Marzec '68. Obaj niedoszli liderzy, Konwicki i Michnik, przegapili największe okazje w życiu

fot. ipn.gov.pl
fot. ipn.gov.pl

Zaczęło się w październiku

Wrzenie w akademikach, wizyty emisariuszy z Czech, a potem walka o Mickiewicza – to wszystko zaczęło się tuż po wakacjach 1967 roku. Wcześniej już słyszeliśmy o rozruchach studentów amerykańskich, którzy palili karty powołania do Wietnamu. Lecz od studentów z Pragi dowiedzieliśmy się, że pożar jest bliżej. Studenci z Uniwersytetu Karola przywozili i znakomite piwo, i „Rudé Právo”, którego każdy numer był szlagierem, był jak „Po prostu” dla naszych starszych kolegów! Godzinami zbawialiśmy ludzkość i graliśmy w ping-ponga.

Od czeskich studentów dowiedzieliśmy się o rozruchach w Pradze, lecz i o wcześniejszych na Słowacji, a także o demonstracjach w Niemczech, o Ruchu 2 Czerwca, który powstał po zabiciu studenta przez policję. Dziś wiadomo, że policjant nazywał się Otto Bohl, że był agentem Stasi i że w pewnym sensie to Stasi uruchomiła lawinę studenckich wystąpień. Jak się zdaje, liczono na rozruchy w Europie Zachodniej, ale ten płomień przeniósł się również do Czech, potem do nas. A jeszcze nałożyła się na to sprawa „Dziadów”.

Reżyser

Warto poświęcić parę słów widowisku i jego reżyserowi. Dejmek dostał na to specjalną dotację, która wyniosła podobno 5 mln złotych. Dlaczego? Otóż po pierwsze „Dziady” miały służyć uczczeniu rewolucji październikowej. Dejmek corocznie robił taki spektakl ku czci.

Przypomnijmy, że zaczynał karierę w Łodzi socrealistyczną „Brygadą szlifierza Karhana” – od której tytułu poszły produkcyjniaki nazywane „karhanami”. Wystawił to-to ku czci październikowej rewolucji w 1949 roku – i zorientował się, że to sposób na sukces. Corocznie zatem coś ku czci rewolucji wystawiał. Szczytem jego kariery był „Niezapomniany rok 1919” Wsiewołoda Wiszniewskiego. Dejmek sam wyreżyserował i sam zagrał – samego Lenina. Oczywiście ku czci rewolucji. Premiera wypadła 6 listopada 1952 r., a Dejmek grał tak dobrze, że towarzysze radzieccy chcieli mu powierzyć dyskretną rolę w mauzoleum na pl. Czerwonym. Nasi za to dali mu tyle medali, że mógł je sobie przywieszać z przodu i z tyłu, jak jaki sowiecki feldmarszałek. W pewnym sensie był takim – sowietyzował przecież polską kulturę.

To nie złośliwość, to po prostu obiektywna ocena programu, który Dejmek uzgadniał z partyjnymi władzami. Polskiej sztuki nie można było pozbawić najwybitniejszych dramatów inspirowanych wartościami chrześcijańskiego sacrum. Ale można było to sacrum desakralizować, zamieniać w cepelię, w staroć – chwilami rzewny, chwilami śmieszny – ale przecież niemodny jak kiecka babuni. Takich właśnie przeróbek podjął się Dejmek. Był u szczytu kariery i chciał zrobić krok wyżej, dogodzić komunistom, desakralizując narodową świętość i przy okazji dogodzić samemu sobie awansem, nagrodą i innymi łaskami dworu. I po to reżyserował „Dziady”!

Spektakl

Premiera – z parodniowym poślizgiem – odbyła się w Miesiącu Rewolucji Październikowej, czyli w listopadzie 1967 roku. Sztuka początkowo przyjęta została entuzjastycznie przez partię, a z rezerwą przez społeczeństwo. W akademiku rozprowadzano nawet bilety – oczywiście, poza paru lizusami z ZMS, nikt nie brał. By uniknąć kompromitujących pustek na widowni – sprowadzano aktyw z prowincji.

Potem to się nagle odwróciło. W teatrze zaczęły się demonstracje – dramat ujawnił aktualne, antyrosyjskie i antyradzieckie przesłanie. Po czternastu wystawieniach „Dziady” zdjęto. Na 30 stycznia zapowiedziano ostatnie wystawienie. 30 stycznia to także data pierwszej manifestacji studenckiej pod pomnikiem Mickiewicza.

Nie wypaliło

Kiedy podana została data ostatniego spektaklu Mickiewiczowego dramatu, „na Kicu” (akademik – red.) uchwaliliśmy, że „nazajutrz po „Dziadach” wyjdziemy na dziedziniec UW. Nie wypaliło. Część studentów dostała się na przedstawienie, część nie. Ja byłem w tej pechowej grupie. Kwiaty, które mieliśmy dać aktorom, zanieśliśmy Mickiewiczowi. By je złożyć – przeskakiwaliśmy niskie ogrodzenie, potem zwiewaliśmy przed patrolem. I tramwajem – chyba nr 26 – spod placu Zamkowego wróciliśmy do bursy.

