Niewolnicy własnego państwa - o Straży Miejskiej historia prawdziwa. "Nie mają pieniędzy, nie znają miasta, na zewnątrz śnieżyca, na rękach chore dziecko"

Fot. wPolityce.pl
Fot. wPolityce.pl

NIEWOLNICY WŁASNEGO PAŃSTWA-HISTORIA PRAWDZIWA

To zdarzyło się naprawdę, dzieje się każdego dnia. Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie leczące dzieci (najtrudniejsze przypadki) z całej Polski. Wzdłuż ulicy Aleja Dzieci Polskich, przy której mieści się szpital, parkuje rząd samochodów, jest też odcinek tej ulicy, gdzie ustawiono znak zakazu zatrzymywania się-ten odcinek nie różni się niczym od odcinka ulicy przed nim i za nim,parkowanie tam nie utrudnia żadnego ruchu, stanowi klasyczną „pułapkę na frajerów”, wobec trudności z miejscem parkingowym codziennie parkują tam samochody zajmując całą długość ulicy wzdłuż krawężnika.

Jest śnieżyca, ze szpitala wychodzi małżeństwo niosące na ręku dziecko po przeszczepie wątroby - przyjechali tu z odległej części Polski. Stwierdzają, że nie ma ich samochodu, nie ma żadnej informacji, dzwonią na Policję zgłaszając kradzież. Policja ustala (a trochę to trwa), że samochód został odholowany przez straż miejską. Dowiadują się, że powinni zgłosić się do siedziby straży miejskiej przy ul. Lubelskiej-tzn. kilka dzielnic dalej. Nie znają Warszawy, nie mają pieniędzy na taksówkę. Po trudach komunikacją miejską docierają do siedziby straży miejskiej. Tam zadowolony z siebie strażnik miejski informuje, że po okazaniu dokumentów, w tym dowodu rejestracyjnego samochodu urzędnik wypełni stosowne papiery, a wśród nich numer konta, na który muszą wpłacić opłatę za lawetowanie i parkingowanie ich samochodu. Jeśli przyniosą dowód wpłaty, urzędnik wypełni następne pismo, z którym będą mogli pojechać na parking znajdujący się na drugim końcu Warszawy i odebrać samochód. Nie mają pieniędzy, nie znają miasta, na zewnątrz śnieżyca, na rękach chore dziecko.

Tymczasem dowód rejestracyjny został w samochodzie ,a więc urzędnik nawet nie zechce wypełnić odp. pism. Matka z dzieckiem zostaje w korytarzu siedziby straży miejskiej, ojciec musi dotrzeć na drugi koniec Warszawy (ul. Bronisława Czecha), odebrać dowód rejestracyjny, żeby procedura mogła być kontynuowana. Nie zna miasta, skazany jest na komunikację miejską, wokół mróz i śnieżyca-po kilku godzinach wraca z dowodem-w tym czasie matka z dzieckiem koczowała na korytarzu. Teraz urzędnik łaskawie wypełnia odpowiednie dokumenty i daje numer konta, na który trzeba zapłacić 700zł (mandat, opłata za lawetę i parking). Teraz ojciec musi zdobyć pieniądze, znaleźć bank lub pocztę, gdzie będzie mógł zapłacić-musi się spieszyć, bo zbliża się godzina zamknięcia tych instytucji - jeśli nie zdąży, będzie mógł kontynuować procedurę dopiero następnego dnia. Ma szczęście, udało mu się ubłagać pracowników banku, który po poszukiwaniach znalazł, żeby jeszcze nie zamykali. W końcu wrócił do straży miejskiej z dowodem wpłaty. Urzędnik wypełnił odpowiednie pismo, które dawało prawo do odbioru samochodu.

Teraz już cała trójka może komunikacją miejską dotrzeć przez zakorkowaną stolicę na miejsce pobytu ich samochodu. Dziecko przeżyło. Kiedy wracali już własnym samochodem (po drodze mijali jeszcze kilkanaście fotoradarów), w ciągu kilku godzin drogi ojciec miał czas na refleksję: z jego podatków opłacane są instytucje, które zastawiły na niego pułapkę-dzięki niej władze miasta wyciągają z niego kolejne pieniądze, co podreperuje budżet stolicy. Pułapka w miejscu, gdzie ludzie wraz z dziećmi i tak przeżywają swoje dramaty,często przyjechali z odległych części kraju. Tam nie ma np. strażnika, który pomagałby, pokazywał,gdzie można jeszcze zaparkować. Przecież straż miejska nie jest od tego.

W tym czasie okazuje się, jak bardzo zwiększyło się zatrudnienie urzędników we władzach miasta,na jak kosmiczną kwotę opiewają premie, które sobie przyznali-wśród nich kwota 700 zł,którą miasto wyciągnęło od bohatera mojej opowieści jest tylko kropelką w morzu. Dużo trzeba tych naszych „kropelek”, by władzy „żyło się lepiej”. Dlatego laweta pod Centrum Zdrowia Dziecka pracuje niezmordowanie, profesjonalizm strażników miejskich polega na uodpornieniu na ludzkie płacze i emocje, w majestacie prawa kolejni rodzice z chorymi dziećmi przeżywają codziennie dramat, który opisałem. A kiedy już usiądziemy w domu po takich przejściach, włączymy telewizję, dowiemy się,że najważniejsze informacje w kraju, to losy matki małej Madzi, a Kuba Wojewódzki w rozrywkowy sposób opowie, jak bardzo „obciachowy” jest Kaczor. „Przyjazne państwo”, ”by żyło się lepiej”…?

Imię i nazwisko znane redakcji.

Poniżej: Aleja Dzieci Polskich widziana od strony CZD. Fot. wPolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.