To była i jest w coraz mniejszym stopniu na szczęście jedna z najdotkliwszych pozostałości komunizmu, lęk i presja, która nie pozwala ludziom mówić, to co myślą. Nieprzypadkowo poziom zaufania społecznego według badań socjologów w Polsce jest porażająco niski.
Zbrodniomyśl po poznańsku
Nigdy nie zapomnę mojego starego znajomego, wielkopolskiego rolnika, w wieku około siedemdziesięciu lat, zajmującego się handlem obwoźnym płodów rolnych ze swojej ziemi. Kilka dni po tragedii smoleńskiej, gdy przyjechał i zobaczył mnie, podszedł i najpierw rozejrzawszy się uważnie wokoło, czy nikt nas nie widzi, szepnął mi do ucha „Panie, zamach. Zabili ich”. Po czym rozłożył ręce w geście, który wyrażał bezradność, a w oczach miał zły. W tym starym człowieku zobaczyłem osierocone dziecko. Szczególnie uderzająca była ta potrzeba zachowania tajemnicy tej wiedzy, bo ona może być groźna dla niego i jego rodziny, gdyż w środowisku, w którym on żyje, na wielkopolskiej podpoznańskiej wsi (Wielkopolska to zagłębie PO, SLD i PSL) wszyscy bezkrytycznie wierzą w to, co podaje telewizja. Ta jego reakcja to był komunizm w pigułce, głęboko osadzona obawa, że takich nieprawomyślnych przekonań, orwellowskich zbrodniomyśli nie wolno posiadać, że coś mu może za to grozić, że nie każdemu można o swoich przeczuciach opowiedzieć, że może nawet jest już zapisany w jakimś rejestrze nieprawomyślnych, ktoś gdzieś tam doniesie i nim się zainteresują. Pomyślałem, że oto jestem teleportowany do komunizmu.
Autokontrola u urzędnika
Scena w urzędzie gminnym w małym miasteczku. Moja wizyta w nim przedłużyła się, bo z powodu awarii pół tego miasteczka zostało pozbawione prądu. W pokoju siedziało trzech urzędników, dwóch młodych mężczyzn i młoda dziewczyna. Twarze bystre. Chętni do pomocy. Wszyscy około lat trzydziestu. Ta awaria prądu była dobrym pretekstem, aby od postępującego widocznego już paraliżu państwa, przejść do ujawnionych wówczas przez Cezarego Gmyza informacji, że na wraku Tupolewa oprócz trotylu były także inne substancje wybuchowe, że polska wojskowa prokuratura kręci i mataczy. Czułem, że z jednej strony słuchają mnie z uwagą, a z drugiej cisza jaka zapanowała w pokoju świadczyła o jakimś lęku, który unosi się w powietrzu. Takie rozmowy zawsze łatwo uciąć sformułowaniem w rodzaju „Panie może i Pan ma rację, ale oni wszyscy i tak kłamią i prawdy nigdy się nie dowiemy”. Ale nic takiego nie padło. Dziewczyna kwitowała moje informacje jako bardzo interesujące, kręcąc lekko głową z niedowierzaniem. Aż nagle do pokoju wszedł mężczyzna w średnim wieku z papierami, taki zadowolony z życia grubas, zapewne urzędnik z tej gminy, wyższy rangą. Wtedy dwóch moich słuchaczy zaczęło nagle rozmawiać o sprawach zawodowych, jakby mnie w pokoju nie było a w spojrzeniu młodej urzędniczki zobaczyłem obawę, że nie zamilknę i będę kontynuował ten wątek. Cała ta sytuacja mówiła, że moi rozmówcy, podobnie jak ów gospodarz, są cały czas poddani w większym lub mniejszym stopniu niewidzialnej presji, która „siedzi” w ich mózgach i nie pozwala na swobodną rozmowę. W tym starym rolniku „pracowała” mentalna przemoc komunizmu, całe lata życia w systemie, gdzie co innego mówiło się w domu, co innego w szkole, co innego w urzędzie. „Pracowała” przemoc, która złamała kręgosłup dużej części społeczeństwa zainstalowana przez stalinizm.
Prawo mimikry
Tego starego człowieka mogłem zrozumieć. Ale czego bali się ci młodzi ludzie, bo możemy założyć, że nie wszyscy, to wnuki i dzieci zsowietyzowanych Polaków? Bali się wyszydzenia, że mogą skojarzyć ich z "moherami", że mogą podpaść „apolitycznemu” szefowi, że nie wolno politykować, kiedy trzeba budować mosty, że zostaną wzięci na języki przez grupę sprawującą władzę w gminie. Bali się posądzenia, że należą do wyznawców spiskowych teorii, a spiskowe teorie wyznają jak wiadomo tylko ksenofobiczne umysły. Za tym zastraszeniem przed swobodną rozmową na fundamentalny dla Polski temat, kryła się „praca” potężnej machiny propagandowej przemysłu pogardy, unicestwienie języka debaty, czyli wydłużony w czasie zamach na liberalną demokrację, traktowanie knajackich zachowań wobec ofiar tragedii smoleńskiej, ich rodzin, wobec PiS-u jako zachowań godnych Europejczyka. Na pewno, a jest to szczególnie widoczne po 10 kwietnia, mentalność klasy urzędniczej wyrosłej w komunizmie reprodukuje się. Ten proces jest sprytnie kamuflowany nobilitowany „narracją europejską”. Ale mit Europy się rozpada. Jeśli chcieli pracować w tym urzędzie, musieli zgodnie z prawem mimikry upodobnić się do podłoża. W tym urzędzie cały czas żyje upiór postkomunizmu, teraz w masce quasi-europejskiej, masce mitycznej modernizacji, której twarzą jest Biedroń i Grodzka, osoby jak wiadomo dużo mające wspólnego z modernizacją czyli budową dróg i mostów. Moi rozmówcy jeszcze się boją tego upiora. Jednak miejmy nadzieje, siła presji słabnie, bo prawda i rzeczywistość dzięki niezależnym mediom zaczyna się dobijać także do drzwi urzędów. A „resortowe dzieci” w mediach z dawców prestiżu stają się obciachowym towarzystwem spod, kiedyś czerwonej, a teraz ciemnej gwiazdy.
-----------------------------------------------------
-----------------------------------------------------
Warto kupić tę książkę!
"wPolityce.pl Polska po 10 kwietnia 2010 r."
Do nabycia wSklepiku.pl!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/182029-resortowe-dzieci-z-dawcow-prestizu-staja-sie-obciachowym-towarzystwem-spod-kiedys-czerwonej-a-teraz-ciemnej-gwiazdy
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.