Co czwarte zwierzę umieszczone w polskim schronisku zamiast lepszego losu znajduje śmierć. Raport Najwyższej Izby Kontroli – przeraża, ale nie dziwi. Niestety nasza politpoprawna życzliwość dla żywych stworzeń stoi w ogromnej sprzeczności z rzeczywistymi działaniami na rzecz ich dobra.
Zeszłoroczny raport NIK pokazał, jak bardzo ułomny w Polsce jest system opieki nad bezdomnymi zwierzętami. Wiele psów i kotów znika po odłowieniu przez hycli. Nikt nie jest w stanie powiedzieć, gdzie się podziały, bo brak skutecznego systemu identyfikacji zwierząt. Istniejące schroniska są przepełnione i umiera w nich co czwarty zwierzak. Aż w 86 proc. skontrolowanych przez NIK miejsc przetrzymywania psów i kotów nie zapewniono im właściwych warunków.
- ten komunikat opublikowany na stronach Izby zrobił jednodniową "furorę" w mediach. Zwłaszcza zdanie:
Odławianie zwierząt i tworzenie pseudoschronisk stało się dla niektórych intratnym biznesem
- zabrzmiało złowrogo.
CAŁY KOMUNIKAT – ZNAJDZIESZ TUTAJ
CZYTAJ TEŻ: Horror w polskich schroniskach! Umiera co czwarte zwierzę. Reszta wegetuje w tragicznych warunkach
Zastanawiając się nad przyczynami tego stanu rzeczy nie sposób uniknąć konstatacji, że w pierwszej kolejności tragicznemu losowi bezdomnych psów i kotów ze schronisk winna jest zwykła ludzka chciwość, chciwość niestety wspierana przez źle skonstruowane przepisy.
Bo prawo nakazuje płacić samorządom za wyłapywanie bezdomnych stworzeń i opiekę nad nimi. I to dobrze. Bo wałęsając się bez właściciela – stanowią zagrożenie dla ludzi i innych zwierząt (szczególnie zwierzyny leśnej), powodują wypadki drogowe, a przede wszystkim same cierpią z powodu głodu i chorób. Niestety prawo nie wymaga jednoznacznie kontroli nad losem odłowionych już stworzeń.
Schroniska wymyślono, by ulżyć ich losowi - tym zagubionym ułatwić powrót do domu, tym niechcianym znaleźć nowych, lepszych opiekunów. Tyle teoria.
Bo niestety rzeczywistość okazała się brutalna. Chęć łatwego zysku, przy jednoczesnym braku nadzoru ze strony samorządowców – powoduje, że ośrodki dla zwierząt stają się prawdziwym piekłem.
Przepełnione boksy, bród, smród, agresja wywołana zatłoczeniem, choroby, a nieraz i głód. Bo większość gmin przekazuje pieniądze na odłowione zwierzę, ale dalej jego los zależy tylko od dobrej woli prowadzącego schronisko. I nikt się nim nie interesuje. Chciałoby się powiedzieć pies z kulawą nogą, choć taka metafora w tym przypadku byłaby wyjątkowo nietrafiona...
Oczywiście patologie mogą zdarzyć się wszędzie. Jednak skala zjawiska opisana przez NIK pokazuje, że wyjątkiem są raczej te placówki, które pracują prawidłowo...
Aż w 86 proc. skontrolowanych przez NIK miejsc przetrzymywania psów i kotów nie zapewniono im właściwych warunków
- czytamy w raporcie.
I to już jest zgroza. Samorządy idą po najmniejszej linii oporu i aby pozbyć się niewygodnego problemu (odławianie bezdomnych psów jest ich obowiązkiem) powierzają to zadanie niemal każdemu, kto zadeklaruje taką gotowość. Często w ogóle nie sprawdzają czy kontrahent ma odpowiednie kwalifikacje... Przecież psy skargi na niego nie złożą.
I potem zdarzają się takie horrory jak sprawa Anny K. z Krakowa, skazanej za zaniedbywanie zwierząt, a mimo to bez problemu podpisującej umowy z kolejnymi samorządami. W rezultacie na jej posesji znaleziono kilkadziesiąt uśmierconych zwierząt... Zwierząt za opiekę, nad którymi jej płacono.
Inny głośny przypadek: schronisko w mazurskich Radysach, gdzie na teren schroniska nie wpuszczono ani kobiety poszukującej zagubionego psa, ani policji (która niespecjalnie się zresztą do tego paliła), ani dziennikarzy. W końcu przedstawicielom TOZ zezwolono jedynie na pobieżną kontrolę i mimo, że ci stwierdzili wiele nieprawidłowości, nikt specjalnie tym się nie przejął...
Schronisko okazało się "eksterytorialną twierdzą", a los zwierząt był urzędnikom – absolutnie obojętny...
(Zobacz tutaj)
Prawdopodobnie po kontroli NIK nastąpi zmiana przepisów nakładająca na samorządy większe obowiązki kontrolowania lokalnych schronisk, tak, by nie nabijać kabzy bezdusznym oszustom. Zresztą nowa ustawa jest już w przygotowaniu.
Ale żaden system represyjny nie rozwiąże wszystkich problemów.
To trywialne – ale clou sprawy leży nie w karach i kontrolach, ale w świadomości ludzi.
Zwłaszcza tej dotyczącej rozmnażania zwierząt. Bo okazuje się, że największą grupą schroniskowych pensjonariuszy nie są zwierzęta zagubione, czy wyrzucone "bo się znudziły" , ale - nigdy niechciane szczenięta. Te, które nie przyszły na świat zgodnie z życzeniem właścicieli, dbających, by trafiły do dobrych domów, ale przez ich zaniedbanie, niedopilnowanie suki z cieczką, albo jeszcze gorsza - w myśl zasady, że suka przynajmniej raz w życiu musi mieć szczenięta. Dla zdrowia...
Ten ostatni przesąd funkcjonuje nawet wśród ludzi z wyższym wykształceniem, którzy naprawdę nie życzą zwierzętom źle. Ale z rzeczywistością ma on tyle, co przekonanie, że szczenięta z czarnym podniebieniem wyrosną na "ostre" psy...
Niestety dopóki przyrost populacji psów nie zostanie wzięty pod kontrolę – tych niechcianych wciąż będzie za dużo. Wystarczy sobie uświadomić, że jedna suka – może urodzić nawet 12- 14 szczeniąt w miocie. A w ciążę zajść kilka razy w roku. Oczywiście – niepilnowana. Bo żaden odpowiedzialny hodowca nie rozmnoży swojego zwierzęcia częściej niż raz na 12 miesięcy. Ale nie o zwierzętach hodowlanych tu mówimy (choć i tu niesprzedane "nadwyżki" – spotyka nieraz smutny los...). Swoją drogą, ciekawie ten problem rozwiązali hodowcy rasowych kotów, którzy, aby nie przyrastała im nadmiernie hodowlana konkurencja – znacznie taniej sprzedają kocięta już wysterylizowane, niż te przeznaczone do rozrodu).
Per saldo zainwestowanie w sterylizację małych zwierząt (znacznie tańsze niż u dorosłych) – okazuje się dla wszystkich korzystne. Może warto, by przemyślał tę zasadę i Związek Kynologiczny?
Niestety sterylizacja zwierząt wciąż jest u nas zabiegiem nieobowiązkowym i stosunkowo drogim. Wraz z pooperacyjną opieką nad suką to koszt rzędu 300 – 500 zł (w zależności od wielkości i wagi zwierzęcia).
W dodatku część właścicieli ma obawy "etyczne". Tymczasem pozbawienie kota, czy psa możliwości rozmnażania się – rozwiązuje szereg problemów. Ogranicza problem ucieczek samców, obniża ich poziom agresji, likwiduje niebezpieczeństwo ropomacicza i ciąż urojonych u suk. Absolutnie nie ma natomiast wpływu na ich samopoczucie. Ani psy, ani koty nie przezywają depresji z powodu niemożności spełnienia się w roli rodzica. Wręcz przeciwnie, nie czując prokreacyjnego przymusu – więcej uwagi poświęcają swoim opiekunom.
Wciąż zbyt mało popularne jest też u nas czipowanie, które nie tylko niezmiernie ułatwia odnalezienie zaginionego psa, czy jego właściciela, ale też pozwala monitorować jego losy, gdy już do schroniska trafi. Tak, by nie rozpływało się w nicości (czytaj - nie było zakopywane pod płotem).
Naprawdę nie od rzeczy byłoby, by część pieniędzy przeznaczonych na walkę z bezdomnością zwierząt, przesunąć na te właśnie cele.
Inaczej dorobimy się watah zdziczałych głodnych zwierząt terroryzujących ulice miast i pustoszących lasy, jak w Rumunii, gdzie parlament zdecydował się na uchwalenie drakońskiej ustawy prowadzącej do ich eksterminacji.
A właściciele pseudoschronisk będą zakopywać kolejne psie zwłoki pod płotem i przesiadać się do coraz nowszych modeli samochodów...
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/183467-horror-w-polskich-schroniskach-to-nie-tylko-skutek-ludzkiego-okrucienstwa-i-braku-kontroli-samorzadow-ale-tez-bezmyslnego-rozmnazania-zwierzat