Śp. Anna Walentynowicz w książce prof. Nowaka: "W ciągu 16 miesięcy co tydzień Wałęsa nam znikał i nie wiemy, dokąd jeździł" TYLKO U NAS!

Fot. Józef Wieczorek
Fot. Józef Wieczorek

Gorąco Państwu polecamy najnowszą książkę wybitnego historyka prof. Andrzeja Nowaka "Intelektualna Historia III RP. Rozmowy z lat 1990-2012". Sam autor napisał we wstępie:

Od Brodskiego do Rymkiewicza prowadzi ta opowieść z rozmów ułożona. Między nimi 44 rozmowy, od roku 1990 do końca 2012.

Co je łączy? Zgoda na rozmowę. Pewnie także rodzaj i temat pytań, jakie przychodziły do głowy temu, który je stawiał. Z tej jedności i zarazem z różnorodności głosów 34 rozmówców, ułożyła się książka – wywiad rzeka z czasem, który umownie nazywamy tutaj czasem III RP. Inaczej niż inne wywiady-rzeki z politykami czy celebrytami, ten nie tylko jest wielogłosem, ale sam jest także rozciągnięty w czasie. Toczy się i rozwija przez ponad 22 lata. Szczególnie interesujące rezultaty daje to, kiedy możemy z punktu widzenia naszej chwili obecnej przeczytać, jak wyglądały pytania, obawy, nadzieje i przewidywania formułowane w roku 1990, 1992 czy 2005.

Niekiedy mogą wydawać się nam nawet naiwne, innym razem uderzać mogą swą trafną przenikliwością. Możemy jednak zobaczyć dzięki temu – bez upiększeń, na jakie możemy pozwolić sobie, kiedy spisujemy rozmowy-wspomnienia – jak nasze myśli, naszą wyobraźnię niesie rzeka nie wywiadu, tylko czasu.

Najlepiej dostrzec to można w przypadku połączenia w tym tomie aż dziesięciu rozmów prowadzonych od 1996 do 2012 roku z Lechem i Jarosławem Kaczyńskimi. Tu jednak układam je także, a może przede wszystkim jako świadectwa do „biografii” pewnego etapu polskiej historii: III RP. Ile się zmieniło od czasu Jaruzelskiego, czy on w ogóle przeminął? Może przemija w ogóle polskość w tym ostatnim 25-leciu?

Podobne pytania pojawiają się w sporach o dzisiejszą kondycję Europy. Czy Unia jest szczytem w rozwoju naszego kontynentu? Czy to jest już raczej koniec naszej cywilizacji? I co można zrobić, żeby nie nastąpił i ten koniec, i koniec polskości? Zapis rozmów, które oddaję do rąk Czytelników, przybliża może choć trochę temperaturę tych pytań – bo one pytanych tutaj obchodzą.

Przez pięć najbliższych czwartków publikować będziemy fragmenty rozmów z tej fascynującej książki.

Dziś, dokładnie 3,5 roku od tragedii smoleńskiej, pierwsza z nich - ze śp. Anną Walentynowicz, przeprowadzona wspólnie z Henrykiem Głębockim w Krakowie w maju 2000 r.

***

(...) W swoich wspomnieniach mówiła Pani o incydencie na spotkaniu u Ojca Świętego, kiedy Wałęsa próbował zrobić Pani karczemną awanturę przy papieżu.

Nie chciałabym mówić o tym teraz, bo to już przebrzmiała sprawa, chodziło o to, żeby mnie wyeliminować. Na przykład w grudniu 1980 roku nie mogłam pojechać do Stanów Zjednoczonych. Jak się później dowiedziałam, żebym nie zaistniała w szerszej świadomości, tym bardziej tam, za granicą, u Polonii. Chodziło o to, że Wałęsa miał być jedynym bohaterem, jedynym zwycięzcą nad komunizmem... Najbliżej Wałęsy był I sekretarz i członek KC PZPR Jan Łabędzki. Dzisiaj jestem o tyle mądrzejsza, że wiem, że Wałęsa spotykał się z generałem Władysławem Pożogą, ginął nam w ciągu dnia: nie ma Wałęsy, porwany czy co? A potem, jak się zjawił, to mówił: „Pojechałem do bunkra przeciwatomowego, żeby się wyspać” – dzisiaj wiem, że spotykał się właśnie z generalicją PZPR-owską. To było w sierpniu, w czasie strajku, trudno mi przypomnieć sobie dzień. Potem, w ciągu 16 miesięcy co tydzień Wałęsa też nam znikał i nie wiemy, dokąd jeździł. Potem zapytałam wprost (i okazało się, że strzeliłam w dziesiątkę): „Po co wczoraj byłeś w Warszawie i o czym rozmawiałeś z Rakowskim?”. A on miał taki zwyczaj jak Kuroń – trzasnąć drzwiami i wyjść jak jest kłopotliwe pytanie. Wtedy też chciał wyjść, to usiadłam przy drzwiach (bo wiedziałam, że ma takie odruchy) i po prostu go nie wypuściłam, pchnęłam go do środka i powiedziałam: „Siadaj, ja rzadko zadaję pytania, ale oczekuję odpowiedzi”. Wtedy on siada i mówi: „Istotnie, byłem u Rakowskiego, i Rakowski powiedział, że realizacja porozumień sierpniowych będzie zależała od tego, kto będzie u władz związku zawodowego. I wymienił trzy nazwiska. Nie może być Gwiazda, bo jest inteligent. Nie może być Kołodziej, bo młody. Nie może być Walentynowicz, bo radykalna”. I to są te trzy osoby, które przeszkadzały w planach komunistycznych. „Solidarność” była kierowana za pośrednictwem Wałęsy, ale nim z kolei kierowała generalicja służb specjalnych. Ta rozmowa miała miejsce na samym początku, gdy chciano mnie wyeliminować. Już w grudniu 1980 roku nie mogłam uczestniczyć w poświęceniu krzyża pod Stocznią, a w lipcu 1981 roku zabrano mi mandat, wyeliminowano mnie z władz zarządu regionu.

 

Od kiedy zaczęła się Pani orientować w podwójnej roli, jaką mógł grać Wałęsa?

Jeszcze w przed 1980 rokiem zrobiliśmy spotkanie z Wałęsą i on opowiadał, jak to było w 1970 roku i o swoim udziale, a przy tej okazji powiedział (na taśmie miałam to nagrane), że w 1970 roku szedł jako pierwszy przed tłumem, że był w komendzie, że przez okno uspokajał ludzi, ale posypały się kamienie – to są jego takie historyjki. Potem mówił, że w 1970 roku milicja go wzywała i na komendzie puszczała film z zajść grudniowych, a on na nim rozpoznawał ludzi. Joanna [Duda -Gwiazda] wtedy krzyknęła (to jest wszystko nagrane): „Toś ty zrobił nam niedźwiedzią przysługę. Teraz rozumiem dlaczego tyle aresztowań było już w styczniu [1971 roku]!”. A on mówi: „Głupia jesteś, w milicji też są ludzie, z którymi trzeba pracować”. Tę taśmę do dzisiaj ma [Bogdan] Borusewicz i zabrania mi o tym mówić.

 

Czy o tym, że rozchodzi się ta solidarność przez małe „s” i historia „Solidarności” w cudzysłowie i pisanej z dużego „S” zaczęła się Pani orientować już wtedy, gdy skończył się pierwszy strajk, którego postulatem było przywrócenie Pani do pracy, a potem podwyżka o tysiąc złotych? Wałęsie wspólnie z władzami właściwie udało się wtedy, po trzech dniach, strajk zakończyć. Wtedy też jednak pojawił się problem solidarnościowych protestów w innych zakładach Trójmiasta. Przypisuje Pani w swoich wspomnieniach sukces podtrzymania strajku w Gdyni w tym krytycznym momencie pomysłowi, aby zorganizować mszę świętą, która pozwoliłaby ściągnąć na powrót ludzi do Stoczni – tych, którzy masowo wyszli, gdy Wałęsa ogłosił koniec strajku.

Trwało wówczas targowanie się, dyrektor twierdził, że mnie nie przywróci do pracy, a załoga tego przede wszystkim żądała, dyrektor mówił: „Nie po to ją zwolniłem, żeby ją przywracać”. „To my nie pójdziemy do pracy”. Cały czas była gorąca linia między Warszawą (KC) a Stocznią Gdańską i zdecydowali w końcu, żeby mnie jednak przywrócić do pracy, ale zostawić w filii Stoczni, w zakładzie kooperującym ze Stocznią, w Tczewie – to jest jakieś 30 czy 40 kilometrów od Gdańska. Tam miałam pracować, więc formalnie żądanie zostało spełnione. Idę więc do stoczniowców i pytam, jak ja mam postąpić, tak postawił sprawę dyrektor. A stoczniowcy mi powiadają: „Żadnych warunków i żaden Tczew, tutaj jesteś nam potrzebna, bo oprócz ciebie jeszcze nam brakuje trzech operatorów suwnic” (i tak skakałyśmy z suwnicy na suwnicę). Tu i teraz masz być zatrudniona”. Wracam, naradzam się z komitetem strajkowym i wobec warunkowego przywrócenia mnie do pracy zmieniliśmy żądania. Walentynowicz do pracy, Wałęsa do pracy i 2 tysiące dodatku drożyźnianego. Trzeciego dnia zwiększono komitet strajkowy, bo tak dyrektor sobie zażyczył, a my nie wiedzieliśmy, że to jakaś pułapka, sprowadzono swoich ludzi i Wałęsa z nimi do reszty nas przegłosował: przyjmują mnie do pracy w Stoczni, ale z 2 tysięcy dodają nam tysiąc złotych dodatku drożyźnianego, i to tylko pracownikom Stoczni Gdańskiej, bez Stoczni Remontowej, Stoczni Północnej i stoczni rzecznych, chociaż w tym czasie już strajkowały. I tu Wałęsa ogłasza zakończenie strajku, idzie do dyrektora, po to, żeby „dać sobie w gaz”, a przez radiowęzeł leci komunikat: „Wszyscy muszą opuścić stocznię”. Zanim Wałęsa doszedł do dyrekcji, to zbeształ ludzi, którzy po odśpiewaniu hymnu posiadali z powrotem. Wałęsa zaczął na nich krzyczeć: „Na co czekacie, jazda do domu, mam tutaj sprowadzić straż, żeby was wyprowadziła? Ja się zobowiązałem u dyrektora odpracować te 3 dni”. I ludzie z opuszczonymi głowami wychodzą. I wtedy podchodzi do mnie młody człowiek z Ruchu Młodej Polski. Już nie żyje, młody lekarz, Darek Kobzdej. A także Marek Mikołajczyk (pracownik Stoczni, wyjechał w 1981 roku w delegacji do Niemiec i tam został) oraz oficer marynarki wojennej Tadeusz Szczudłowski (żyje do dzisiaj), było tam jeszcze więcej osób. ale te właśnie nazwiska pamiętam. I Darek Kobzdej powiedział: „Załatwiliście swoje sprawy, prawda? Pani do pracy wróciła, Wałęsa. A co z tymi ludźmi, którzy nas poparli, przecież dyrektor tylko dlatego ustąpił, że tu całe Trójmiasto się dołączyło”. Przyznaję, że tak i co teraz robić? Alina Pieńkowska (żona Bogdana Borusewicza) mówi: „Wobec tego, pani Aniu, ogłaszamy strajk solidarnościowy” – stąd właśnie wzięła się „Solidarność” (a nikt nie pisze, że to się wzięło od Aliny). To było na zewnątrz sali BHP. Ponieważ końcowe rozmowy były już nagłośnione, właściwie hymn tylko był odśpiewany przez radiowęzeł, biegniemy obie do sali, żeby ogłosić strajk solidarnościowy. Wałęsa tymczasem już poszedł do dyrektora i już ludzi zbeształ. Bramy pootwierane, robotnicy wychodzą, straż już tylko czeka, żeby zamknąć te bramy, kiedy ludzie wyjdą. Tymczasem radiowęzeł wyłączony, nie mamy dojścia, więc biegniemy na bramę numer 3, od strony kolejki, bo tam najwięcej ludzi wychodzi, i tam apelujemy, że ogłaszamy strajk solidarnościowy. Ludzie się zaczynają buntować i jedni chcą wyjść, a drudzy chcą zostać. Każdy z nas dostał wcześniej glejt od wojewody, że „nie będzie się stosować represji wobec uczestników strajku do dnia 16 sierpnia”, podpisuje wojewoda. Każdy mówi: „patrz, liczy się ze mną wojewoda”... Wtedy jakiś młody człowiek (pamiętam: niskiego wzrostu, buzia okrągła jak księżyc) mówi: „Ale przeczytaj dobrze, co to znaczy dni 16 sierpnia, to jest do dziś, a jutro? Doszlusujemy do więzień, do tych, co już siedzą. Zamykamy bramę!”. No i zamknęli bramę, my znów biegniemy na bramę numer 2, tam poszło gładko, bo trójka zamknięta, potem na bramę nr 1 od strony Starego Miasta. Tymczasem Wałęsa jak pijany zając. Podwożą go na wózku do bramy i ja jego za frak ściągam z wózka (za co mnie pracownik firmy – Obrąpalski – zbeształ strasznie w 1989 roku: „Zapłacisz ty mi za tego Wałęsę, zamiast go wypędzić, to go zatrzymałaś”. A ja na to mówię: „Możesz nas tylko łajać teraz, ale jak zostało nam z 17 tysięcy strajkujących może 300 osób, to mi zależało, żeby każdy człowiek został, i dlatego go zatrzymałam”). Wałęsa nawet nie wiedział, co się dzieje, prosił: „Pozwólcie mi prowadzić strajk, jak się nie będę nadawał, to mnie wyrzucicie”. I nie można już go było wyrzucić...

Za tydzień kolejny fragment rozmowy z książki prof. Nowaka.

znp

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.