Demonstranci odbierają mediom szansę wcielenia się w rolę obrońców demokracji. Z konieczności są tylko obrońcami mieszkańców stolicy

Fot. PAP/Rafał Guz
Fot. PAP/Rafał Guz

Artykuł ukazał się na portalu SDP.PL.

Obecna atmosfera w mediach mainstreamowych przypomina trochę to, co działo się przed Marszami Niepodległości w 2011 i 2012 roku. Z tym, że wtedy straszeni byliśmy niebezpieczeństwami i bijatykami, jakie czyhają na spokojnych obywateli, reprezentujących „Polskę biało-czerwoną” oraz „Polskę kolorową” spod znaków lewicujących seksualnych odmienności i wojujących sufrażystek, pragnących w powadze i spokoju czcić ważną rocznicę.

Spełnienie tych szlachetnych i patriotycznych kroków uniemożliwiały im prawicowo-narodowi wichrzyciele, skupiający w swych szeregach „Polskę brunatną”. Ci ostatni parli do starć z policją, atakowali funkcjonariuszy wyrywanymi spod własnych stóp kostkami bruku i płyt chodnikowych, rzucali koktajlami Mołotowa, prowokując ich wulgarnymi, obraźliwymi epitetami. Kto jest w stanie spokojnie przyjąć tak zaciekłą agresję? – pytały media w imieniu rządu, uznając za w pełni uzasadnione kopanie przez funkcjonariusza leżącego na chodniku chłopaka.

Dziś tę magiczną moc potępienia demonstracji związkowców, domagających się od rządu realnych zmian, a przede wszystkim zaprzestania lekceważenia potrzeb ludzi pracy, aroganckiej wobec nich postawy, pełnią zagrożenia zakłócenia normalnego rytmu życia i funkcjonowania wielkiego miasta. Blokady, paraliż dokonane przez barbarzyńskie hordy „Solidarności” oraz innych związkowców z całego kraju. W poprzednich latach bito na alarm straszeniem groźnymi ekscesami. Teraz powodem alarmu jest troska o niczemu niewinnych mieszkańców stolicy, którzy będą cierpieć z powodu nieuniknionego chaosu, jaki zapanuje w Warszawie. Skąd ten nagły przypływ miłości wobec mieszkańców stolicy, którzy obezwładnienie miasta przeżywają kilkanaście razy w ciągu roku. I to nie wyniku szkód wyrządzonych przez szalejące, nieokiełznane siły natury, lecz często z powodu stłuczki samochodowej na jednej głównych arterii miasta. Takie sytuacje nie przeszkadzają Warszawiakom. Są oni wzorem tolerancji i wyrozumiałości wobec władz stolicy i jej pani prezydent. Teraz w czasie demonstracji „mieszkańcy są wściekli” przekonuje, nie wiadomo na jakiej podstawie, jeden z czołowych dziennikarzy popierający stronę rządową. Dlaczego to robi? Wypełnia rolę obrońcy rządu poprzez obrzydzenie demonstrantów, dbających wyłącznie o swoje egoistyczne interesy, nie licząc się z krzywdą, jakiej rzekomo doznają Warszawiacy. Media tworzą w ten sposób drugi filar, uzasadniający ignorowanie demonstrantów. Pierwszym jest wykładnia serwowana w mainstreamowych mediach kilka razy dziennie. Głosi ją rzecznik rządu Paweł Graś. Nikt z nas nie rozmawia z przedstawicielami demonstrantów, i nie będzie tego robił, bo im chodzi tylko o obalenie rządu – powtarzają od kilku dni tę samą śpiewkę „usta” Tuska.

Media rządowe mają jednak poważne problemy. W porównaniu do przebiegu Marszów Niepodległości, podczas obecnych demonstracji nie ma żadnych bójek z policją, rzucania kamieniami, czy innych drobnych awantur. Demonstranci odbierają mediom szansę wcielenia się w rolę obrońców demokracji. Z konieczności są tylko obrońcami mieszkańców stolicy przed niedogodnościami. Ale robią to z pełnym zaangażowaniem. I to się liczy.

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych