"Możemy i dzisiaj zakładać, że wojny nie będzie. Patrząc na stan armii możemy nawet nabrać pewności, że nic nam nie grozi"

Armata przeciwpancerna wz. 36 z Dywizjonu Przeciwpancernego 10 Brygada Kawalerii Zmotoryzowanej. Strzelanie na obozie ćwiczebnym Dęba-Rozalin, r.1938. Fot. Wikimedia Commons
Armata przeciwpancerna wz. 36 z Dywizjonu Przeciwpancernego 10 Brygada Kawalerii Zmotoryzowanej. Strzelanie na obozie ćwiczebnym Dęba-Rozalin, r.1938. Fot. Wikimedia Commons

Jedyną poważną wskazówką, że wojna wybuchnie naprawdę, były wróżby oficera operacyjnego sztabu brygady. Jasnowidz ten już od lutego 1939 zakładał się z każdym, kto tylko chciał zakład przyjąć, że wojna wybuchnie w ciągu miesiąca. Po miesiącu zakłady przegrywał, uiszczał się skrupulatnie z przegranych i natychmiast dokonywał nowych, znów krótkoterminowych zakładów. Tak trwało do 14 sierpnia. Z chwilą przybycia pod Kraków nasz wróżbita radykalnie zmienił opinię i obwieścił, że wojny nie będzie, wszelkie niebezpieczeństwo minęło bezpowrotnie. Ta opinia podkopała wiarę nawet największych optymistów

- wspominał płk. Franciszek Skibiński - szef sztabu 10 Brygady Kawalerii. Choć nazwa sugeruje typowo „koński charakter” tego oddziału, to tak naprawdę nie było w nim ani jednego konia.

Dla sympatyków gry World Of Tanks dodam, że w tejże brygadzie były najprawdziwsze czołgi: lekkie, rozpoznawcze, a nawet niszczyciele czołgów. Prawie wszystko, co zdołała stworzyć polska, przedwojenna myśl techniczna, znalazło się na wyposażeniu tej jednostki.

Czołg TKS z 20mm działem, był jednym z pierwszych w świecie pełnowartościowych niszczycieli czołgów.

TKS w Muzeum Wojska Polskiego. Fot. Wikimedia Commons / Wistula / licencja CC 3.0, GFDL

Choć słabo opancerzony, dzięki niskiej sylwetce i potężnej jak na wrzesień 1939 armacie stanowił śmiertelne zagrożenie dla niemieckich samochodów opancerzonych i czołgów PzKpfw I. Należy tu wspomnieć, że połowę sił pancernych III Rzeszy stanowiły te właśnie, lekkie konstrukcje, których pancerz miał grubość 13mm. Działo polskiego TKS przebijało płyty pancerne o grubości 25mm z 300 metrów.

Trzon pancerny 10 Brygady Kawalerii reprezentował Vikers E- czołg lekki, wyprodukowany w Wielkiej Brytanii.

Fot. Wikimedia Commons

Choć była to już konstrukcja przestarzała, dzielnie i skutecznie wspierała polskich ułanów, nie raz ratując kontratakiem w sytuacjach kryzysowych.

Ciekawym modelem był niszczyciel czołgów TKS-D. Zbudowany na bazie wozu TKS i uzbrojony w armatę przeciwpancerną 37mm.

Fot. www.1939.pl

Ta broń, była w stanie zniszczyć każdy niemiecki czołg na dystansie 500 metrów. Dwa wozy tego typu stanowiły wyposażenie Dywizjonu Rozpoznawczego. Tak w skrócie wyglądał arsenał najnowocześniejszej jednostki Wojska Polskiego we wrześniu 1939 roku.

Szlak bojowy 10 Brygady Kawalerii rozpoczął się 1 września nieopodal Rabki, a zakończył 17 września pod Lwowem. Była to jedyna jednostka WP, która mogła skutecznie odpowiedzieć na wymagania wojny błyskawicznej. Wyposażona w nowoczesny sprzęt, dawała żołnierzom poczucie pewności siebie, a talent i doświadczenie dowódcy gwarantowały sukcesy w prowadzeniu walki manewrowej. Jako jedyna duża jednostka nie została okrążona i rozbita. 19 września, rozkazem naczelnego wodza, przekroczyła granicę z Węgrami.

Gen. Stanisław Maczek, dowódca 10 Brygady Kawalerii. Fot. wikimedia commons.

Nie był to koniec, większość żołnierzy wydostała się z węgierskich obozów internowania (nie było to specjalnie trudne, dzięki uprzejmości samych Węgrów) i przedostała do Francji. Tam Brygada została odtworzona i wzięła udział w walkach 1940 r. Po kapitulacji Francji, żołnierze różnymi sposobami uciekali do Wielkiej Brytanii. W sierpniu 1944 brygada powróciła na kontynent będąc częścią 1 Dywizji Pancernej, swój szlak bojowy zakończyła w maju 1945 w Wilhelmshaven w północnych Niemczech.

Nasuwa się pytanie, dlaczego we wrześniu 1939 posiadaliśmy tylko jedną, w pełni zorganizowaną, nowoczesną jednostkę pancerną? Otóż istniało słuszne przekonanie, że najbliższa wojna będzie miała charakter manewrowy, stąd utrzymywano w sprawności bojowej 11 brygad kawalerii.

O ile doświadczenia wojny polsko-bolszewickiej potwierdzały to przekonanie, to wojna w Hiszpanii w 1937 już nie. Część polskich, wysokich rangą oficerów zdawała sobie sprawę, że to czołgi będą decydowały o losach przyszłych konfliktów zbrojnych, a formacje pancerno-motorowe powinny stanowić priorytet w wydawaniu pieniędzy na obronę narodową. Decydenci jednak uważali, że warto inwestować w marynarkę wojenną. Lekką ręką wydawali fortunę na oceaniczne łodzie podwodne, kontrtorpedowce i inne pływające fajerwerki. Warto zauważyć, że koszt zakupu okrętu klasy ORP Błyskawica (w ramach operacji „Peking” w sierpniu 1939 odpłynął do Anglii) równoważył koszt sformowania brygady pancernej.

W II Rzeczpospolitej produkowano samochody Fiat i Chevrolet, potencjał motoryzacyjny istniał i rozwijał się w szybkim tempie. Roczny koszt utrzymania brygady kawalerii był o jedną trzecią większy niż brygady pancerno-motorowej. Na przeszkodzie stanęły sentymenty, krótkowzroczność i wróżby. Wojnę planowano na 1940/41 rok, na defiladach konie wyglądały pięknie, kawaleryjski fason był w modzie, a wiara w silne sojusze przysłaniała realne zagrożenie.

Możemy i dzisiaj zakładać, że wojny nie będzie. Patrząc na stan armii możemy nawet nabrać pewności, że nic nam nie grozi. Wieść gminna niesie, że nastąpią nowe redukcje, reorganizacja, a w konsekwencji likwidacja kolejnych jednostek. Zatem… wojny nie będzie.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.