Grudniowe polowanie z nagonką, czyli obława, obława - zupełnie bez przenośni. Polski myśliwy strzela we wszystko co się rusza...

fot.ansa/ Łania. Czyż nie piękniejsza jest żywa niż jako łowieckie trofeum?
fot.ansa/ Łania. Czyż nie piękniejsza jest żywa niż jako łowieckie trofeum?

Uwielbiam las zimą. Nawet jeśli śnieg nie tworzy w nim bajkowych pejzaży. Nawet jeśli zamiast skrzypiącego śniegu pod kopytami konia szeleszczą suche liście. A to dlatego, że własnie zimą, gdy gałęzie drzew i krzewów są suche i bezlistne, najłatwiej i najczęściej można spotkać dziką zwierzynę. Sarny, lisy, a nawet dziki. (Niestety jelenia ani łosia nigdy na swobodzie zobaczyć nie było mi dane). Nie wiem dlaczego, ale szczególnie widok przemykających z wdziękiem saren, budzi we mnie rozczulenie. Ich nagły ruch czasem na moment płoszy konia. Ale rzadko, bo zazwyczaj zwierzęta widzą się nawzajem szybciej niż ludzie i element zaskoczenia nie jest tak silny. Dzień, w którym uda mi się zobaczyć sarnie stadko od razu, wydaje mi się lepszy. Zwłaszcza, jeśli przebiegną blisko... Oczywiście spojrzeć w oczy sarnie można tylko w ogrodzie zoologicznym, czy innym zwierzyńcu. Ale sam fakt, że gdzieś tak blisko żyją tak urocze stworzenia i to żyją swobodnie, zgodnie z prawami natury, sprawia, że świat wydaje mi się piękniejszy, pełniejszy, prawdziwszy.

Niestety, podczas zimowych przejażdżek zdarzają mi się też spotkania, które wywołują skrajnie odmienne emocje. Myśliwi. Zmora i przekleństwo leśnej zwierzyny zimową porą. Porą, kiedy i tak nie jest jej łatwo, bo pożywienia jest mało, a do walki z zimnem potrzeba więcej energii...

Niedzielny grudniowy poranek. Chojnowski Park Krajobrazowy. Jadę malowniczym konnym traktem i nagle z daleka słyszę dzikie wrzaski, zupełnie nie-leśny rejwach. Podjeżdżam, w niewielkim zagajniku czereda rozentuzjazmowanych facetów przeczesuje zarośla. Nagonka. Jadę dalej, przy drodze co 20 – 30 metrów porozstawiani ludzie z fuzjami. Złym okiem patrzą na mnie i mojego konia. Ktoś macha ostrzegawczo. Wiem, że nie ma sensu wdawać się w żadne dyskusje. Odjeżdżam ostrym galopem. Mając nadzieję, że choć trochę pokrzyżowałam im szyki. I że gdzieś przez przypadek nie trafi mnie zabłąkana kula...

Świeci słońce, jest pięknie. Za chwilę święta. Ale mój radosny nastrój gdzieś pryska. Bo wciąż nie mogę zrozumieć dlaczego jakaś część ludzkiej populacji nie może świętować inaczej, niż zadając śmierć innym żywym istotom.

W rytm kroków mojego konia - przypomina mi się cały katalog myśliwskich argumentów, zdartych niczym stara płyta, ale powracających przy wszystkich "światopoglądowych" dyskusjach. Także w sejmie, gdzie zespół Kultury i Tradycji Łowiectwa (prawda jaka piękna nazwa?) liczy blisko 40 osób i jest liczniejszy od Zespołu Przyjaciół Zwierząt.

Argument nr jeden: myśliwi tak naprawdę kochają przyrodę i dbają o nią. A przynajmniej znają ją lepiej niż rzesze miejskich pseudoekologów. I tu przynajmniej – częściowo przyznaję rację. Wielu myśliwych "starej daty" faktycznie o lesie wie dużo. Zna gatunki, głosy i obyczaje zwierząt. Potrafi je obserwować, umie o nich opowiadać. Jednym z najfantastyczniejszych leśnych gawędziarzy był przecież śp. Michał Sumiński – autor programu "Zwierzyniec" na pogadankach, którego sama się wychowywałam. Jakim szokiem było dla mnie, gdy już jako osoba dorosła, dowiedziałam się, że pan Sumiński był zapalonym myśliwym... Dlaczego na końcu tej fascynacji naturą kryje się satysfakcja z zadanej śmierci? Tego do dziś nie pojmuję.

Czy to konieczność potwierdzenia, że stoimy na końcu łańcucha pokarmowego? Czy jakiś atawizm z czasów prehistorycznych? Gdzie mężczyzna musiał przynieść do jaskini łup, żeby jego stado - rodzina mogło przetrwać? Tak niedaleko odeszliśmy od czasów jaskiniowych?

Czy chodzi o to, by przy ognisku, przy dużej dawce tego, co zawiera piersiówka tokować o tych dwunastakach, co to już już podchodziły na strzał...

No i iluż wśród obecnych łowców jest takich Sumińskich? Którzy zadaną śmierć potrafią zrekompensować choćby zaszczepieniem fascynacji przyrodą w młodszym pokoleniu? Ilu jest fachowców, którzy potrafią odróżnić zwierzę słabe i chore, takie które należy wyeliminować z populacji od zdrowego – młodego? Którzy mając wybór, wezmą na strzał kulawego starego byka, a nie dumnego dwunastaka w pełni sił?

Zagadnął mnie kiedyś myśliwy, nieznający moich przekonań i pochwalił się swoją łowiecką skutecznością. Tyle i tyle koziołków, tyle i tyle lisów, i zajęcy rocznie przynosi do domu. Z tego co opowiadał ani miłość do lasu, ani świadomość ekologiczna – nie przebijała. A jedynie chęć zaimponowania łupem, lepszym niż kolega...

Argument nr dwa: Myśliwi dokonują regulacji nadmiernie rozrośniętych populacji poszczególnych gatunków. Są quasi drapieżnikami...

(Fakt, duże drapieżniki wytępiliśmy już dawno, reszta zdechła z głodu lub jest tego bliska).

No i teraz ludzie muszą robić to, co kiedyś świetnie wychodziło wilkom i rysiom.

Gdybyż jednak polowano wyłącznie na dziki, których faktycznie w niektórych regionach Polski zrobiło się zbyt dużo. (Choć śmieszą mnie nieraz paniczne reakcje ludzi na widok dzików na przedmieściach. Doprawdy trzeba mocno chcieć, by sprowokować atak takiego zwierzęcia. Utrapieniem mogą być co najwyżej szkody na polach).

Ale nie. Polski myśliwy strzela we wszystko co się rusza. Sarny, jelenie, lisy, zające (których populacja w ostatnich latach tak spadła, że stają się prawdziwym rarytasem), o ptactwie nie wspominając – jednym słowem co tylko wyjdzie na strzał.

A na strzał wychodzi też czasem zabłąkany pies. Bywa, że i człowiek. Najczęściej – na szczęście  - jest to inny myśliwy. Piszę – na szczęście - bo jeśli ktoś bawi się bronią, to musi brać pod uwagę, że ta broń razi, kalkulować ryzyko. Zwykły spacerowicz ma prawo w lesie czuć się bezpiecznie. (Ja trafiając w środek polowania tak się nie czuję).

A wracając do owej mitycznej "regulacji" pogłowia zwierzyny, to populację łosi w Polsce "regulowano" tak zawzięcie, że gdyby 12 lat temu nie wprowadzono moratorium na odstrzał tego sympatycznego rogacza, to żywe osobniki oglądalibyśmy dziś wyłącznie w zoo. Bogu dzięki, że ktoś w porę zareagował. Bogu dzięki, że gatunek jako tako się odbudował, że nie musieliśmy tak jak w przypadku żubrów posiłkować się materiałem genetycznym z zagranicy i "odhodowywać" go w niewoli. I że moratorium wciąż trwa, choć lobby myśliwskie mocno zabiegało o jego zdjęcie...

Na koniec sprawa ostatnia, choć nie najmniej ważna. Przy tym całym przyrodolubnym podejściu do polowania poraża mnie rzadko brane pod uwagę okrucieństwo zadawanej śmierci. Bo o ile strzał w komorę faktycznie kładzie kres istnieniu w sposób z grubsza "humanitarny", to jednak ilu myśliwych może poszczycić się takim właśnie strzałem? O ileż częściej postrzelone zwierzęta "farbują", godzinami wlokąc za sobą bezlitosnych drapieżców na dwóch nogach. I z dwojga złego lepiej już, jeśli ci ranną zwierzynę wytropią i dobiją niż każą jej zdychać z bólu i głodu...

(Oto zdjęcie trofeum ze stron Chojnowskiego Koła Łowieckiego).

Co gorsza, wbrew przepisom, w polowaniach biorą nieraz udział dzieci. Wiem, bo sama widziałam. A przecież zabijanie zwierzęcia w obecności osoby nieletniej jest w Polsce przestępstwem.

Zdumiewa mnie też argument o odstrzeliwaniu zwierzyny słabej i chorej. Bo ilekroć wejdę na strony któregokolwiek z kół łowieckich to znajduję tam dumnie prezentowane trofea, którym poza kulą myśliwego – nic na pierwszy rzut oka nie dolegało. Które mogłyby pysznić się dumnie swym porożem w lesie, zamiast zdobić ścianę czyjegoś salonu...

Nie rozumiem i nigdy nie pojmę jak można czerpać satysfakcję ubicia stworzenia, które niczym nikomu nie zawiniło, które urzeka urodą, które i tak nie ma łatwego życia w coraz mniej przyjaznym mu świecie. Gdzie asfaltowe drogi przecinają leśne ścieżki, gdzie pola zastępują łąki, gdzie nawet lasy – przeważnie są sztuczne, monokulturowe, bo sadzone i nie spełniające wszystkich potrzeb dzikiej zwierzyny.

A mimo to ona gdzieś tam jeszcze bytuje. Stara się przetrwać. W coraz ciaśniejszych enklawach otaczanych przez naszą betonową cywilizację. I jeszcze w te niewielkie enklawy zimową porą wkracza człowiek z dubeltówką, by się po prostu zabawić.

Wstyd mi czasem za mój gatunek. Po prostu wstyd.

Dlatego z okazji świąt życzę wszystkim myśliwym – opamiętania. Zamiany dubeltówek na aparaty fotograficzne, a celnych strzałów wyłącznie na strzelnicach. Leśnej zwierzynie zaś czujności i szczęścia. I nadziei, że może kiedyś uda się doprowadzić w Polsce do całkowitego zakazu polowań. Kto wie? Czas świąt to przecież czas cudów i marzeń...

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.