych przez stronę rosyjską”. A „Akredytowany Przedstawiciel RP ponownie zwrócił się z wnioskiem o udostępnienie całego protokołu z tego oblotu”. Protokołu „nie otrzymano”. 7 października 2010 r. znowu polska strona wnioskowała o „przekazanie szczególnych danych z oblotu środków radiolokacyjnych wykonanego w dniu 15 kwietnia 2010 r.”. Bez rezultatu. W dodatku „akredytowany przedstawiciel ani jego doradcy nie mieli możliwości uczestniczenia w oblocie środków radiotechnicznych przeprowadzonym w dniu 15.04.2010 r.”, a „przedstawicieli strony polskiej nie dopuszczono do obserwacji ekranów stacji radiolokacyjnych na stanowiskach dowodzenia w trakcie trwania oblotu”.

Zaprezentowany Polakom 29 lipca 2011 r. raport końcowy Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego (tzw. raport komisji Millera) oraz opublikowany 5 września 2011 r. „Protokół z badania zdarzenia lotniczego nr 192/2010/11” (z załącznikami) zostały sporządzone, mimo że nie dysponowano praktycznie żadną spełniającą standardy dokumentacją terenu katastrofy. Członkowie komisji Millera przeszli nad tym do porządku, choć taka dokumentacja ma fundamentalne znaczenie.

Komisja Millera przeszła też do porządku nad tym, że nie istniały żadne wiarygodne badania techniczne wraku, bo te na zlecenie polskiej prokuratury zaczęto przeprowadzać dopiero w październiku 2012 r., czyli ponad rok po opublikowaniu raportu komisji Millera. To wszystko dowodzi, że w sprawie katastrofy smoleńskiej wciąż wiemy mniej niż więcej. Dlatego tak ważne są kolejne ujawniane dowody, takie jak raport polskich archeologów, który na łamach tygodnika „W Sieci” omawia Marek Pyza.

CZYTAJ TAKŻE: 20 tys. kawałków tupolewa, czyli smoleński raport archeologów jako wiedza niepożądana

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.