Wydarzenia ostatnich dni dobitnie pokazują, że strona rządowa, którą w sprawie Smoleńska reprezentuje zespół Macieja Laska, nie dysponuje żadnymi argumentami na obronę tez zawartych w raporcie Millera.
Pomimo wielokrotnych wezwań do wspólnej debaty, formułowanych nie tylko ze strony szefa Zespołu Parlamentarnego ds. zbadania przyczyn katastrofy TU 154 M Antoniego Macierewicza, ale także ludzi ze świata nauki, takich jak profesor Wiesław Binienda, czy profesor Michał Kleiber, eksperci Donalda Tuska unikają takiego spotkania, zadowalając się zabawą w strzelanie z procy zza węgła, przy pomocy zaprzyjaźnionych mediów.
Przy czynnym udziale niektórych mediów wdrażane są w życie coraz to nowe prowokacje, mające na celu zdyskredytowanie i ośmieszenie naukowców Antoniego Macierewicza, co w efekcie ma doprowadzić do zniszczenia autorytetu i dorobku Zespołu Parlamentarnego w oczach społeczeństwa, a wówczas wyjaśnienia pana Laska, jakoby nie miał adwersarza na odpowiednim poziomie, mogłyby się okazać bardzo nośne propagandowo.
Aby zrozumieć to, co się obecnie dzieje, warto przypomnieć, choćby z kronikarskiego obowiązku, kilka faktów. Otóż panowie stanowiący powołany kilka miesięcy temu zespół pod przewodnictwem Macieja Laska, nigdy nie badali wraku TU 154 M, miejsca katastrofy, ani feralnej brzozy, gdyż nie byli w Smoleńsku. Nie wykonali też dokumentacji fotograficznej, zarówno samego miejsca katastrofy, jak i poszczególnych elementów samolotu, zaś ich koledzy, którzy przez chwilę byli dopuszczeni do miejsca zdarzenia, wielokrotnie skarżyli się, że uniemożliwiono im wykonanie kompletu niezbędnych badań, bez których orzeczenie, co się wydarzyło, nie będzie możliwe, a przynajmniej obarczone bardzo dużym ryzykiem błędu. W liście adresowanym do ministra Grabarczyka z lutego 2011 roku możemy między innymi przeczytać:
Polski akredytowany nie zapewnił także polskim ekspertom badającym wrak rozbitego samolotu TU-154M możliwości dokończenia prac przed zniszczeniem i wywiezieniem jego szczątków przez przedstawicieli Federacji Rosyjskiej. Działanie to stanowiło niedopełnienie obowiązków nałożonych na Edmunda Klicha w związku z wyznaczeniem go na akredytowanego przedstawiciela przy komisji rosyjskiej oraz działanie na szkodę Rzeczpospolitej Polskiej poprzez utracenie możliwości przeprowadzenia powyższych badan, z których każde może mieć kluczowe znaczenie dla wyjaśnienia przyczyn katastrofy TU-154M. (…)
Jak wynika z powyższego, eksperci sami przyznali, że utracono możliwość wykonania badań wraku, z których każde mogło mieć kluczowe znaczenie dla wyjaśnienia przyczyn katastrofy, co oznacza ni mniej ni więcej, że co najmniej jedno z nieprzeprowadzonych wówczas badań, mogło przesądzić o sformułowaniu przyczyn katastrofy.
Podobnie brzmi informacja zawarta w Załączniku 4 do raportu Millera, z której dowiadujemy się, że oględziny wraku (nie badanie!) wykonano dopiero dobę po katastrofie:
W dniach 11-13 kwietnia 2010 r., dobę po katastrofie, umożliwiono polskim ekspertom dokonanie oględzin miejsca zdarzenia oraz wykonanie zdjęć. Zgromadzony materiał fotograficzny nie był udokumentowaniem stanu wraku samolotu bezpośrednio po zaistniałej katastrofie (co uczyniła zapewne komisja rosyjska), gdyż wiele elementów samolotu zostało przemieszczonych w trakcie prowadzonej akcji ratowniczej lub zmieniło swoje położenie w wyniku prowadzonych przez komisję rosyjską badań.
W powyższym akapicie sami eksperci w oficjalnym raporcie przyznali, że nie wiedzą, co zawiera rosyjska dokumentacja fotograficzna z dnia tragedii.
Trzeba zatem zapomnieć i ostatecznie rozstać się z nadzieją, że rządowi eksperci kiedykolwiek zasiądą z otwartą przyłbicą do debaty z ekspertami A. Macierewicza.
Jednak próba uniknięcia debaty z naukowcami współpracującymi z zespołem parlamentarnym to, jak się wydaje, nie jedyny powód ostatnich, dość prymitywnych, prowokacji. Innym może być otrzymany z samej „góry” rozkaz ostatecznego rozwiązania kwestii smoleńskiej, a konkretnie przysparzającego kłopoty zespołowi Macierewicza. Rzekoma „afera zdjęciowa” miała pokazać opinii publicznej, że naukowcy ZP fałszują dowody, by dopasować je do tezy o wybuchu na pokładzie TU 154 M. Niestety, jak to w życiu bywa, kto pod kim dołki kopie, sam w nie wpada. Nie inaczej jest w tym przypadku.
Zespół Laska zarzucił fałszerstwo zespołowi Macierewicza, pokazując na dowód rzekomych fałszerstw zmanipulowane zdjęcie, czym wprowadził w błąd opinię publiczną. Nie przesądzam, czy ta manipulacja, o której zaraz szerzej napiszę, była zrobiona celowo, czy też wynikała z braku elementarnej wiedzy z zakresu budowy skrzydła, jednak patrząc na ofensywę medialną oraz moment, kiedy uruchomiono machinę, pozwala przypuszczać, że była to akcja przygotowywana z pełną premedytacją. Oto w swoim oświadczeniu pan Lasek grzmiał, że prezentowane przez profesora Biniendę zdjęcie, przedstawiające rekonstrukcję slotu lewego skrzydła, zostało celowo zmanipulowane.
Według rządowych ekspertów na podstawie fałszywego zdjęcia profesor Binienda, a za nim ZP, sformułowali tezę o zamachu, co nie jest prawdą. Po pierwsze profesor Binienda nigdy nie użył słowa zamach, po drugie zaś podstawą formułowanych przez niego tez, że brzoza nie mogła przeciąć skrzydła, były wyniki badań i symulacji, a nie zdjęcia.
Cóż widać na owym zdjęciu z prezentacji profesora Biniendy, które postawiło na nogi nie tylko zespół Laska, ale też kilka redakcji? Otóż była to próba odtworzenia całości slotu, poprzez jego rekonstrukcję, do której posłużyły znajdujące się obok elementy tegoż slotu. Przy każdym wystąpieniu było podkreślane, że jest to rekonstrukcja, a nie zdjęcie rzeczywiste, co widać gołym okiem na nagraniach video.
W jaki sposób zespół rządowy usiłował dowieść rzekomego fałszerstwa dokonanego przez ZP Macierewicza?
Pokazując zdjęcie ze swoich zasobów, na którym wszak brakuje kluczowej dla całej sprawy części: slotu właśnie. Na zdjęciu z oświadczenia Laska ten element – slot - jakoś pechowo nie zmieścił się w kadrze, pokazano za to pięknie rozprute skrzydło. Jednak dla mniej zorientowanych przekaz poszedł następujący: Binienda zmanipulował zdjęcia skrzydła, pokazując nienaruszone sloty, a na zdjęciach Laska widać doskonale, że tam była poważna destrukcja. Tyle, że zapomniano dodać i pokazać, że destrukcja dotyczyła skrzydła, a nie slotu, czego ZP nigdy nie kwestionował. Warto nadmienić, że na podstawie nieznajomości zasad perspektywy członkowie zespołu Laska sformułowali nieprawdziwy zarzut o tym, że na zdjęciu, które pokazał profesor Binienda, z tyłu ktoś domalował w Photoshopie połączenie z oderwaną końcówką, zaś taki wygląd jest niezgodny z raportem MAK.
Zapomnieli tylko dodać, że zdjęcie, które pokazywał profesor było robione z niższego punktu obserwacji, niż zdjęcie w raporcie, w związku z czym leżące z tyłu fragmenty skrzydła na fotografii słabej jakości zlały się w jedno.
Nie świadczy to dobrze o ich profesjonalizmie, a wręcz brzydko pachnie ordynarną manipulacją o poziomie obliczonym na statystycznie wykształconego wyborcę Platformy Obywatelskiej.
Trzeba być rzeczywiście w bardzo kiepskiej sytuacji i nie dysponować żadnymi argumentami, aby zarzucać komuś fałszowanie zdjęć slotu, a na dowód rzekomego fałszerstwa tego elementu, prezentować zdjęcia, które slotu nie przedstawiają.
Pozostaje też inna możliwość, o której wspomniałam: członkowie zespołu Laska nie rozróżniają poszczególnych elementów skrzydła i mylą krawędź skrzydła ze slotem.
Nie sposób nie wspomnieć przy tej okazji o jeszcze jednej ciekawostce dotyczącej skrzydła TU 154 M. Kilka tygodni temu upubliczniono w Internecie niezwykle interesujące zdjęcia lewego skrzydła, które potwierdzają wyniki badań profesora Biniendy. Otóż widać wyraźnie, iż slot lewego skrzydła znacząco wystaje poza miejsce uszkodzenia krawędzi skrzydła, co wyklucza możliwość uderzenia w brzozę, gdyż w takiej sytuacji to właśnie slot byłby w pierwszej kolejności uszkodzony, a dopiero za nim krawędź skrzydła. Mówiąc wprost drzewo nie mogło rozpruć skrzydła, nie niszcząc i nie wgniatając do środka skrzydła slotu.
W najbliższych tygodniach można się spodziewać nasilenia ataków na Zespół Parlamentarny A. Macierewicza oraz wysyp prowokacji, a to z uwagi na fakt, że już 21 października 2013 r. rozpoczyna się druga konferencja poświęcona katastrofie smoleńskiej. Naukowcy przedstawią najnowsze wyniki badań oraz omówią wynikające z nich wnioski.
Już dzisiaj można przypuszczać, że jeden z ciosów nokautujących oficjalną wersję katastrofy wyprowadzi profesor Wiesław Binienda, który na spotkaniu w Kanadzie podzielił się informacją, że razem z kolegami z trzech innych amerykańskich uczelni, pod kierunkiem specjalistów z NASA i FAA, wykonał testy zderzeniowe, mające odpowiedzieć na pytanie, jak zachowa się model zbudowany z tego samego materiału, co skrzydła samolotu, w sytuacji uderzenia w warunkach laboratoryjnych w stalową płytę z prędkością odpowiednio dwu i czterokrotnie większą, niż TU 154 M w chwili rzekomego uderzenia w drzewo.
Wyniki okazały się zbieżne z tym, co pokazywały nie tylko symulacje, ale też z tym, co mówili doświadczeni specjaliści od wybuchów, jak dr inż. Grzegorz Szuladziński, ekspert ZP.
Otóż w sytuacji uderzenia, za pomocą specjalnego działa gazowo-próżniowego, nawet z prędkością dużo wyższą, niż miał tupolew (ok. 70m/s), model nie uległ rozsypaniu na drobne elementy (odłamki), ale popękał i uległ zgnieceniom wzdłuż obwodu. Eksperyment profesora Biniendy zadaje kłam oficjalnej wersji, czyni ją niefizyczną, a więc niemożliwą do zaistnienia.
.
Swoistym corpus delicti, świadczącym o eksplozji, są bowiem odłamki, czyli niewielkie elementy poszycia samolotu, wyrwane z dużą siłą, wielokrotnie przewyższającą tę, której profesor Binienda poddał swój model w laboratorium, o czym wielokrotnie mówił doktor Szuladziński, a tych są tysiące, co widać na wielu zdjęciach.
Trudno oczekiwać, że w tej sytuacji pan Lasek ze swoimi kolegami kiedykolwiek zechcą zagrać w otwarte karty i zasiąść do uczciwej, merytorycznej debaty, bo i po prawdzie, nie mają czego wyłożyć na stół. Król jest nagi.
Poniżej film z najnowszej prezentacji prof. Biniendy:
Martynka
-------------------------------------------------------------------------------
-------------------------------------------------------------------------------
Polecamy wSklepiku.pl książkę:"wPolityce.pl Polska po 10 kwietnia 2010 r."
autorzy:Artur Bazak, Jacek Karnowski, Michał Karnowski, Paweł Nowacki, Izabella Wierzbicka.
W książce znalazły się analizy publicystów oraz wzruszające wspomnienia Czytelników związane z wydarzeniami z 10 kwietnia 2010 roku. Teksty w niej zawarte pozwalają zrozumieć, co tak naprawdę wydarzyło się w Smoleńsku.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/168475-blogerka-martynka-dla-wpolitycepl-afera-zdjeciowa-czyli-ostatnia-deska-ratunku-zobacz-zdjecia-i-film