"Robiąc "Szkło kontaktowe", staram się, żeby to był program ciepły". Grzegorz Miecugow nie rozumie, dlaczego ludzie "coś" do niego mają

fot. wPolityce.pl/Newsweek
fot. wPolityce.pl/Newsweek

Grzegorz Miecugow nie rozumie, dlaczego ludzie się go czepiają. Jak przyznał w rozmowie z Newsweekiem, ataki na niego przydarzają się od czasu do czasu. Poza najgłośniejszym, spoliczkowaniem podczas Przystanku Woodstock przez człowieka z planszą "TVN kłamie", były jeszcze inne historie, o których opowiada dziennikarz:

Dwa miesiące temu poszedłem z moim psem do baru U Araba. Wypiłem piwo, już miałem wychodzić i nagle słyszę zza jednego stolika: „Dość tych kłamstw! Dość tych kłamstw!”. Ewidentnie do mnie. Zatrzymałem się i pytam: „Czy pan to do mnie krzyczy?”. I wtedy usłyszałem wulgarne skandowanie, ale jako że nie używam brzydkich słów... (…) Na „wy”. W sensie, żebym szybko się oddalił. No to powiedziałem: „Jakim prawem pan się tak zachowuje w publicznym miejscu? Dzwonię po policję”. I wtedy usłyszałem: „Byłeś w ZOMO! Byłeś w ZOMO!”. Sprawa zrobiła się poważniejsza, ponieważ spośród trzydziestu paru osób, które były w barze, ktoś mógł pomyśleć, że ten facet w przepoconym podkoszulku wykrzyczał jakąś prawdę.

Miecugow nie zostawił sprawy własnemu tokowi, poszedł za człowiekiem, który go obrażał. Ten kąpał się w kanałku.

(…) schowałem mu ubranie i wiedząc, że już mi nie ucieknie, zadzwoniłem po policję. Przyjechali dość szybko, dali mu mandat za kąpiel w kanałku, powiedzieli, że jeśli chcę ciągnąć sprawę, to muszę się zgłosić na posterunek. (…) wróciłem do domu, wziąłem psa, poszedłem do baru U Araba. No, a tam siedzi ten człowiek, pije piwo, udaje, że mnie nie widzi. Za to podchodzi pani Małgosia i mówi: „Nawet pan nie wie, jak zdruzgotany jest ten człowiek tym, że wezwał pan policję”. A potem on do mnie podchodzi: „Bardzo przepraszam za wczorajsze”. „Ma pan trochę szczęścia, bo nie zdążyłem panu założyć sprawy, a teraz przyjmuję przeprosiny”

- opowiada dziennikarz, który byłby skłonny przyjąć przeprosiny od napastnika z Woodstocku.

Ale mnie się naprawdę bardzo rzadko zdarza, żeby ktoś dał wyraz temu, że mnie nie lubi

- przekonuje Miecugow i zaraz przytacza dwie inne historie:

Siedziałem w kawiarnianym ogródku, coś jadłem i wtedy przy ogrodzeniu stanęła kobieta. Tak koło trzydziestki. I nagle zaczęła na mnie wrzeszczeć - wie pan, z takim ogniem w oczach - jak to ona mnie nienawidzi, życzy śmierci mnie i moim bliskim

- mówi dziennikarz, który w tej sytuacji nie zareagował. Podobnie zresztą jak w innej, mniej spektakularnej sytuacji:

(…) jakiś pan zaczepił mnie na przejściu: "Pan Miecugow?". "Tak". "Ręce opadają".

Szczerze zdziwiony tymi incydentami jest Grzegorz Miecugow. Jak mówi, naprawdę nie wie, co ludzie do niego mogą mieć.

Nie mam pojęcia, bo staram się żyć tak, by nie krzywdzić innych. W ogóle kieruję się zasadą, że udany dzień jest wtedy, jeśli zostawię ten świat troszeczkę lepszym, niż był rano. Jeżeli idę na spacer i widzę butelkę po piwie, to skręcam, biorę tę butelkę i wrzucam do śmietnika

- taką naprawą świata przez Grzegorza Miecugowa można się tylko zachwycić. I coraz bardziej nas dziwi, że ludzie "coś" do Miecugowa mają. Bo przecież nie chodzi chyba o "Szkło kontaktowe"?

Robiąc "Szkło kontaktowe", staram się, żeby to był program ciepły. Żeby krew nie ściekała mi po kącikach ust, bo kogoś ugryzłem czy obraziłem. I naprawdę nie mam poczucia, żebym był nielubiany. Wręcz przeciwnie

- mówi Miecugow.

A my, także wręcz przeciwnie, powalamy sobie z panem Miecugowem się nie zgodzić…

źródło: Newsweek/Wuj

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych