Joanna Racewicz: "Wyjaśnienie tego co się stało w Smoleńsku powinno być sprawą narodową. Jest mi wstyd, że pozwalamy - jako duży kraj - tak sobą pogrywać"

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. wPolityce.pl
fot. wPolityce.pl

Od rozmowy sprzed roku - w moim myśleniu - o katastrofie, śledztwie, nieudolnych staraniach polskich prokuratorów czy dyplomatów - nie zmieniło się nic - mówi na łamach "Wprost" Joanna Racewicz, żona por. Pawła Janeczka, oficera BOR, który zginął 10 kwietnia 2010 r. w katastrofie pod Smoleńskiem.

W naszej rozmowie nie zmieniłabym ani jednego zdania, przecinka nawet

- dodaje dziennikarka, odwołując się do wywiadu, który ukazał się w tygodniu "Wprost" w zeszłym roku. Wskazywała w nim na nieudolność smoleńskiego śledztwa.

CZYTAJ WIĘCEJ: Joanna Racewicz we "Wprost": "słyszę historie, że podczas transportu odpadły z trumien tabliczki z nazwiskami i Rosjanie przybijali jak popadło"

Tym samym dziennikarka podtrzymuje swoje zdanie o błędach w śledztwie.

Racewicz podkreśla, że jej zdaniem w sprawie katastrofy nie powinno być w Polsce żadnych stron, tymczasem 10 kwietnia zdecydowanie podzielił polską scenę polityczną.

Wyjaśnienie tego, co się stało, powinno być sprawą - przepraszam za patos - narodową. Sprowadzenie wraku do kraju - też. Nie wyobrażam sobie, żeby Niemcy, Francuzi albo Amerykanie pozwolili w podobnej sytuacji zwodzić się obietnicami: "Oddamy, kiedy skończymy śledztwo". A prokurator generalny Andrzej Seremet jedzie do Moskwy i znów słyszy od Bastrykina: "Przedłużamy śledztwo do 10 grudnia". Jakie śledztwo, pytam? Przekładanie papierów z biurka na biurko? Jest mi wstyd, że pozwalamy - jako duży kraj w samym środku Europy - tak sobą pogrywać.

Zdaniem dziennikarki katastrofa smoleńska zmieniła Polskę - także polskie dziennikarstwo.

Smoleńsk stał się naszym Rubikonem. Po tym, co stało się 10 kwietnia 2010 r., nic nie jest takie jak dawniej. Dziennikarstwo również. Pęknięcie, o którym mówiłyśmy, sprawiło, że dziennikarze też musieli się opowiedzieć po którejś z dwóch stron barykady. Zapisać się do tych, którzy wierzą we mgłę, albo do tych, którzy wierzą w zamach. Jakby wyjaśnienie przyczyn upadku tupolewa było kwestią wiary, a nie naukowego wyliczenia.

Racewicz podkreśla, że, jej zdaniem, nie zrobiono "wszystkiego, co możliwe". Naczelnym tego dowodem jest wrak tupolewa, który rdzewieje w Smoleńsku, zamiast zostać sprowadzonym do Polski.

Nie zrobili wszystkiego [politycy - przyp. red.]. Ani jedni, ani drudzy. Jest jakimś kuriozum, że resztki prezydenckiej maszyny wciąż leżą zrzucone jak śmieci w prowizorycznym wraku, właściwie w szczerym polu. Porażająca jest świadomość, że ludzie, którzy w chwili katastrofy byli w Smoleńsku lub Katyniu, a których obowiązkiem było zostać i pilnować - myśleli o tym, żeby czym prędzej uciec i wyjechać.

Mimo tych wszystkich błędów w wyjaśnianiu katastrofy, Joanna Racewicz wierzy, że kiedyś będzie mogła odpowiedzieć na pytania: co się stało? dlaczego? kto?

mc,Wprost

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych