Katastrofiści Laska badają katastrofy na odległość. Potrafią zbadać katastrofę lotniczą bez oględzin miejsca, bez wraku, bez czarnych skrzynek...

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. PAP/Radek Pietruszka
fot. PAP/Radek Pietruszka

1. Ciekawy pomysł rzucił dzisiaj w „Zetce” Hofman, zwracając się do sfory... przepraszam... zwracając się do strony rządowej, usiłującej zagryźć Macierewicza – niech rząd opatentuje wynalazek badania katastrof lotniczych na odległość!

2. Strona rządowa ma rację - Macierewicz nie ma ekspertów, którzy zjedliby zęby na badaniu katastrof lotniczych. Żaden z nich nie może wykazać się dorobkiem zbadania dajmy na to trzystu katastrof wielkich samolotów pasażerskich w ciągu ostatnich pięciu lat.

Eksperci zespołu parlamentarnego to prości profesorowie, kilkadziesiąt lat pracy w jakiejś tam mało znanej agencji NASA, specjaliści od balistyki, od wytrzymałości materiałów, od lotnictwa – ale przecież nie od katastrofistyki lotniczej.

3. Co innego rząd. Ten, w zespole Millera, a potem Laska, ma znakomitych ekspertów od katastrofistyki lotniczej. Nie wiadomo kim są ci eksperci, żaden się dotychczas nie ujawnił, ich nazwiska i tytuły rząd trzyma w tajemnicy, ale solennie zapewnia, że takich ekspertów ma.

I są to tak znakomici katastrofiści lotniczy, że do zbadania katastrofy nie jest im potrzebny ani wrak, ani czarne skrzynki, ani nawet obecność na miejscu katastrofy.

Katastrofiści lotniczy, pracujący dla rządu polskiego, potrafią zbadać katastrofę z odległości tysiąca dwustu kilometrów, nie ruszając się z rządowych gabinetów.

I potrafią na odległość zawyrokować bez pudła, że katastrofę spowodowała mgła, brzoza, piloci i pasażerowie.

4. Amerykanie czy Anglicy, jak się zdarzy katastrofa, zbierają kawałki, sklejają wrak niczym dzieci z Małego Modelarza. Potem sprawdzają, czy gdzieś nit nie puścił lub czy coś gdzieś nie wybuchło.

Już nie wspomnę, że w zacofanym PRL-u silnik na drobne części rozkładali, żeby udowodnić, że łożyska wysiadły i samolot spadł w Lesie Kabackim. Żmudna, benedyktyńska robota.

A tu proszę bardzo – rządowi eksperci na oczy wraku nie widzieli, czarnych skrzynek nie dotknęli, jednej nawet nie znaleźli - a wszystko wiedzą – jak spadł, jak się rozbił, co ściął, o co zahaczył.

Nawet brzozę na odległość z Polski zmierzyli i trochę się tylko pomylili, zaledwie o dwa metry.

5. Hofman ma rację – zanim inni na to wpadną – tę technologię badania katastrof lotniczych na odległość trzeba niezwłocznie opatentować.

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych