Wojewoda mazowiecki okradł mnie i moje dziecko. Zamknięcie stadionu to idiotyzm

Fot. wPolityce.pl
Fot. wPolityce.pl

Wojewoda mazowiecki Jacek Kozłowski znów aktywny na polu walki z kibicami piłkarskimi. Funkcjonariusz Platformy Obywatelskiej, który stadionowych zwyczajów nigdy nie będzie w stanie zrozumieć, zdecydował o zamknięciu stadionu Legii na najbliższy mecz z Ruchem Chorzów. Powód – na ostatnim spotkaniu ligowym pojawiły się race.

Prezes Legii stwierdził, że ta decyzja to polityczna hucpa, która nie ma nic wspólnego ze sportem. To mało powiedziane. Wojewoda dodatkowo okradł mnie, moje dziecko i co najmniej kilkanaście tysięcy innych osób. Nie dość, że meczu nie obejrzymy, to nie dostaniemy jeszcze zwrotu pieniędzy za bilety. A gdyby nie wyrok NSA z 2011 roku, chętnie bym o to do pana wojewody wystąpił.

Czemu ma służyć idiotyczny wyskok sportowego dyletanta Kozłowskiego, który zresztą nie pierwszy raz wyrywa się do surowego i nieadekwatnego karania kibiców? Przecież nie poprawie bezpieczeństwa na warszawskim stadionie. To jeden z najbezpieczniejszych obiektów w Polsce. Czy wojewoda jest w stanie przypomnieć sobie, kiedy ostatnio działo się na Legii coś złego? Bardziej wygląda to na odprysk po zadymach w Bydgoszczy, skorzystanie z okazji, by szczególnie zasłużonych w uprzykrzaniu życia tej władzuni fanom obecnego mistrza Polski dać prztyczka w nos.

Co do meritum sprawy – jasne, race są oficjalnie zakazane, ale kary za ich odpalanie mogą być wielorakie, zwykle kluby dostają grzywny. I prezes Legii bez prób odwoływania się płaci je. Woli czasem nieco uszczuplić budżet, ale zapewnić kibicom lepszą atmosferę.

Czy race są niebezpieczne? Jak wszystko – jeśli używane z głową, to nie. Dopóki płonąc nie opuszczają rąk kibiców, nic złego się nie dzieje. A oprawa meczu staje się jeszcze bardziej efektowna. Cały stadion przyjmuje ją owacyjnie, cieszą się dzieci, dla których mały pokaz pirotechniczny to dodatkowa atrakcja na stadionie. Wiem, co mówię, bo na mecze Legii chodzę z 9-letnim synem.

W wielu krajach race są zresztą legalne, by wymienić tylko przykłady Norwegii, Danii, Szwajcarii, Austrii czy Szwecji. W Polsce wciąż nie, choć i tak regularnie się ich używa, w każdej ligowej kolejce. Czy ktoś karetką wyjeżdża ze stadionu poparzony? Nie. Czy ktoś się dusi w dymie, jak głoszą niektóre histeryczne komentarze? Nie. Niepokojące incydenty na obiektach piłkarskich owszem, zdarzają się i wtedy można myśleć nad poważniejszymi sankcjami. Ale nie w takich sytuacjach, jak ostatni mecz przy Łazienkowskiej!

 

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.