Najważniejsi gracze łączyli się ze sobą, by uzgadniać stanowisko ws. Syrii. Co robili w tym czasie przywódcy Polski?

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. PAP/Grzegorz Momot
fot. PAP/Grzegorz Momot

Już dawno nie było tak widoczne, jak dalece Polska znalazła się na marginesie polityki światowej, niż w ciągu ostatnich 48 godzin.

Od dwóch dni zaostrza się międzynarodowa sytuacja wokół konfliktu w Syrii. W związku z atakiem z udziałem gazów bojowych dokonanym na ludność cywilną, mówi się o "przekroczeniu czerwonej linii", po którym społeczność globalna musi jakoś zareagować. Problem w tym, że Syria to dziś teatr kolejnej już w ostatnich latach rozgrywki geopolitycznej pomiędzy mocarstwami i krajami aspirującymi do takiej roli. Stąd też rozwój wypadków jest trudny do przewidzenia i trwają na razie "manewry nerwów" i dyplomatyczne szachy.

Weekend przyniósł całą serię "dyplomacji telefonicznej". Najważniejsi gracze łączyli się ze sobą, by uzgadniać stanowiska. Kto był w tym gronie? Oczywiście stali członkowie Rady Bezpieczeństwa: USA, Wielka Brytania, Francja z jednej strony oraz Rosja, Chiny z drugiej. Znamy stanowiska krajów bezpośrednio lub pośrednio z konfliktem związanych: Izraela czy Iranu. Prezydent Francji dzwonił też do premiera Australii, która przewodniczy Radzie Bezpieczeństwa.

Co robili w tym czasie przywódcy Polski?

Trudno powiedzieć. Nikt do nich nie dzwonił, to pewne. Ale też nie wiadomo, czy Polska w ogóle ma na temat Syrii jakieś zdanie. Minister Sikorski na wakacjach tropił w ostatnich dniach braki w wyposażeniu zabytków Francji w przewodniki po polsku. Szef BBN zamiast opracowywać dla prezydenta raporty o sytuacji, wypowiadał się w mediach w stroju i nastroju urlopowym, mówiąc, że... liczy na polityczne rozwiązanie pokojowe. Prezydent po tym, jak ogłosił, że nie będziemy wysyłać wojsk na antypody (jak rozumiem miał na myśli np. udział polskich żołnierzy w misji w Czadzie pod egidą UE, na która wysłał ich sam za namową rządu Tuska), najpewniej zaliczył do nich i Syrię, więc się nie przejmuje.

I tak oto, nie dość, że nikt Polski nie pyta o zdanie, to jeszcze i same władze całkowicie się samo-degradują na arenie międzynarodowej.

A przecież Polka jest ambasadorem UE w sąsiedniej Jordanii, mieliśmy dobre kontakty w tym regionie i specjalistów na wyższych uczelniach zajmujących się tą częścią świata, kiedyś byliśmy tez aktywni w misjach ONZ i w samej centrali w Nowym Jorku...

Dziś politykę międzynarodową oglądamy jak daleki spektakl, który się toczy przed naszymi oczami, ale bez naszego udziału.

Nie chodzi o to, byśmy udawali kogoś silniejszego i bardziej wpływowego niż jesteśmy, ale o to, by wykorzystywać każdy swój atut, do wygrywania silniejszej pozycji dla Polski i jej podmiotowości międzynarodowej.

Autor

Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych