Panowie w stolicy cygara palili i nad euro radzili. Spotkanie euro-naganiaczy u Prezydenta B. Komorowskiego

fot. PAP / J. Turczyk
fot. PAP / J. Turczyk

W dniu, w którym Szef EBC M. Drahgi na konferencji prasowej, z wielką troską i obawami wypowiadał się o przyszłym losie strefy euro, wskazując na jej słabość gospodarczą i liczne zagrożenia dla wspólnej waluty, grono polskich euro-entuzjastów przekonanych do wspólnej waluty wzajemnie zaklinało polską rzeczywistość, na konferencji w Pałacu Prezydenckim, poświęconej przyjęciu euro.

Odpowiedzialni za stan polskich finansów publicznych, gospodarkę i państwo polskie radzili o przyjęciu euro zapominając zaprosić na debatę reprezentantów blisko już 70 proc. Polaków, którzy słusznie nie chcą już euro i nie widzą z jego przyjęcia żadnych korzyści.

Nasi współcześni hrabiowie i magnaci z J. K. Bieleckim, M. Belką, W. Orłowskim, D. Rossatim, R. Petru, St. Gomułką i pomniejszymi klakierami euro-waluty doszli do wniosku, że Polsce należałoby rozłożyć czerwony dywan, by weszła do euro, w miarę szybko, bo już w 2015-2016r., a Pan Prezydent B. Komorowski mógł otrzymać swą pensję już w euro. Nasi współcześni książęta III RP nie tylko wierzą, ale też już wiedzą, że strefa euro już wkrótce uporządkuje swoje podwórko i ponownie rozkwitnie. Jak widać w pałacu panuje kompletna ślepota i głuchota na apele i głosy renomowanych europejskich i amerykańskich ekonomistów i analityków, z laureatami Nobla na czele, takimi choćby jak P. Krugman, którzy nie tylko ostrzegają Polaków przed popełnieniem samobójstwa gospodarczego i harakiri i w sferze konkurencyjności, ale wręcz dopuszczają rychły koniec wspólnej waluty. Euro-mrzonkom uległ nawet nasz ekonomiczny światowiec prof. G. Kołotko.

Jak zwykle niezawodni w marketingu i zachwalaniu przyjęcia przez Polskę euro okazali się R. Petru i J. Jankowiak oraz St. Kluza. Jedynym wielkim zgrzytem okazał się głos dopuszczonego do okrągłego stołu i grona wtajemniczonych, przedsiębiorcy K. Pazgana z firmy Konspol, który podniósł tak fundamentalny, a zarazem prozaiczny fakt, że przed wejściem do strefy euro należałoby wyrównać lub przynajmniej zbliżyć do siebie płace w Polsce i w krajach strefy euro. Wzbudziło to wielkie zniesmaczenie i oburzenie chłopców z euro-ferajny, którzy dali odpór jedynemu na sali wątpiącemu w nieprzebrane dobrodziejstwa płynące z przyjęcia euro. Wybitny specjalista od nadzorowania wielkich pieniędzy, członek RN. FOZZ prof. D.Rossati wyjaśnił zebranym, że kryzys w Grecji nie miał wiele wspólnego z faktem posiadania przez Grecję euro i aż czerwieniał ze złości, że ktoś śmie wątpić w liczne dobrodziejstwa, które spadną na nas natychmiast po przyjęciu euro.

Pod patronatem TVN-CNBC odbył się w Pałacu Prezydenckim, kolejny już sabat euro-entuzjastów, skutecznie zaklinających rzeczywistość w Polsce, zupełnie nieuwzględniający realnych zagrożeń i wyzwań, które stoją dziś przed naszym krajem i samą strefą euro. Takich jak rosnąca bieda, bezrobocie, brak własnego majątku narodowego, prawie wyłącznie zagraniczne banki, gigantyczne zadłużenie publiczne – ok. 1 bln zł, równie gigantyczne zadłużenie zagraniczne – 1,13 bln zł, skandalicznie niskie wynagrodzenia, emerytury i świadczenia socjalne, bardzo wysokie bezrobocie, w tym zwłaszcza ludzi młodych – ok. 30 proc., spadek produkcji przemysłowej i groźba recesji.

Nad wielce odosobnionymi głosami, nieco wątpiących w euro i podkreślających rolę realnej gospodarki jak A. Sadowskiego górował hurraoptymizm i bezkrytyczna refleksja Prezydenta RP, że jesteśmy krajem sukcesu gospodarczego i że trzeba przesuwać granicę dobrobytu na rzece Łabie dalej na wschód. Mało poważnie i mało uczciwie wyglądają debaty w gronie wyłącznie przekonanych, co do przyjęcia przez Polskę euro. Tym bardziej widoczny jest podział na dwie, jakże różne Polski. Tej bardzo małej, zadowolonej z przemian ostatniego 20-lecia i tej coraz większej, coraz bardziej zaniepokojonej swą przyszłością w kraju nad Wisłą. Ten typ pozorowanej publicznej debaty, kompletnie nie uwzględnia nastrojów społecznych i skali zagrożeń, jakie dzisiaj mają miejsce, zarówno w samej strefie euro, jak i w Polsce prowadzi donikąd.

Najbliższe 2-3 lata mogą się okazać nie tyle czasem wypełniania przez Polskę nominalnych kryteriów przyjęcia polski do strefy euro, co walką z ogromnym kryzysem, zapaścią finansów publicznych i bankructwem. Obyśmy nigdy nie byli kolejną zieloną wyspą jak Grecja i Cypr, które już mają euro. Na szczęście jest jeszcze Konstytucja RP i coraz bliższe wybory.

