Rząd po raz kolejny używa Rosji do wewnątrzkrajowych rozgrywek, czyli - innymi słowy - do własnej prywaty

PAP/Tomasz Gzell
PAP/Tomasz Gzell

11 listopada. Coraz więcej wskazuje na to, ze mielismy doczynienia z prowokacja, w której role odegrali członkowie rządu.

Niebezpieczny mecz zaczęli kibice pod ambasadą Rosji

– rozpoczęła „z przytupem” program „Fakty po faktach” Justyna Pochanke, od razu narzucając ton narracji.

Jej gośćmi byli tym razem Andrzej Celiński i Andrzej Urbański. Jednak mimo „mocnego wejścia” rozmowa nie potoczyła się po myśli prowadzącej. Miało być przejście od druzgoczącego ataku na chuliganów do krytyki Ruchu Narodowego. Na końcu tradycyjnie powinien oberwać PiS i Jarosław Kaczyński. W każdym razie taką role rozpisała prowadząca dla Andrzeja Celińskiego. Choć nie znałem scenariusza wywiadu, to obserwując programy z udziałem Justyny Pochanke, stwierdzam, że są one aż do znudzenia czytelne i do bólu przewidywalne jak księżyc w nocy, czy słońce w dzień. Jednak tym razem pomyliłem się. Rozmówcy, jak nigdy, byli zgodni, a Andrzej Urbański swoje komentarze ograniczył tylko do potakiwania Celińskiemu w rytm wyjmowania i wkładania do ust ulubionej fajki.

Można zaryzykować twierdzenie, że politycy „jedli sobie z dziubków” i byli przykładem tak wytęsknionej przez media tzw. „głównego nurtu” zgody narodowej, o której w kółko wiele mówią, postępując zupełnie odwrotnie.

W tej jakże niezwykłej sytuacji redaktor Pochanke pozostało tylko milczenie, które niewątpliwie znacznie polepszyło wiarygodność wypowiadanych przez rozmówców tez. Ale ad rem. Tematem dyskusji była analiza niedzielnych zajść po ambasadą Federacji Republiki Rosyjskiej. Obydwu rozmówców dziwiło kompletnie idiotyczne rozstawienie oddziałów policji. Front ambasady (wejście) był chroniony przez potężną falangę funkcjonariuszy w hełmach, a pozostała część ogrodzenia, wokół którego miał iść pochód organizowany przez narodowców była w ogóle nie obstawiona przez nikogo. Rozmówcy byli równie zdziwieni brakiem barierek na długości ok. 300 metrów, co możliwością dojścia osób postronnych do płotu ambasady od ul. Klonowej. Dlaczego więc dowódcy sił porządkowych, zdając sobie doskonale sprawę z zagrożenia obiektu atakiem (nie trzeba być jakimś wyjątkowym analitykiem, żeby wpaść na to, ze rosyjska placówka dyplomatyczna może być celem nr 1 dla chuliganów), kompletnie nie zabezpieczyli obiektu? Odpowiedź jest tylko jedna. Mieliśmy do czynienia z prowokacją. Nasuwa się pytanie i rozmówcy postawili je, czy była to prowokacja wymierzona w PiS, a po jego odjeździe do Krakowa w Ruch Narodowy, czy też w ministra Bartłomieja Sienkiewicza, który nie jest nawet członkiem PO i ma wielu wrogów wśród ekipy rządzącej? Rozmówcy byli skłonni, podkreślając inteligencję i zdolności dedukcyjne ministra (piastował jedna z kierowniczych funkcji zespołu analitycznego w dawnym UOP) twierdzić, że to któryś z jego podwładnych musiał mu „podłożyć świnię”. Ja uważam inaczej. Przygotowania do święta 11 Listopada były zbyt poważną sprawą, by minister osobiście nie zapoznał się z przygotowaniami do zabezpieczenia obchodów. Sytuacja aż zdawała się sama prosić o rozróbę, ponieważ organizatorzy marszu ogłosili wszem i wobec, że nie chcą widoku umundurowanych policjantów w trakcie trwania pochodu. Właśnie dlatego, że zdolności trafnej analizy Sienkiewicza znajdują się na przeciwległym biegunie niż jego koleżanki z ekipy premiera Julii Pitery, musiał liczyć się z tym, że ktoś będzie usiłował „wsadzić go na minę”. Jestem tego w 99 procentach pewien, że posiadł wiedzę o zabezpieczeniach wzdłuż całej trasy przemarszu. A skoro zgodził się na taki wariant „ochrony” ambasady niezbyt przychylnie nastawionego do nas mocarstwa, świadczy to dobitnie o zamiarze przeprowadzenia prowokacji.

Równie interesująca jest sprawa skłotu przy ul. Ks. Skorupki. Już dwa dni wcześniej policjanci osobiście informowali wegetujących tam lewaków o zagrożeniu w dniu Święta Niepodległości, sugerując czasowe opuszczenie koczowiska. Ci zareagowali na przestrogę jedynie zaopatrując się w pobliskim sklepie w butelki z benzyną, które przerobili natychmiast na koktajle Mołotowa oraz gromadząc sterty kamieni na dachu. Nawiasem mówiąc te dwa rozbite samochody są efektem czynnej obrony koczowników wyżej wymienionymi środkami, a nie szturmujących chuliganów. Znamiennym jest, że na przygotowanych wcześniej stanowiskach oczekiwały odpowiednio skadrowane kamery, spolegliwych wobec rządu telewizji TVN i TVP Info. Wszyscy wiedzieli i wszyscy byli na miejscu, łącznie z chuliganami, poza policją. Wystarczyło obstawić dojścia do skłotu, by uniknąć zajść. A był to cel numer dwa w okolicach trasy przemarszu, który chuligani wykorzystali jako dobry schowek. Kolejna przesłanka na to, że mieliśmy do czynienia ze zorganizowaną prowokacją.

O tęczy nie wspomnę, choć był to potencjalny cel numer 3. Akurat w tym przypadku przeboleję fakt, iż wpisywała się ona w plan prowokacji, ponieważ jej spalenie wyszło tylko na dobre estetyce miasta i moralności w tradycyjnym rozumieniu tego słowa. Problem jednak jest bardzo poważny. Rząd po raz kolejny (pierwszym razem było to rozbicie wizyt prezydenta i premiera w Smoleńsku) używa Rosji do wewnątrzkrajowych rozgrywek, czyli innymi słowy własnej prywaty. To, że potem kompromitują się na arenie międzynarodowej czołgając się przed Putinem i obniżając rangę i tak już niską naszego kraju, nie sprawia im problemów. Przecież nie plują tylko pada deszcz twierdzą, by z udawanym uśmiechem ocierać rękawem twarz. Wtórują im służalczy dziennikarze w rodzaju Lisa, który na swoim parówkowym portalu ogłasza ranking win, dokładnie odwrotny od rzeczywistego. Ale ten walczy o swoje stanowisko pracy. Wszyscy wiedzą przecież, że w przypadku utraty telewizji publicznej przez obecną ekipę rządzącą długo w niej miejsca nie zagrzeje, a i w tefauenie za bardzo go nie chcą, nie wspominając o Polsacie, w którym prawie z każdym ma na pieńku.

Obserwując dziwne zachowania polityków, szczególnie Platformy przed 11 listopada, dochodziliśmy do wniosku, że coś wisi w powietrzu. Peowcy jakby mieli w głosie ukrytą pretensję, że tak patriotycznie nastawiona partia zmieniła zdanie i nie chce demonstrować w stolicy. Dziś karty powoli zostają odkryte. Jeśli wiedział o wszystkim minister Sienkiewicz, a prawie na pewno tak, to wiedział o tym, także premier naszego kraju. To oni są odpowiedzialni, nie za jakieś tam burdy 200 chuliganów podczas 50 tysięcznej spokojnej demonstracji, tylko za skompromitowanie Polski na arenie międzynarodowej. Jak się po cichu dozwala chuligański atak na budynek eksterytorialnej ambasady, to przynajmniej należy potem zachować się z godnością, a nie na kolanach przepraszać sąsiada, który sam wcześniej powiedział (odsyłam do wywiadu z ambasadorem FR w TVP Info), że wystarczą mu przeprosiny MSZ-tu. A po zajściu w Moskwie należy chociaż zażądać zadośćuczynienia ze strony Moskwy. Ale gdzie tam, do tego trzeba mieć choć odrobinę charakteru. Na szczęście cała prowokacja obróciła się przeciwko twórcom. Ruch Narodowy dyskontuje swoją popularność w mediach, a 50 tysięcy Polaków pokazało przywiązanie do tradycyjnych wartości, biorąc udział w pochodzie.

W dodatku spalono ohydny twór chorej wyobraźni decydentów od pani prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz (była uczestniczka Ruchu Odnowy w Duchu Świętym) począwszy, na specach od wizerunku miasta skończywszy. Rządzący swoja nieudolnością doprowadzili do paradoksalnej sytuacji, że PiS-u zaczęła nawet bronić Partia Palikota, bo bełkotliwych tłumaczeń rzecznika rządu Pawła Grasia to wręcz się słuchać nie da, kiedy po raz kolejny uwłaczają inteligencji odbiorcy. Marszałek Piłsudski takich jak oni podsumował dosadnie: „Wam kury szczać prowadzać, a nie polityką się zajmować.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.