"Polityka" ramię w ramię z "Tygodnikiem Powszechnym" domagają się radości z "ogromnego sukcesu" III RP. Pozwólcie nam jednak marzyć o czymś większym i lepszym

Fot. wPolityce.pl
Fot. wPolityce.pl

Lubię poczytać świąteczne wydania tygodników. Nieco dalej od codziennej młócki, trochę ciekawiej i z zazwyczaj nieobecnym dystansem.

Warto odnotować dwa teksty - pierwszy to wstępniak Jerzego Baczyńskiego, redaktora naczelnego "Polityki", a drugi to artykuł Michała Olszewskiego zamieszczony w "Tygodniku Powszechnym". Oba korespondujące ze sobą, uzupełniające się i, tu już domniemywam, będące wyrazem szerszej tendencji, w jakimś stopniu istoty sporu, który toczymy przez cały rok.

Najpierw Baczyński:

Wciąż się zastanawiam, skąd w naszym nastawieniu do siebie tyle obezwładniającego negatywizmu. Dlaczego zewnętrzny obraz Polski, kraju imponującego całej Unii, tak bardzo odbiega od autoportretu? Skąd tyle hejterstwa, zalewającego wszystkie portale i fora internetowe? Taka masa złej energii? (...) Dominuje masochizm, uogólnione niezadowolenie, wypowiedziana lub nie pretensja. Dziś w Polsce strach cokolwiek i kogokolwiek pochwalić. (...) Sondaże już zapowiadają możliwy powrót do władzy toksycznych "facetów w czerni", kapłanów polskich klęsk, ofiar, krzywd, urojeń i zdrad

- przestrzega naczelny "Polityki".

Wtóruje mu Olszewski:

Największy nietakt publicystyczny, jaki można w Polsce popełnić? Napisać, że jest się szczęśliwym. Że ten kraj, daleki od doskonałości, nie jest krajem przeklętym, że jest w nim sporo miejsca na radość. Publicystom, w imię rzekomego szacunku dla "skrzywdzonych i poniżonych", nie wypada podkreślać, że Polska jest krajem gigantycznego sukcesu. (...) Spostponowana wielokrotnie gorąca woda w kranie budzi mój zachwyt, ponieważ doskonale pamiętam, że w moim rodzinnym mieście normą było odcinanie jej na trzy wakacyjne tygodnie, pamiętam też dobrze nie tak dawne wycieczki do Lwowa, gdzie woda lała się z kranu tylko rano i wieczorem. (...) Mimo upływu lat równy, dobrze położony asfalt jest dla mnie nadal zjawiskiem z innej planety. Jestem szczęśliwy, ponieważ mogę narzekać, ile chcę, mogę wylewać publicznie żółć, pluć jadem, krytykować i nikt nie grozi mi za to śmiercią. Jestem szczęśliwy, ponieważ zdaję sobie sprawę, w jakim luksusie żyją Polacy. Co jest ze mną nie tak?

- pyta publicysta na łamach "Tygodnika Powszechnego".

To jedna z głównych osi dzisiejszego sporu w Polsce: czy III RP jest państwem, z którego można być dumnym? Czy ten liczący niemal ćwierć wieku projekt można poddać całościowej krytyce?

Przyznaję, że głosy krytyki po, umownie mówiąc, "naszej stronie", są czasami przesadzone. Że porównania III RP do PRL-u, Białorusi i opinie o niemal totalitarnym reżimie Tuska są często przestrzelone, nawet jeśli w wielu konkretnych sprawach uprawnione i słuszne. Ale wymaganie od komentatorów, polityków i obywateli zachwytu nad dzisiejszym państwem jest groteskowe i absurdalne.

To nawet nieco zabawne podejście. Można bowiem wyśmiać ministerialne kompetencje Andrzeja Biernata czy Krystyny Szumilas, można pogłówkować nad sensownością reformy OFE, można nawet - najlepiej w ramach wewnętrznych porachunków w partii - ujawnić nagrania z korupcyjnymi propozycjami pracy w państwowych spółkach za głosy w wewnętrznych wyborach. Ale niech tylko ktoś zgłosi chęć głębszej zmiany, wymiany rządzących, elit, innego spojrzenia na III RP - co to, to nie, na to nie ma zgody.

A przecież dziedzin życia, które w polskim państwie, delikatnie mówiąc, nie działają należcie jest wiele. Kulejący wymiar sprawiedliwości, korupcja, kiepski stan służby zdrowia, służby specjalne, problemy przedsiębiorców, polityka zagraniczna, bezpieczeństwo energetyczne, wojsko, współpraca z samorządami, edukacja, ekonomiczny "wyzysk przez zagraniczne korporacje, szkolnictwo wyższe, media... Lista przewin III RP jest długa i zakończona smutną puentą w Smoleńsku. Broniący za wszelką cenę "gigantycznego sukcesu" III RP zauważają chore drzewa i zgadzają się co do pojedynczych analiz czy obaw, ale gdy ktoś dochodzi do wniosku, że chory jest cały las, to podnosi się krzyk. Bo przecież to nasz las, długo go nie mieliśmy, inni go nadal nie mają, albo grasują tam potwory. U nas co najwyżej dzikie zwierzęta, więc nie ma się co przejmować.

Doskonale istotę tego sporu zrozumieli obaj najwięksi gracze na scenie politycznej. To między innymi dlatego Donald Tusk rzucił chęć zorganizowania "nowego okrągłego stołu", a Jarosław Kaczyński zaostrza przekaz. Obaj wiedzą, że reprezentują dziś dwa największe i najczęstsze modele myślenia o polityce i Polsce: trwanie i zadowolenie z tego, co jest, czy chęć zmiany i "we want more" Olivera Twista. Oczywiście jest też trzecia grupa - tych zupełnie obojętnych. Być może największa, zresztą tutaj również warto zapytać o przyczyny tak dużej skali tego zjawiska.

Domaganie się, byśmy pozbyli się marzeń o lepszej Rzeczypospolitej i w imię dwudziestopięcioletnich sukcesów wolnej Polski (a są takie) zamknęli oczy na dzisiejsze problemy państwa, nie może być poważnym postulatem. Z okazji Świąt życzę, by nadzieje związane z ambitnym hasłem "we want more" wciąż tliły się w politykach, publicystach, obywatelach. Nawet jeśli chwilowo są to marzenia ściętej głowy.

Broniący za wszelką cenę "gigantycznego sukcesu" III RP zauważają chore drzewa i zgadzają się co do pojedynczych analiz czy obaw, ale gdy ktoś dochodzi do wniosku, że chory jest cały las, to podnosi się krzyk.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.