Ci, którzy dostali się na „Dziady”, poszli pod pomnik po spektaklu, ale drogę zagrodziła im milicja. Niektórych zatrzymano, niektórych tylko wylegitymowano – ale jedni i drudzy wrócili na Kickiego przestraszeni. Żeby robić nazajutrz wiec – nie było mowy! Kiedy znów nabraliśmy odwagi – ktoś rzucił termin wiecu: 3 marca. „Trzeci trzeci”, „3.3”. – To brzmiało prawie jak „Czterdzieści i Cztery”.

Organizatorzy wiecu

Lecz i ten termin odrzucono. 3 marca wypadała niedziela, na uczelni mogło być ledwie paru „zaocznych”, przeważnie państwowych urzędników lub partyjniaków, ulgowo robiących sobie dyplomy. Odpada.

I wtedy ktoś – do autorstwa przyznaje się kilku „kiczan” – przypomniał, że 8 marca rektor ogłasza dzień rektorski. I to nie od rana, lecz od 12. Termin zwołania wiecu 8 marca ogłosił nam sam rektor – w tym sensie był jednym z dwóch głównych organizatorów wiecu.

Drugim obok rektora UW (a właściwie pierwszym!) organizatorem był Mickiewicz. Nie tylko pojedyncze cytaty, ale cała jego diagnoza polskości okazywały się aktualne. Terror i obłuda zaborców, wspierane od wewnątrz podłością i tchórzostwem pokonanych. Nadzieja w następnym pokoleniu – to braliśmy oczywiście do siebie.

W akademiku rozpowszechnialiśmy pomysł, by iść na wiec z tomikami Mickiewicza – w przeddzień wypożyczyliśmy, co się dało z biblioteki na Krypskiej, bogatsi ruszyli nawet na antykwariaty i na wiecu pojawili się z „Dziadami”, „Balladami” i co tam który miał. Machaliśmy sobie z daleka tymi książkami – Mickiewicz był z nami!

Lecz poza Mickiewiczem przywódców wśród nas nie było, a raczej: wszyscy byliśmy przywódcami. Gdyby było inaczej, wiec miałby inny przebieg.

Niedoszli liderzy

Studenci, którzy byli zwolennikami Michnika, obiecywali jego obecność na wiecu, inni obiecywali tłuściutkiego Kuronia, jeszcze inni – co najmniej Konwickiego. Pisarz miał wprawdzie na sumieniu kolaborację w czasach stalinizmu – ale o tym wiedziało tylko kilku upierdliwych polonistów. A poza tym: nawet jeżeli nabroił, to właśnie trafiała mu się życiowa szansa zmazania win, przepoczwarzenia z Kmicica w Babinicza i zyskania opinii najwybitniejszego z polskich pisarzy – murowanego kandydata do Nobla!

Nasze oczekiwania zostały jednak zawiedzione. Michnik nie przybył – a czekali na niego nie tylko „zetemesowcy – michnikowcy”, czekało też kilku przeciwników z katolickiej prawicy, a konkretnie z Jelonek. Przynieśli nawet deskę do odśnieżania, a na niej wypisane hasło: „Mickiewicz – tak, Michnik – nie!”. Byli pewni, że „michnikowcy” spróbują ze swego idola zrobić współbohatera wiecu, że trzeba będzie walczyć, wygłaszać płomienne przemówienia. Tymczasem Michnik nawalił, a michnikowcy podpieprzyli deskę.

Nie przybył także Kuroń. O tym, że został aresztowany już 8 marca – oczywiście tego 8 marca – nie mogliśmy wiedzieć. Dopiero gdy ta wiadomość się rozeszła, podchwycili ją „michnikowcy” i ogłosili, że ich idol, został aresztowany wraz z Kuroniem, kiedy razem szli na wiec. Michnik szedł nawet trochę z przodu...

Okazało się jednak, że to bujda. Michnika aresztowano następnego dnia, dziewiątego, w domu. Jego francuski biograf pisze dość ogólnikowo:

Michnik nie uczestniczył w manifestacji. Został w domu, oznajmiając, że jest chory i musi leżeć w łóżku. Miał przed sobą dwadzieścia cztery godziny wolności, 9 marca został zatrzymany (Bouyeure, s. 96).

Z policyjnych zapisków wynika, że około 15.30 – co w tym momencie nie jest już ważne.

Ważne, że mógł być na wiecu, mógł przemawiać, mógł zostać aresztowany w chwale i przy naszych protestach, a może nawet na tle wspaniałej bijatyki młodzieży z milicją i „aktywem”. A tak – aresztowano go dzień później, byle jak, pokątnie i niechlujnie, niby drobnego oszusta.

Obaj niedoszli liderzy, Konwicki i Michnik, przegapili największe okazje w życiu. Konwicki nie został noblistą, pozostał byłym stalinowcem; Michnik nie został Mochnackim swego pokolenia – i długie lata musiał nosić za Kuroniem jego atrybuty władzy: teczkę i termos. I z tym bagażem obaj wejdą do historii.

cdn.

Gomułka: Co wy, kurwa, nie pilnujecie, żeby jakiś Mickiewicz antyradzieckie kawałki odwalał!

Moczar: Mickiewicz już nie żyje, towarzyszu sekretarzu.

Gomułka: I za to was lubię, Moczar!

 

autor: Bogdan Urbankowski

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.