W dniu, w którym Szef EBC M. Drahgi na konferencji prasowej, z wielką troską i obawami wypowiadał się o przyszłym losie strefy euro, wskazując na jej słabość gospodarczą i liczne zagrożenia dla wspólnej waluty, grono polskich euro-entuzjastów przekonanych do wspólnej waluty wzajemnie zaklinało polską rzeczywistość, na konferencji w Pałacu Prezydenckim, poświęconej przyjęciu euro. Odpowiedzialni za stan polskich finansów publicznych, gospodarkę i państwo polskie radzili o przyjęciu euro zapominając zaprosić na debatę reprezentantów blisko już 70 proc. Polaków, którzy słusznie już nie chcą euro i nie widzą z jego przyjęcia żadnych korzyści. Nasi współcześni hrabiowie i magnaci z J. K. Bieleckim, M. Belką, W. Orłowskim, D. Rossatim, R. Petru, St. Gomółką i pomniejszymi klakierami euro-waluty doszli do wniosku, że Polsce należałoby rozłożyć czerwony dywan, by weszła do euro, w miarę szybko, bo już w 2015-2016r., a Pan Prezydent B. Komorowski mógł otrzymać swą pensję już w euro. Nasi współcześni książęta III RP nie tylko wierzą, ale też już wiedzą, że strefa euro już wkrótce uporządkuje swoje podwórko i ponownie rozkwitnie. Jak widać w pałacu panuje kompletna ślepota i głuchota na apele i głosy renomowanych europejskich i amerykańskich ekonomistów i analityków, z laureatami Nobla na czele, takimi choćby jak P. Krugman, którzy nie tylko ostrzegają Polaków przed popełnieniem samobójstwa gospodarczego i harakiri i w sferze konkurencyjności, ale wręcz dopuszczają rychły koniec wspólnej waluty. Euro-mrzonkom uległ nawet nasz ekonomiczny światowiec prof. G. Kołotko. Jak zwykle niezawodni w marketingu i zachwalaniu przyjęcia przez Polskę euro okazali się R. Petru i J. Jankowiak oraz St. Kluza. Jedynym wielkim zgrzytem okazał się głos dopuszczonego do okrągłego stołu i grona wtajemniczonych, przedsiębiorcy K. Pazgana z firmy Konspol, który podniósł tak fundamentalny, a zarazem prozaiczny fakt, że przed wejściem do strefy euro należałoby wyrównać lub przynajmniej zbliżyć do siebie płace w Polsce i w krajach strefy euro. Wzbudziło to wielkie zniesmaczenie i oburzenie chłopców z euro-ferajny, którzy dali odpór jedynemu na sali wątpiącemu w nieprzebrane dobrodziejstwa płynące z przyjęcia euro. Wybitny specjalista od nadzorowania wielkich pieniędzy, członek RN. FOZZ prof. D.Rossati wyjaśnił zebranym, że kryzys w Grecji nie miał wiele wspólnego z faktem posiadania przez Grecję euro i aż czerwieniał ze złości, że ktoś śmie wątpić w liczne dobrodziejstwa, które spadną na nas natychmiast po przyjęciu euro. Pod patronatem TVN-CNBC odbył się w Pałacu Prezydenckim, kolejny już sabat euro-entuzjastów, skutecznie zaklinających rzeczywistość w Polsce, zupełnie nieuwzględniający realnych zagrożeń i wyzwań, które stoją dziś przed naszym krajem i samą strefą euro. Takich jak rosnąca bieda, bezrobocie, brak własnego majątku narodowego, prawie wyłącznie zagraniczne banki, gigantyczne zadłużenie publiczne – ok. 1 bln zł, równie gigantyczne zadłużenie zagraniczne – 1,13 bln zł, skandalicznie niskie wynagrodzenia, emerytury i świadczenia socjalne, bardzo wysokie bezrobocie, w tym zwłaszcza ludzi młodych – ok. 30 proc., spadek produkcji przemysłowej i groźba recesji. Nad wielce odosobnionymi głosami, nieco wątpiących w euro i podkreślających rolę realnej gospodarki jak A. Sadowskiego górował hurraoptymizm i bezkrytyczna refleksja Prezydenta RP, że jesteśmy krajem sukcesu gospodarczego i że trzeba przesuwać granicę dobrobytu na rzece Łabie dalej na wschód. Mało poważnie i mało uczciwie wyglądają debaty w gronie wyłącznie przekonanych, co do przyjęcia przez Polskę euro. Tym bardziej widoczny jest podział na dwie, jakże różne Polski. Tej bardzo małej, zadowolonej z przemian ostatniego 20-lecia i tej coraz większej, coraz bardziej zaniepokojonej swą przyszłością w kraju nad Wisłą. Ten typ pozorowanej publicznej debaty, kompletnie nie uwzględnia nastrojów społecznych i skali zagrożeń, jakie dzisiaj mają miejsce, zarówno w samej strefie euro, jak i w Polsce prowadzi do nikąd. Najbliższe 2-3 lata mogą się okazać nie tyle czasem wypełniania przez Polskę nominalnych kryteriów przyjęcia polski do strefy euro, co walką z ogromnym kryzysem, zapaścią finansów publicznych i bankructwem. Obyśmy nigdy nie byli kolejną zieloną wyspą jak Grecja i Cypr, które już mają euro. Na szczęście jest jeszcze Konstytucja RP i coraz bliższe wybory.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych