"Człowiek honoru" na planie u Holland. O tym, jak mógłby wyglądać film o Wojciechu Jaruzelskim...

Fot. wPolityce.pl
Fot. wPolityce.pl

Felieton ukazał się na stronie SDP.PL, polecamy.

Co za wspaniała wiadomość! Agnieszka Holland, jedna z najwybitniejszych reżyserek polskiego kina ostatnich dziesiątków lat, będzie kręcić film o generale Wojciechu Jaruzelskim.

Jako człowiek, skromny, podziwiający talent Agnieszki Holland, a jednocześnie, doceniający wielkie osiągnięcia i zasługi generała dla Polski, komunizmu czy tam socjalizmu, wszystko jedno jak to nazwiemy, najważniejsze, że dla szczęścia bez mała całej ludzkości, ze szczególnym uwzględnieniem ludności zamieszkałej na przepastnych obszarach Związku Radzieckiego i tej żyjącej na o wiele skromniejszym terenie Polski, chciałbym w tej wyjątkowej chwili szczerej radości, podzielić się swoimi na poły improwizowanymi przemyśleniami.

Czy może być coś bardziej harmonijnego w świecie twórczości niż to, że wielka artystka będzie tworzyć dzieło o wielkim żołnierzu, patriocie, przywódcy partyjnym, przywódcy narodu, słowem, wielkim Polaku? Dorobkiem jego życia można by spokojnie obdzielić kilka postaci, a i tak każda z nich znalazłaby honorowe miejsce na kartach historii naszego kraju, drugiej połowy poprzedniego wieku.

Zamierzony film będzie zapewne obrazem fabularnym. To specjalność Agnieszki Holland, przypomnijmy. Nie zaś krepujący, bo ograniczony do faktów, suchy dokument, który może i interesuje niektórych, ale nie dostarcza, subtelnych doznań, nie może się stać zaczynem – jak mawiali starożytni Grecy – wstrząsu metafizycznego, a więc przeżycia estetycznego, przebudowującego nie tylko nasze wyobrażenia o świecie i ludzkiej naturze, ale też uszlachetniającego nas samych, przenoszącego nas na wyższy poziom moralności. Ta właściwość należy jedynie do królestwa filmów fabularnych. Tak, tak moi drodzy. Na tym polega właśnie potęga wielkich filmowych dzieł artystycznych, że po wyjściu z kina nie możemy się otrząsnąć spod wpływu przed chwilą oglądanych obrazów i magicznej mocy przedstawianych w nim bohaterów.

Dzieł artystycznych nie krępuje chronologia biografii bohatera ani linearne prowadzenie akcji. Toteż wyobrażam sobie, że pierwsze sceny filmu nie będą landrynkowym krajobrazem wspaniałej przyrody okolic trzcin rozpostartych nad rzeczką Brok wpadającą do Bugu, gdzie Jaruzelscy mieli rodzinną posiadłość. Przez rozległą łąkę mały Wojtuś prowadzi źrebaka, a zanim biegnie gromada rozradowanych wiejskich psów.

Pewnie Holland zacznie od wiosny 1968 r., kiedy najmłodszy w armii Ludowego Wojska Polskiego generał 35- letni Wojciech Jaruzelski, szef sztabu generalnego, razem z gen. Januszem Urbanowiczem, byłym oficerem politycznym armii radzieckiej, siedzą nad listą oficerów pochodzenia żydowskiego. – A co z żoną Spychalskiego? – pyta Urbanowicz. - Wy tutejszy, lepiej znacie – dorzuca. – Wpiszmy Żydówka. Tak mówią o niej tajne źródła – odpowiada Jaruzelski.- No to mamy kłopot z głowy – mówi Urbanowicz. Jaruzelski podnosi na kilka sekund słuchawkę jednego z wielu telefonów stojących na jego biurku. Do gabinetu wchodzi  młodziutki adiutant. Jaruzelski wręcza mu „Opinię” kartkę, podpisaną przez obydwu generałów: - Przekażcie to tajną pocztą do szefostwa WSW.

W następnej scenie jesteśmy w ministerstwie obrony narodowej. Tylnym wyjściem ze swego gabinetu ministra zostaje wyprowadzony przez uzbrojoną eskortę gen. Marian Spychalski. Przy głównym wejściu stojący oficer dyżurny trzaska obcasami przed wchodzącym do gabinetu Wojciechem Jaruzelskim, który siada za ministerialnym biurkiem. A następnie, po ludzku jak najnormalniej, poprawia sobie pod siedzeniem poduszkę. Wchodzi gen. Urbanowicz i składa mu gratulacje. Jaruzelski dziękuje. Oznajmia, że cieszy się, bo „ledwie zajął miejsce tego Żyda”,  pewnie trzeba będzie  na polskich bagnetach i czołgach zawieźć bratnią pomoc towarzyszom z Czechosłowacji.

Następna scena stanowi zaskoczenie. Nie jesteśmy, czego można by spodziewać w przeciętnym filmie, w czeskiej Pradze, podczas wojskowej operacji „Dunaj”.

Cofamy się o lat ponad 20. Letnie popołudnie. Dwudziestokilkuletni Wojciech Jaruzelski, świeżo upieczony kapitan siedzi sam w dużej, wspólnej sali swego plutonu. Dwadzieścia kilka łóżek po obydwu stronach sali, pośrodku w pewnej odległości jeden od drugiego, trzy stoliki. Przy jednym z nich siedzi nasz bohater, przed nim kilka zapisanych kaligrafią kartek. Obok kredki. Do Sali wpada zdyszany rówieśnik Jaruzelskiego: - Wojtek rusz się, brakuje nam jednego do składu. Staniesz na obronie. – Nie mogę, długo już nie pisałem do mamy. Tamten wybiega. Jaruzelski koloruje niektóre fragmenty tekstu na kartkach. Na ostatniej kartce, widać wyraźnie po najeździe kamery podpis: „Wolski”. Zaś po złożeniu kilku kartek na stronie pierwszej: 17 września 1946, a pod datą na środku kartki „Raport”.

Kolejna scena. Raport „Wolskiego” widzimy w rękach oficera rosyjskiego, który mówi do siedzącego za biurkiem: - „Maładiec nasz Wolskij. Wyiskał on w siole dwoch bandytow z AK”.

To pierwsze uwagi przyszłego widza, który zdaje sobie sprawę, jaką odwagę artystyczną mieć trzeba, aby odtworzyć biografię „człowieka honoru” w ruchomych obrazkach.

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych