Amberpaństwo systemu Tuska. Winni są zawsze pojedynczy bojarzy: Marcin. P., Andrzej M., urzędnicy. Car i jego otoczenie zwolnieni z odpowiedzialności

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. wPolityce.pl
Fot. wPolityce.pl

Gdańskiem rządzi sitwa. To bardzo specjalny układ. Sitwy są i w innych miastach, ale tylko tu mają parasol psychologiczny, jakim są związki koleżeńskie z władzami państwa

- pisała Maja Narbutt w jeszcze niezarżniętym tygodniku "Uważam Rze".

CZYTAJ WIĘCEJ: „Gdańskiem rządzi sitwa”. „Tego się nie da ruszyć.” Pomorski układ rozłożony na czynniki pierwsze

Wątki wzajemnych zależności, układów i układzików dotykały polityków, sędziów, prokuratorów, hierarchii kościelnej były opisywane nie raz. Wyliczanka jest długa: afera związana z Amber Gold, Marcinem P., niejasnymi powiązaniami ze sprawą syna Donalda Tuska, wreszcie rozgrzany sędzia Milewski, któremu wystarczył jeden telefon z KPRM, by stanąć na baczność.

CZYTAJ WIĘCEJ: Sąd w Gdańsku na usługach Kancelarii Premiera? "Gazeta Polska Codziennie" publikuje nagranie z prezesem Sądu Okręgowego w Gdańsku

Tego się nie da ruszyć. Policjanci określali jeden ze składów sądu penitencjarnego mianem spółdzielni - kiedy na sali byli pewien sędzia i pewien adwokat, wiadomo było, że najgroźniejszy przestępca wyjdzie z łagodnym wyrokiem - mówi jeden z oficerów policji

- podsumowywała Narbutt.

Ujawnienie afery dało nadzieję na jeśli nie zburzenie, to choć uderzenie w tamten układ. Od wybuchu sprawy sędziego Milewskiego minęło niemal półtora roku, afera Amber Gold trwa (trwała?) nieco dłużej. Nie powołano w tej sprawie komisji śledczej (bo przecież - argumentowano - prokuratura i śledczy wyjaśnią ją należycie), bagatelizowano kolejne wątki śledztwa ujawniane przez dziennikarzy, nie zrobiono wiele z sędzią Milewskim.

Prokuratura stanęła jednak na wysokości zadania. Specjalne warunki, na których funkcjonowała spółka Marcina P. okazały się winą jednej urzędniczki, a syndyk odzyskał zaledwie 30 milionów złotych z niemal siedmiuset, jakie stracili klienci tej piramidy finansowej. Kilka dni temu firma Ernst&Young w swoim raporcie powiadomiła, że Marcin P. nie miał mocodawców, nikt nie stał za początkiem jego działalności, jej skalą i "sukcesem".

CZYTAJ TAKŻE: "Błąd" urzędniczki spowodował, że Amber Gold funkcjonowało prawie półtora roku poza systemem podatkowym

Krótko mówiąc, po raz kolejny słychać, że nic się nie stało. Co prawda prokuratorzy wciąż interesują się trójmiejską rzeczywistością - między innymi skrupulatnie analizują finanse prezydenta Adamowicza - jednak wydźwięk jest podobny jak w sprawie infoafery, opisanej przez CBA jako "największej w historii III RP". Dziś mamy uwierzyć, że stał za nią wyłącznie Andrzej M. i sterowani przez niego urzędnicy niższego szczebla. Szefowie resortów nie wiedzieli, nie kontrolowali. Premier nie miał pojęcia.

Można rzecz jasna ufać, że w III RP Andrzej M. na własną rękę wywinął Platformie numer z infoaferą, podobnie jak Marcin P. bez żadnego wsparcia zorganizował przekręt na niemal 700 milionów złotych. Nawet w tak naiwnym scenariuszu pozostaje pytanie o skuteczność instytucji kontrolujących i przestrzegających, o wyprzedzające działania służb specjalnych, o sprawność państwa, które przecież raz za razem "zdaje egzamin". Winny jest pojedynczy urzędnik, prokurator, sędzia, nigdy system. Można krytykować bojarów, ale pytać o odpowiedzialność i winę otoczenia cara nie można.

Scenariusz mniej łatwowierny każe zadać o wiele poważniejsze pytania: o mocodawców, sterujących pionkami i ich odpowiedzialność. Wymiar sprawiedliwości odpuścił drugą możliwość. W państwie, gdzie jeden z przedsiębiorców (Roman Kluska) może dostać ponad 100 tys. złotych kary za wycięcie dwóch drzew, a drugiemu (Ryszard Sobiesiak) można wyciąć ogromne połacie lasu i sprawę umorzyć - ciężko uwierzyć w przypadkowość. A przecież wspomniane infoafera i Amber Gold to tylko najgłośniejsze przykłady ostatnich miesięcy. Pytań o Cam Media, prawdziwe powody dymisji Sławomira Nowaka i wiele innych spraw jest bez liku.

Donald Tusk doskonale zrozumiał błędy, które popełnił swojego czasu Leszek Miller, oddając aferę Rywina pod obrady sejmowej komisji i obstrzał mediów. Szef Platformy, choć nie stworzył aż tak patologicznego systemu jak Miller, wyciągnął wnioski z błędów SLD. Smutny to wniosek, ale gdyby afera Rywina wyciekła w dzisiejszej rzeczywistości, to o Grupie Trzymającej Władzę, niejasnych powiązaniach między politykami a biznesem, wreszcie tak dużej skali zepsucia państwa, w ogóle byśmy nie usłyszeli.

Persowie nazywali bursztyn słowem karuba, co oznacza "złotego rabusia". Z kolei polska nazwa nawiązuje do niemieckiego bernstein, czyli "kamienia, który się pali". Bursztynowa rzeczywistość Gdańska (i Trójmiasta) jeszcze nie raz zaskoczy nas takim ogniem. Ogniem, który nikogo już nie zdziwi, ani nie zdenerwuje. Opinia publiczna przywykła do takiego stanu państwa. Gnijącego państwa.

Po takim zakończeniu trójmiejskich (i nie tylko) przygód nie pozostaje nic innego jak przybić piątkę. Jak za starych, dobrych czasów:

 

 

 

 

 

 

-------------------------------------------------------------------------

-------------------------------------------------------------------------

Zachęcamy do kupna unikatowych gadżetów portalu tj: Kubek lemingowy wPolityce.pl

Kubek lemingowy wPolityce.pl

oraz

Zestaw dwóch toreb wPolityce.pl .

Zestaw toreb zakupowych wPolityce.pl

Do nabycia TYLKO wSklepiku.pl!

 

 

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych