Przed kilkoma laty, pracując w „Panoramie” w TVP, zadzwoniłem do Władysława Bartoszewskiego z prośbą o komentarz w jakiejś kwestii dotyczącej stosunków polsko-niemieckich. Pełnomocnik rządu przebywał jeszcze za granicą. Usłyszałem mniej więcej takie słowa:
Nie mam ochoty się teraz wypowiadać. Gdy wrócę, umówię się z panią Pochanke albo z panią Kolendą-Zaleską i sobie o tym porozmawiamy.
Nie dane mi było zauważyć, że chodzi o wypowiedź dla Telewizji Polskiej, więc może zechciałby rozważyć powiedzenie dwóch zdań przez telefon dla widzów publicznego nadawcy. Bartoszewski po prostu odłożył słuchawkę.
Przypomniała mi się tamta krótka rozmowa, gdy usłyszałem w tvn24 Daniela Passenta broniącego człowieka zwanego „profesorem”. Publicysta „Polityki”, a wcześniej „Sztandaru Młodych” powiedział:
Łajanie prof. Bartoszewskiego za te słowa w polskojęzycznej telewizji to stawianie sprawy na głowie.
Miał na myśli właśnie tvn24, gdzie w rozmowie – a jakże – z Katarzyną Kolendą-Zaleską były szef polskiej dyplomacji klarował, kto jest dla niego motłochem.
Od kilku dni mamy festiwal obrony bezgrzesznego Bartoszewskiego, rzekomo poniewieranego niemalże przed pomnikiem Gloria Victis. Reporterzy wykazują się nawet zdolnościami paranormalnymi.
Nie sposób być zwolennikiem dawania upustu swoim emocjom na cmentarzu, zwłaszcza w czasie oddawania czci bohaterom walki o naszą wolność (choć, prawdę mówiąc, w tym roku na Powązkach do żadnego wielkiego skandalu nie doszło – kilka osób wzniosło pojedyncze okrzyki o hańbie, ktoś gwizdnął). Ale też nie można zamykać oczu na to, co i kto te emocje wywołuje, a w tym przypadku Władysław Bartoszewski nie jest przecież bez winy.
Problem polega też na tym, że próbuje się wycinać kolejne miejsca, w których dotykające polityki emocje się pojawiają. Bez refleksji, skąd się biorą.
Związki zawodowe są odsądzane od czci i wiary za antyrządowe manifestacje. Media krytykujące władzę są nazywane przez naczelnego pluja partii oplatającej wszelkie struktury państwa „szmatami”. I wreszcie kibice. Tym ostatnim władza wydała jedyną w swoim rodzaju wojnę po tym, jak na stadionach zaczęły pojawiać się hasła niepodobające się premierowi.
Dopóki będą antyrządowi, dopóty nie odklei się od nich epitetu „kibol” (do znudzenia trzeba przypominać, że to synonim słowa „kibic”, zabiegami polskojęzycznych mediów i polityków zohydzany – zerknijcie do słowników, towarzysze). A wolno im coraz mniej.
To niestety tendencja światowa. Władze FIFA i UEFA, a czasem również PZPN, alergicznie reagują na „politykę”.
Kibice Śląska chcieli w czwartek uczcić rocznicę Powstania Warszawskiego efektowną oprawą. Nie zgodził się delegat UEFA grożąc poważnymi konsekwencjami wobec klubu. W tym samym tygodniu dowiedzieliśmy się o karze, jaka została nałożona na Lecha Poznań za to, że ktoś sprzedawał naklejki z napisem „Good night left side” („Dobranoc, lewico”). Gdzie sprzedawał? Na stadionie? Obok? Nie wiadomo. Kto sprzedawał? Nie wiadomo – wiemy jedynie, że nie klub, nie żadne stowarzyszenie, sklep etc. Najprawdopodobniej po anonimowym zawiadomieniu "Nigdy Więcej" piłkarska Unia nałożyła karę na klub. Lech nie poznał jeszcze żadnych szczegółów – mają zapłacić 10 tys. euro i już.
Gdy już Platforma zakończy swoje rządy miłości, Władysław Bartoszewski może liczyć na kolejną ważną funkcję – delegat UEFA do walki z motłochem będzie miał czym się zajmować.
Zanim do tego dojdzie, podziwiajmy i propagujmy takie chwile, jak wczorajsza przy Łazienkowskiej w Warszawie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/163453-bartoszewski-do-uefa-nie-ma-lepszego-kandydata-na-delegata-do-walki-z-motlochem