Relacja z procesu Sumlińskiego. Świadek: "sprawę rzekomej korupcji wywołali byli żołnierze WSI, wykorzystując do tego Komorowskiego, który miał w tych kręgach znajomości"

PAP/Jacek Turczyk
PAP/Jacek Turczyk

Przedstawiam Państwu kolejną relację z procesu, w którym Prokuratura, powołując się na art.230 par.1 kodeksu karnego, oskarża dziennikarza śledczego Wojciecha Sumlińskiego oraz byłego wysokiego funkcjonariusza kontrwywiadu PRL, płk.Aleksandra L., o rzekomą płatną protekcję podczas procesu weryfikacji żołnierzy WSI, prowadzonym przez komisję pod przewodnictwem Antoniego Macierewicza w czasie likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych.

Rozprawie przewodniczył tak jak dotychczas, Sędzia Stanisław Zdun, a Prokuraturę reprezentował prokurator Robert Majewski. Na rozprawę stawili się świadkowie Barbara Tobiasz, Stanisław Iwanicki oraz Piotr Woyciechowski, nie stawił się Jarosław Jakimczyk.

Rozprawa rozpoczęła się od przesłuchania Stanisława Iwanickiego, byłego Ministra Sprawiedliwości w rządzie Jerzego Buzka, który na pytanie Sądu, co wie o sprawie, odpowiedział, że w kwestii weryfikacji przez Komisję Weryfikacyjną WSI, a także odnośnie Raportu, Aneksu czy też płk. Leszka Tobiasza, nie posiada żadnej wiedzy.

W związku z tym Sąd postanowił odczytać zeznania świadka, złożone podczas postępowania przygotowawczego. Opisywał on w nich, w jaki sposób poznał pod koniec lat 90-tych dziennikarza śledczego Wojciecha Sumlińskiego, z którym utrzymywał potem okazjonalne kontakty. Latem 2005 r. Wojciech Sumliński przedstawił mu "swojego przyjaciela" Aleksandra L. - miał on pomóc mu zrozumieć, w jaki sposób działa "czarny PR", któremu został w tamtym czasie poddany, a być może miał również dostęp do jakichś informacji na ten temat. Spotkania, w których uczestniczył świadek, Aleksander L. i Wojciech Sumliński, odbywały się sporadycznie, rozmawiano podczas nich o różnych sprawach, również prywatnych, ale nie było podczas nich mowy o weryfikacji przed Komisją Weryfikacyjną WSI za pieniądze czy też o sprawie dostępu do Aneksu do Raportu z likwidacji WSI. Stanisław Iwanicki zeznał również, że na prośbę Aleksandra L. zapoznał go z dziennikarką Anną Marszałek. Świadek w swoich wyjaśnieniach mówił również, że do kontaktów z Aleksandrem L. oraz Wojciechem Sumlińskim podchodził z dystansem, choć jednocześnie były one serdeczne. Stanisław Iwanicki zeznał również, że po ujawnieniu sprawy rzekomej korupcji w Komisji Weryfikacyjnej WSI Aleksander L. podczas rozmów, które odbywali również tylko we dwójkę, zastanawiał się, czy nie jest w tę sprawę wrabiany, być może przy udziale Wojciecha Sumlińskiego. Były Minister Sprawiedliwości podkreślał także, że nie znał nikogo z członków Komisji Weryfikacyjnej WSI, jak również że nie znał i nigdy nie spotkał płk. Leszka Tobiasza. W ostatnim spotkaniu, podczas którego widział się z Wojciechem Sumlińskim oraz Aleksandrem L. - było to zaległa kawa imieninowa Wojciecha Sumlińskiego, już po ukazaniu się artykułów o  rzekomej korupcji w Komisji Weryfikacyjnej WSI - brał również udział jakiś trzeci, nieznany mu mężczyzna, który ponoć miał pracować za granicą.

Po odczytaniu zeznań Stanisława Iwanickiego z postępowania przygotowawczego, do pytań przystąpił prokurator Robert Majewski, który chciał się od niego dowiedzieć, jak określiłby stopień zażyłości Wojciecha Sumlińskiego oraz Aleksandra L., skoro został mu on przez dziennikarza przedstawiony jako "przyjaciel". Świadek odpowiedział, że nie były to relacje osób sobie obcych, ale nie wie, czy słowo "przyjaciel" faktycznie wskazywało na zażyłość, czy też było użyte tylko jako obiegowe określenie przedstawianej mu osoby. Prokurator Majewski zapytał, jak długo trwało spotkanie, w którym uczestniczyli Wojciech Sumliński, Aleksander L. oraz trzeci, nieznany świadkowi mężczyzna - świadek odparł, że raczej nie trwało ono zbyt długo i nie pamięta szczegółów, dotyczących tego nieznanego mu mężczyzny.

Kolejne pytanie zadał świadkowi mecenas Waldemar Puławski, który zapytał go, co było "jądrem" rozmów dotyczącym WSI, które odbywał z Wojciechem Sumlińskim i Aleksandrem L. Świadek odpowiedział, że konkretnych rozmów o sprawie weryfikacji nie było, nie poruszano w nich też w żaden sposób aspektu materialnego, aczkolwiek dyskusje dotyczące tej sprawy stały się żywsze po ukazaniu się artykułu Anny Marszałek. Obrońca Wojciecha Sumlińskiego chciał się również dowiedzieć, w jaki sposób świadek zaprotegował Aleksandra L. dziennikarce Annie Marszałek. Stanisław Iwanicki wyjaśnił, że znał jej numer telefonu, zadzwonił do niej mówiąc, że chciałby ją umówić z osobą, która jest kompetentna w kwestii weryfikacji, ponieważ pracowała w służbach, ale w szczegóły dotyczące weryfikacji nie wchodził, bo ich nie znał - nie zna też szczegółów rozmów, które potem odbywali ze sobą Aleksander L. oraz Anna Marszałek.

Wojciech Sumliński zapytał świadka, jak często spotykał się z nim, a jak często z Aleksandrem L., szczególnie po ukazaniu się artykułu Anny Marszałek - świadek odpowiedział, że nie pamięta, jak często i w jakiej konfiguracji odbywały się te spotkania. Odnośnie spotkań z Anną Marszałek świadek stwierdził, że nie ma wiedzy, aby Wojciech Sumliński również się z nią spotykał, czy też inicjował jej spotkania z Aleksandrem L. Co do treści artykułów Anny Marszałek, świadek powiedział, że nie wie, ile tych artykułów się ukazało ani kiedy były opublikowane, nie pamięta też ich treści poza tym, że dotyczyły weryfikacji WSI - nie pamięta także, czy w tych artykułach pojawiły się nazwiska członków Komisji Weryfikacyjnej, choć w którymś z nich pojawiło się nazwisko Aleksandra L.

Po tej odpowiedzi Wojciech Sumliński poprosił Sąd o zgodę na wygłoszenie oświadczenia. Zobowiązał się w nim do dostarczenia Sądowi treści tych publikacji, dodając, że mowa w nich jest o ewentualnej korupcji w Komisji Weryfikacyjnej WSI, z udziałem Aleksandra L. oraz podaniu nazwisk niektórych jej członków, w tym Leszka Pietrzaka - ale nie ma w nich nawet śladu jego osoby.

Po wygłoszeniu oświadczenia, Wojciech Sumliński przystąpił do zadawania kolejnych pytań - chciał się dowiedzieć, czy spotkania, o których mowa, odbywały się również pomiędzy publikacją artykułów Anny Marszałek, a jego zatrzymaniem przez ABW. Stanisław Iwanicki odpowiedział, że zaległa kawa imieninowa Wojciecha Sumlińskiego była ostatnim takim spotkaniem - potem takich spotkań już nie było. Następnie, w odpowiedzi na pytanie dziennikarza, świadek wyjaśnił, że co prawda spotkania te odbywały się w serdeczniej atmosferze, bo nikt nikogo nie indagował, nie próbował "wyciągać" jakiejś wiedzy, ale równocześnie on podchodził z dystansem tak do Wojciecha Sumlińskiego, jak i do Aleksandra L.

Wojciech Sumliński zapytał Stanisława Iwanickiego, czy wie, że Aleksander L. zeznał, że to właśnie on mu powiedział, jakoby Wojciech Sumliński był agentem ABW. Świadek odpowiedział, po nieuwzględnieniu sprzeciwu prokuratora przez Sąd, że w jego rozmowach z Aleksandrem L. na temat czarnego PR była mowa o tym, że dziennikarze skądś muszą brać informacje, ale takiej opinii, że Wojciech Sumliński jest agentem ABW nie mógł przekazać ani Aleksandrowi L., ani komukolwiek innemu, bowiem nie ma na ten temat wiedzy.

Następnie Wojciech Sumliński powrócił do sprawy "dystansu" w rozmowach ze Stanisławem Iwanickim, mimo, że rozmowy te odbywały się w serdecznej atmosferze, a relacje między nimi uważał za przyjacielskie - dziennikarz stwierdził, że starając się zachować delikatność w tej materii, musi jednak powiedzieć, że on również w pewnym stopniu podchodził do Stanisława Iwanickiego z nieufnością, bowiem dotarł do materiałów, które świadczyły o tym, że to właśnie Stanisław Iwanicki odebrał w 1991 r. śledztwo prokuratorowi Andrzejowi Witkowskiemu w sprawie zabójstwa ks. Jerzego Popiełuszki. Stanisław Iwanicki nie zgodził się ze stwierdzeniami Wojciecha Sumlińskiego - dziennikarz, rozwijając tę kwestię, dodał jednak, że grudniu 2007 r. złożył w tej sprawie zawiadomienie do Ministerstwa Sprawiedliwości, kierując odpowiedni wniosek do Prokuratury, na podstawie którego zostało wszczęte śledztwo, o co Stanisław Iwanicki miał do niego pretensje. Śledztwo to zostało umorzone po 10 miesiącach, bowiem w tym czasie ABW już się "zajęła" w inny sposób dziennikarzem. Stanisław Iwanicki odpowiedział, że nie rozmawiał w tej sprawie z Wojciechem Sumlińskim i nie wiedział o tym wniosku - co dziennikarz skomentował, mówiąc, że jest to nieprawda i jeśli Sąd uzna to za stosowne, to złoży wniosek o przesłuchanie prokuratora Andrzeja Witkowskiego. Wniosek, który został złożony w grudniu 2007 r. przez Wojciecha Sumlińskiego do Prokuratory, w sprawie śledztwa dotyczącego morderstwa ks. Jerzego Popiełuszki, został złożony przez dziennikarza do akt toczącej się sprawy.

Sędzia Stanisław Zdun chciał się dowiedzieć od Stanisława Iwanickiego, dlaczego, jego zdaniem, płk. Aleksander L. w zasadzie "samo zadenuncjował się" wobec dziennikarki Anny Marszałek - świadek odpowiedział, że trudno mu to wytłumaczyć.

Na tym zakończono przesłuchanie Stanisława Iwanickiego - na wniosek obrońcy Aleksandra L., ze względów zdrowotnych, Sąd zarządził 10-minutową przerwę.

Po przerwie składanie wyjaśnień rozpoczął Piotr Woyciechowski, który poprosił o odczytanie swoich zeznań z postępowania przygotowawczego. Sąd stwierdził, że wg procedury, najpierw świadek musi opowiedzieć, co wie o sprawie, a dopiero potem mogą być odczytane jego zeznania. Piotr Woyciechowski stwierdził, że nie ma nic wspólnego ze sprawą rzekomego przestępstwa korupcji w Komisji Weryfikacyjnej WSI i był tylko obserwatorem wydarzeń w maju 2008 r., kiedy to był świadkiem przeszukania przez ABW mieszkań swoich dwóch kolegów z Komisji - nic więcej na ten temat nie wie.

Po tych krótkich wyjaśnieniach świadka, Sąd odczytał jego zeznania z postępowania przygotowawczego. Wynikało z nich, że Piotr Woyciechowski, który był członkiem Komisji Weryfikacyjnej WSI, nie znał, ani osobiście nigdy nie spotkał Wojciecha Sumlińskiego, Aleksandra L. czy płk. Leszka Tobiasza. Według jego zeznań, sprawa rzekomej korupcji w Komisji wpłynęła na jej morale, powodując "paraliż psychologiczny". Świadek nie brał udziału w weryfikacji płk. Leszka Tobiasza ani jego syna, podczas weryfikacji innych żołnierzy WSI kilkakrotnie pracował w zespole z Leszkiem Pietrzakiem, nie uczestniczył w pracach nad Raportem, ani Aneksem. Zdaniem Piotra Woyciechowskiego, prawdopodobne jest, że sprawę rzekomej korupcji wywołali byli żołnierze WSI, wykorzystując do tego Bronisława Komorowskiego, który miał w tych kręgach znajomości.

Prokurator Majewski zapytał świadka, w jaki sposób odbywało się wysłuchanie danej osoby podczas weryfikacji - świadek odparł, że osoba taka była wzywana przed oblicze zespołu, a organizował to sekretariat Komisji. Prokurator chciał się dowiedzieć, czy praktykowane były spotkania członków Komisji poza siedzibą - Piotr Woyciechowski stwierdził, że nie zna takiego przypadku. Drążąc ten temat, prokurator dopytywał świadka, czy członek Komisji mógł się spotykać z osobą poddawaną weryfikacji poza siedzibą Komisji - świadek odpowiedział, że Komisja ta nie miała charakteru wojskowego, pracowali w niej w większości pracownicy cywilni, więc potencjalnie taka możliwość istniała, natomiast w aktach prawnych nie ma żadnych regulacji na ten temat. W Komisji funkcjonowała zasada lojalności, dyskrecji oraz przekazywania informacji przewodniczącemu Komisji (w czasie pracy świadka w Komisji jej przewodniczącym był Jan Olszewski - przyp.aut.). W Komisji była mocno zakorzeniona zasada "wiedzy niezbędnej", co oznacza, że członkowie interesowali się przede wszystkim wiedzą na temat spraw, które ich dotyczyły. Na pytanie Sądu, czy pracownicy Komisji byli zatrudnieni na etatach, Piotr Woyciechowski odparł, że członkowie Komisji pracowali jako wolontariusze, bez wynagrodzenia, utrzymywali się z własnych źródeł zarobkowania lub z oszczędności. Prokurator Majewski zapytał, czy dopuszczalna była praca operacyjna - świadek odpowiedział, że członkowie Komisji nie mieli takich uprawnień.

Obrońca Wojciecha Sumlińskiego, mecenas Waldemar Puławski, bardzo mocno drążył kwestię, dlaczego Piotr Woyciechowski dostrzega w tej sprawie, jak to wynikało z jego zeznań złożonych w postępowaniu przygotowawczym - inspirację Bronisława Komorowskiego. Świadek odpowiedział, że widzi ją ze względu na profity, jakie Bronisław Komorowski mógłby dzięki temu uzyskać, choć jego zdaniem, potencjalne źródła inspiracji mogą znajdować się poza granicami kraju. Świadek dodał, że już poza protokółem, odbył rozmowę z prokuratorami prowadzącymi tę sprawę, Jolantą Mamej i Andrzejem Michalskim. Zasugerował im, aby ze względu na nagromadzenie w tej sprawie ludzi służb z PRL-owskimi korzeniami, dla rzeczowego i obiektywnego prowadzenia postępowania, powołali biegłego ze znajomością działalności służb specjalnych, metod prowokacji oraz gier operacyjnych, albowiem, jego zdaniem, wystąpiły wszelkie przesłanki, by móc zadać zasadne pytania, czy nie mamy tu do czynienia z wykorzystaniem instytucji państwowych, czyli ABW i Prokuratury, do własnych celów. Prokuratorzy, którzy prowadzili tę sprawę, nie posiadali tego unikalnego doświadczenia i umiejętności odczytywania, po nawet dalekich od siebie wydarzeniach, jednolitego przebiegu zdarzeń, realizowanego według określonego scenariusza. Według Piotra Woyciechowskiego, filarami tej prowokacji mogły być dwie osoby - płk. Aleksander L., nazywany przez ekspertów "polskojęzycznym oficerem WSW" oraz płk. Leszek Tobiasz, "znany" z tego, że funkcjonował na kierunku wschodnim. "Rozpoznanie" Bronisława Komorowskiego, a szczególnie jego głębokich urazów w stosunku do Antoniego Macierewicza, mówiło o jego podatności na tego typu prowokację.

Mecenas Waldemar Puławski zapytał świadka, skąd ma tę wiedzę i umiejętności, na podstawie których uważa, że sprawa ta jest prowokacją, w której niebagatelną rolę odegrał Bronisław Komorowski - Piotr Woyciechowski odpowiedział, że już w 1992 r. pracował jako kierownik Wydziału Studiów w gabinecie Ministra Antoniego Macierewicza i brał udział w realizacji uchwały lustracyjnej z maja 1992 r. Był również biegłym szeregu komisji sejmowych, np. w sprawach ustaw o ABW czy IPN, komisji ds. Orlenu oraz pracował przy tworzeniu ustawy o ochronie informacji niejawnych. Piotr Woyciechowski był również powoływany jako biegły w sprawach toczących się przed Trybunałem Stanu, był także vice-przewodniczącym Komisji Likwidacyjnej WSI, członkiem Komisji Weryfikacyjnej WSI, jak również przewodniczącym zespołu powołanego przez szefa IPN ds. zbrodniczej działalności II Zarządu Sztabu Generalnego WP. Jest również autorem wielu publikacji nt. działalności służb specjalnych oraz prowadził niezależne projekty badawcze w IPN.

Odpowiadając na kolejne pytania obrońcy Wojciecha Sumlińskiego, świadek stwierdził, że jego zdaniem, występują przesłanki, że Sąd właśnie "konsumuje" zorganizowaną prowokację, przygotowaną przez ludzi służb. Jak już wspominał, próbował przekonywać prokuratorów prowadzących postępowanie, aby powołali biegłego, aby nie dali się oszukać - nie spotkało się to jednak z ich głębszą refleksją, a w zasadzie spotkało się to z ich milczeniem.

Mecenas Puławski zapytał świadka, czy Bronisław Komorowski znał płk. Aleksandra L. - świadek potwierdził, dodając, że informacje na ten temat można znaleźć w znanej sprawie podejrzenia o korupcję, dotyczącej Romualda Szeremietiewa, który był vice-ministrem MON m.in. w czasie, kiedy kierował tym ministerstwem Bronisław Komorowski. Zdaniem świadka, prokuratorzy, gdyby tylko chcieli, mogli dotrzeć do materiałów źródłowych w tej sprawie, bowiem znajdują się one w aktach z wysłuchania Romualda Szeremietiewa, które obecnie prawdopodobnie znajdują się w archiwum SKW.

Obrońca Wojciecha Sumlińskiego zapytał świadka, czy od niego również próbowano uzyskać jakieś informacje dotyczące obrad Komisji weryfikacyjnej WSI - świadek odpowiedział, że nie spotkał się z próbami podstępnego wyłudzenia od niego takich informacji, choćby pod pozorem pisania jakiegoś artykułu przez dziennikarza czy też za gratyfikację finansową.

Wojciech Sumliński chciał się dowiedzieć od świadka nieco więcej na temat kombinacji operacyjnej - Piotr Woyciechowski wyjaśnił, że jest to cykl zdarzeń, wywołanych metodami operacyjnymi, przy pomocy ludzi, środków techniki specjalnej czy nawet środków farmakologicznych. Jako przykład, przytoczył "proces Toruński", w którym sądzono morderców ks. Jerzego Popiełuszki - ten proces był właśnie taką kombinacją operacyjną, z pełną reżyserią, kontrolowaniem Sądu, kontrolowaniem rodzin świadków, ale także rodzin oskarżonych, przy jednoczesnym wykorzystaniu technik propagandowych, które, według scenariusza, miały przekonać opinię publiczną, że zabójstwo ks. Jerzego Popiełuszki było uderzeniem w liberalną część władz komunistycznych PRL.

Na pytanie mecenasa Puławskiego, co mogło być celem "sprawy Sumlińskiego", świadek stwierdził, że według jego oceny, sprawa Wojciecha Sumlińskiego jest swoistym "wypadkiem przy pracy", bowiem faktycznym celem przeprowadzonej operacji było zastraszenie Komisji Weryfikacyjnej, skompromitowanie jej członków i ukaranie ich za udział w procesie weryfikacji. Świadek dodał, że medialnie w dużym stopniu się to udało, przy aktywnym udziale tzw. "cyngli" dziennikarskich, publikujących artykuły o rzekomej korupcji w Komisji Weryfikacyjnej - bowiem powstał poważny uszczerbek na wizerunku i wiarygodności Komisji Weryfikacyjnej. Na pytanie mecenasa, co nie wyszło w tej grze operacyjnej, świadek zwrócił uwagę, że nie wyszło procesowe zniszczenie wobec członków tej Komisji - początkowym tytułem tej sprawy było bowiem podejrzenie o korupcję wobec członków Komisji Weryfikacyjnej, a finalnie na ławie oskarżonych zasiedli płk. Aleksander L. oraz dziennikarz śledczy Wojciech Sumliński. W przestrzeni medialnej członkom Komisji były stawiane dwa zarzuty: handlowanie Aneksem oraz kupczenie tzw. "dopuszczeniami" do służby, czyli pozytywnej weryfikacji aplikacji składanych przez żołnierzy WSI - żaden z tych zarzutów się nie potwierdził.

Waldemar Puławski zapytał, co w takim razie w tej całek operacji nie wyszło i czy przesłuchanie Romualda Szeremietiewa mogłoby coś wnieść do tej sprawy - świadek odparł, że nie może się na ten temat wypowiedzieć, nie znając materiału dowodowego, natomiast poprzez przesłuchanie byłego vice-ministra MON Sąd mógłby przyjrzeć się tłu zdarzeń oraz głębi znajomości płk. Aleksandra L. z Bronisławem Komorowskim. Świadek dodał, że jego zdaniem, rozpoznanie u Bronisława Komorowskiego jego mocnych i słabych stron, chociażby przez właśnie płk. Aleksandra L. , mogłoby pomóc we wprowadzeniu go na "odpowiednią ścieżkę", o czym świadczy np. jego telefon do szefa ABW z prośbą o przyjazd do jego biura i osobiste zawiezienie płk. Leszka Tobiasza do siedziby ABW celem złożenie zawiadomienia o podejrzeniu przestępstwa - na prośbę jakiejś innej osoby, szef ABW prawdopodobnie by nie zareagował właśnie w taki sposób, jak to uczynił. Piotr Woyciechowski przywołał również postać płk. Jana Lesiaka, wysokiej klasy "specjalisty", jako przykład prowokacji zorganizowanej przez służby, mającej na celu dezintegrację środowisk prawicowych.

Wojciech Sumliński chciał się dowiedzieć, czy za pomocą kombinacji operacyjnych można zrobić przestępcę z kogoś, kto nim nie jest - świadek potwierdził, dodając, że jego zdaniem płk. Aleksander L. doskonale zna to ze swojej pracy w WSW, która lubowała się w tego typu operacjach, przy czym niewykluczona jest sytuacja, że jeden z prowokatorów bierze na siebie "ofiarę" podczas takiej operacji - np. płk. Aleksander L. Jako podobny przypadek świadek przywołał postać Grzegorza Piotrowskiego, zabójcy ks. Jerzego Popiełuszki, który zgodził się zostać właśnie taką "ofiarą".

Mecenas Waldemar Puławski zapytał świadka, jakie urazy może mieć Bronisław Komorowski do Antoniego Macierewicza - Piotr Woyciechowski zauważył, że jest to wiedza powszechna, nawet obecnie jest to bardzo mocno widoczne (ostatnie wystąpienia Bronisława Komorowskiego dotyczące komisji ds. zbadania działalności Antoniego Macierewicza jako likwidatora WSI - przyp.aut.), biorą one swój początek już w latach 70-tych, a następnie nasiliły się w okresie rządu Jana Olszewskiego. Na pytanie obrońcy Wojciecha Sumlińskiego, czy świadek wie, dlaczego Bronisław Komorowski głosował przeciwko rozwiązaniu WSI, świadek odpowiedział, że nie ma wiedzy na ten temat.

Na pytanie Wojciecha Sumlińskiego, czy tę sprawę można wyjaśnić bez sięgnięcia do głębi, świadek zwrócił uwagę, że płk. Leszek Tobiasz miał interes osobisty, a prokuratorzy podeszli do tego faktu z zadziwiającą niefrasobliwością, nie starając się odpowiedzieć na pytanie, czy nie mają przypadkiem do czynienia z prowokacją. Dziennikarz zapytał świadka, czy wie, co na jego temat zeznali płk. Leszek Tobiasz oraz płk. Aleksander L. - gdy świadek zaprzeczył, Wojciech Sumliński powiedział, że według tych zeznań, świadek miał być w grupie, która miała przyjąć pieniądze za pozytywną weryfikację płk. Leszka Tobiasza, m.in potrzebne do gry na jakiejś giełdzie azjatyckiej. Wojciech Sumliński zapytał także, czy świadek jet dysponentem jakiejś wiedzy w tej sprawie, którą mógłby ujawnić w trybie niejawnym - świadek odpowiedział, że nie posiada takiej wiedzy, nie wie, jakie konkretnie płk. Leszek Tobiasz prowadził operacje na kierunku wschodnim, nie zna spraw o kryptonimach "Anioł" ani "Siwy", nie posiada akcji ani papierów wartościowych, nie ma również konta maklerskiego.

Wojciech Sumliński zapytał ponownie, dlaczego świadek uważa, że jego sprawa jest "wypadkiem przy pracy" - do tego pytania dołączył swoje prokurator Majewski, pytając, jaki charakter miałaby taka opinia. Piotr Woyciechowski stwierdził, że swoje rozważania opiera na jawnych informacjach i opublikowanych dokumentach, a także na swojej wiedzy i doświadczeniu. Sędzia Stanisław Zdun chciał się zorientować, skąd świadek zna osobę płk. Aleksandra L. - świadek odparł, że zetknął się z nim podczas swojej pracy eksperckiej, m.in. w "Komisji Okrzesika" (nieprawidłowości, nadużycia, niszczenie akt, działalność nielegalna WSW, 1991 r. - przyp.aut.). Płk. Aleksander L. był szefem Zarządu I WSW - przypomniał świadek. Na pytanie dziennikarza, czym się zajmowała WSW, Piotr Woyciechowski stwierdził, że nie da się tego opowiedzieć w jednym zdaniu - ogólnie mówiąc, była to po prostu organizacja przestępcza.

Na tym pytania do Piotra Woyciechowskiego zakończono i Sąd przystąpił do przesłuchania kolejnego świadka, Barbary Tobiasz, żony płk. Leszka Tobiasza. Świadek powiedziała, że w zasadzie nic nie wie o całej tej sprawie, poza tym, że była obecna przy pewnym zdarzeniu, które może mieć z nią związek. Pewnego dnia, po spektaklu w Teatrze Powszechnym, jej mąż zabrał ją na Stare Miasto, gdzie późnym wieczorem miał odbyć jakieś niespodziewane, ważne spotkanie. Najpierw została w samochodzie, ale ponieważ było bardzo zimno, poprosiła męża, aby zabrał ją do miejsca, gdzie to spotkanie się odbywało. W czasie, gdy szli jedną z uliczek Starego Miasta, niedaleko nich szli nią również dwaj mężczyźni, jeden wyższy, a drugi niższy od jej męża, co wywołało u niej pewne obawy, ponieważ poza nimi uliczka była pusta. Spytała męża, o co tu chodzi, czy to jest jakaś ochrona, ale mąż nic jej wtedy nie odpowiedział. Dwaj mężczyźni weszli do knajpy, do której po chwili weszła również ona wraz z mężem - dwaj nieznani jej mężczyźni po chwili wyszli, a ona usiadła w jednym z pomieszczeń i tam czekała, aż jej mąż skończy spotkanie z jakimś innym mężczyzną, w drugim pomieszczeniu. Ponieważ nie mogła się doczekać końca spotkania, a było już po północy, podeszła do męża, który przedstawił jej swojego rozmówcę, jako Leszka Pietrzaka. Po jakimś czasie, kiedy sprawa rzekomej korupcji w Komisji Weryfikacyjnej WSI stała się głośna, rozpoznała twarz Leszka Pietrzaka na jednym ze zdjęć w jakiejś publikacji - wtedy mąż jej powiedział, że ci dwaj mężczyźni na Starym Mieście, to byli Aleksander L. i Wojciech Sumliński, a on nie chciał jej nic o tej sprawie mówić, bo żądano od niego 200 tys. zł. Potem już o tę sprawę męża nie pytała, bowiem nie widziała powodu, aby się tym interesować.

Po wyjaśnieniach Barbary Tobiasz, Wojciech Sumliński chciał jej zadać kilka pytań, ale ponieważ rozprawa się przeciągnęła poza wyznaczony czas, Sąd nie dopuścił do zadawania pytań i wezwał Barbarę Tobiasz jako świadka na rozprawę, która odbędzie się w dn. 12.03.2014 r.

Na tym rozprawa została zakończona, przy czym Sędzia poprosił Wojciecha Sumlińskiego, który podczas rozprawy chciał zgłosić wniosek, aby składał je w formie pisemnej, albowiem znacznie ułatwiłoby to pracę Sądu oraz przebieg procesu. Sąd poprosił również strony, aby w jedno-miesięcznym terminie zapoznały się z aktami, które zostały przysłane z Prokuratury Garnizonowej. Przebieg rozprawy obserwowało kilka osób publiczności, w tym obserwator z ramienia SDP.

Kolejne rozprawy, jak zwykle w Sądzie Rejonowym dla Warszawy Woli, ul. Kocjana 3, odbędą się w następujących terminach:

12.02.2014 r. godz.10, sala 24 (świadek Macierewicz)

12.03.2014 r. godz. 10, sala 29 (świadkowie Barbara Tobiasz, Jarosław Jakimczyk, Anna Marszałek)

24.03.2014 r. godz. 11, sala 29 (świadkowie Sławomir Cenckiewicz, Przemysław Wojciechowski)

09.04.2014 r. godz. 10, sala 29 (świadkowie Piotr Litka, Ireneusz Sakowski, Włodzimierz Blajerski)

Uprzejmie proszę Szanownych Czytelników tej relacji, aby w ewentualnych komentarzach posługiwać się imieniem i inicjałem nazwiska, współoskarżonego w tym procesie wraz z dziennikarzem Wojciechem Sumlińskim, byłego wysokiego oficera kontrwywiadu PRL, Aleksandra L., ponieważ nie wyraził on zgody na podawanie w relacjach z procesu swoich danych osobowych ani na publikowanie swojego wizerunku.

relację przygotował bloger ander

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.