Problem homoseksualistów jest problemem ludzkim, a nie politycznym. Jeśli uczynimy go problemem politycznym, to już przegraliśmy

fot. PAP / J. Kaczmarczyk
fot. PAP / J. Kaczmarczyk

Wszyscy znamy wyrażenie „orientacja seksualna”, i ogromna większość z nas go używa. To błąd. Wystrzegajmy się tego wyrażenia, bo jest ono pełne nieprzyjemnych pułapek.

Największa pułapka czyha na nas w samym słowie „orientacja”. Słowo to odnosimy zwykle do polityki. Mówimy więc o rozmaitych orientacjach politycznych - liberalnej, socjalistycznej, konserwatywnej, i innych - z których wszystkie mają tak samo otwarte pole do ubiegania się o władzę.

Kiedy więc mówimy „orientacja seksualna”, to tym samym przypisujemy płci treść polityczną. Zakładamy, że istnieją grupy i idee utożsamiane z heteroseksualizem i homoseksualizmem, które środkami politycznymi starają się zmienić kształt społeczeństwa i instytucji wedle swoich postulatów i ideałów. Tak jak istnieją pomysły liberalne, socjalistyczne i konserwatywne na organizację życia zbiorowego oraz instrumenty ich realizacji, tak istnieją również narzędzia regulowania sprawami politycznymi wedle pomysłów heteroseksualnych i homoseksualnych.

Mówiąc o płci jako orientacji godzimy się tym samym na jej polityzację, czyli na to, co jest jednym z nieszczęść naszych czasów. Godzimy się więc pośrednio na to, by sprawy związane z płcią stały się przedmiotem polityki rządów i partii politycznych, by były regulowane prawnie i administracyjnie, by Międzynarodowa Organizacja Zdrowia, Unia Europejska, a za jej pośrednictwem nasi ministrowie, wojewodowie i kuratorzy nakazywali nam, na przykład, seksualnie wychowywać dzieci od przedszkola według wytycznych politycznej poprawności.

Ale na tym nie koniec kłopotów. Orientacja z definicji jest czymś neutralnym - nie ma a priori żadnej racji dla uznania, że liberałowie są lepsi od konserwatystów, socjaldemokraci od chadeków lub odwrotnie. Ustrój polityczny na tym polega, że żadna z tych grup nie może być uprzywilejowana i zaraz na wstępie uznana za naturalnie lepszą lub naturalnie gorszą. Gdy więc mówimy o orientacji seksualnej, to tym samym przyznajemy, że między heteroseksualizmem a homoseksualizmem zachodzi bezwzględna równość i żadne nie może być uznane za lepsze i uprzywilejowane wobec drugiego. Wszelkie uprawnienia, które przysługują orientacji heteroseksualnej muszą przysługiwać orientacji homoseksualnej.

Kto więc nazywa homoseksualistów orientacją, tym samym zgadza się - czy tego chce, czy nie – na tę logikę, która prowadzi do wprowadzenia małżeństw homoseksualnych i adopcji dzieci. Okazało się, że nawet wpisanie do Konstytucji zapisu o małżeństwie jako o związku kobiety i mężczyzny nie jest żadną zaporą. Pamiętamy, co stało się niedawno we Francji. Prezydent i parlament wprowadzili instytucję tzw. małżeństw homoseksualnych, a następnie prawo to zostało zaskarżone do Trybunału Konstytucyjnego. Sędziowie, jak to sędziowie, mogą wszystko, a więc uznali, że zapis konstytucyjny o małżeństwie jako związku kobiety i mężczyzny jest niższy rangą od uprawnień równościowych i zaakceptowali decyzję o wprowadzeniu małżeństw homoseksualnych.

Nie oszukujmy się. Decyzja ta - jak większość z podobnych - z prawem ma niewiele wspólnego, a z presją ideologiczną wszystko. Decyzja przeciwna z pewnością byłaby bardziej racjonalna, logiczna i zgodna z zapisami konstytucyjnymi. Ale nie ulega wątpliwości, że za uznaniem prawomocności małżeństw homoseksualnych też stała pewna logika, a mianowicie taka, że prawa przyznawane jednej grupie nie mogą być odmawiane innej. Samo powiedzenie, że pewna orientacja seksualna może nie mieć praw przyznanej innej orientacji seksualnej brzmi podejrzanie nawet dla kogoś, kto uważa, że decyzja francuskiego Trybunału była skandaliczna i skrajnie szkodliwa.

Wielokrotnie pada argument, że znajdujemy się na równi pochyłej i że po homoseksualistach przyjdą inni - pedofile, zoofile, nekrofile i inni. Homoseksualni aktywiści i ich coraz liczniejsi orędownicy odrzucają ten argument z najwyższym oburzeniem. Dostali więc spazmów wściekłości, kiedy w Rzeczpospolitej pojawił się kiedyś rysunek Andrzeja Krauzego przedstawiającego faceta z kozą ustawionego w kolejce do ślubu za parą mężczyzn. Mówią, że istnieją tylko dwie orientacje, a wszystko inne to zboczenia.

Ale wiemy, że jest to mistyfikacja. Od pewnego czasu czynione są próby usankcjonowania pedofilii. Przed kilkoma dekadami Michel Foucault i jego homoseksualni koledzy intelektualiści argumentowali przeciw piętnowaniu pedofilii i doszukiwali się w niej różnych wartościowych rzeczy. W Polsce jakiś salonowy głupek, już nie pomnę który, pisał o potrzebie akceptacji związków kazirodczych. Wszystkie te sygnały zwiastują kolejne etapy zmian. Jeśli tylko uda się dla którejkolwiek z tych grup uzyskać status „orientacji”, cała reszta pójdzie szybko i znanym już dobrze torem. Znikną jedne zapisy prawne, a pojawią się inne. Wypowiedzą się aprobatywnie Światowa Organizacja Zdrowia, UNESCO, Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne, Unia Europejska, Rada Europy, Europejski Trybunał Praw Człowieka, a kolejne trybunały konstytucyjne w kolejnych krajach będą przyznawały nowym orientacjom uprawnienia starych.

Ale i to jeszcze nie koniec kłopotów. Orientacja jest, jak wiemy, zmienną. Ktoś, kto jest liberałem może stać się socjalistą, albo konserwatystą, albo fundamentalistą islamskim, i odwrotnie. Lecz homoseksualna „orientacja seksualna” ma to do siebie, że nie tylko nie podlega zmianie, ale wręcz jej zmieniać nie wolno. Ktokolwiek nadmieni coś o tym, że są homoseksualiści, którzy chcą stać się heteroseksualistami i oczekują pomocy, ten natychmiast zostaje spałowany wszelkimi możliwymi inwektywami i postraszony sankcjami prawnymi.

Okazuje się, że płeć, mimo że jest podobno genderem, czyli konstrukcją płynną (jak powiedziałby Zygmunt Bauman) i zmienną, że, jak się nam ciągle mówi, biologii jest w niej niewiele, natomiast dużo „kultury”, jest w tym jednym jedynym przypadku całkowicie nienaruszalna i szczelnie przed zmianami chroniona. Można z chłopa stać się babą lub z baby chłopem - i to jest podobno wspaniałe - ale z homo na hetero zmienić się nie wolno, bo to rzecz straszna. Orientacja orientacją, ale tu akurat przeorientowanie jest surowo zakazane.

Nie mówmy więc nigdy o orientacji seksualnej, lecz co najwyżej o seksualnych skłonnościach. Jedne z tych skłonności są naturalne, a inne nie całkiem. Ktoś, kto będąc chłopem ma skłonności do chodzenia w babskich ciuchach, albo ktoś, kto lubi publicznie się obnażać, albo ktoś, kto lubi podglądać małe dziewczynki lub - jak Iwaszkiewicz na przedwojennych przyjęciach dyplomatycznych - wpatrywać się młodych lokajów w obcisłych spodniach, ten może mieć rozmaite zalety i być pożytecznym dla innych, ale akurat w tym punkcie od normy odbiega. Są ludzie, którzy mają skłonności do podglądactwa, lecz nie należy o nich mówić, że tworzą podglądacką orientację. Są też tacy, którzy mają skłonności do kleptomanii, lecz nie powiemy o nich, że cechuje ich szczególna orientacja własnościowa.

Rozumiem takich, którzy dowodzą, że wśród ludzi o skłonnościach homoseksualnych jest wielu obdarzonych szczególną wrażliwością i talentami. Ostatecznie wśród wybitnych kultury zachodniej odsetek homoseksualistów jest całkiem spory. Ale to nie powód, by uznawać homoseksualizm za „orientację” quasi-polityczną i obdarzać uprawnieniami oraz przywilejami, które im nie przynależą, na przykład przywilejem zawierania jednopłciowych związków małżeńskich. Problem homoseksualistów jest problemem ludzkim, a nie politycznym. Jeśli uczynimy go problemem politycznym, to już przegraliśmy.

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.