Większość mediów od piątkowego popołudnia rozpływa się nad „zwycięstwem” rządu PO-PSL w Brukseli a Twitter aż lepi się od przesłodzonych gratulacji. To chyba efekt przejedzenia eurotortem zafundowanym na konferencji prasowej przez ekipę Donalda Tuska, bo gdy przyjrzeć się temu, co zostało wynegocjowane, trudno zrozumieć z czego wynika ten wielki entuzjazm.
Znamienne jest, iż czwartkowo-piątkowy maraton budżetowy rozgrywał się przede wszystkim na wspomnianym Twitterze. Przywódcy i dziennikarze w maksymalnie 140 znakach „ćwierkali” o tym, że obrady są przesuwane, że kolejne państwa grożą wetem a w końcu – że udało się dojść do porozumienia. Aktywny był także premier Tusk, który informował internautów m.in. że wspomaga się napojami energetyzującymi i kolejnymi kawami. Wszystko to zwieńczył wpis Pawła Grasia informujący, że „ZAŁATWIONE!!!!!” i odmieniane przez wszystkie przypadki słowo „sukces”. Jednakże sam sukces jest w swej wymowie równy liczbie znaków na Twitterze, którymi został wyrażony. I dlatego właśnie już niebawem ponownie w Polskę ruszy „Tuskobus”, by premier mógł osobiście przekonywać o swej brukselskiej „victorii”. Manewr dobrze znany, stosowany nie pierwszy raz i – co istotne – wykorzystywany zazwyczaj po to, by podreperować słabe wyniki w sondażach. Tylko skoro jest to tak epokowy sukces, to dlaczego przyzwyczajony do wygodnego samolotu premier musi się fatygować autobusem, żeby o tym przekonywać każdego z osobna?
Na początku trzeba zadać sobie pytanie o to, co tak naprawdę wywalczył Donald Tusk w Brukseli. Zacznijmy od tego, że trudno mówić o „wywalczeniu” czegokolwiek, skoro uzyskane przez niego 72,5 mld euro na politykę spójności to kwota znacznie niższa od tej, którą jeszcze kilka miesięcy proponowała nam Komisja Europejska, czyli 80 mld euro. Różnica to – bagatela – 7,5 mld euro, co przekłada się na przykład na koszt budowy ok. 1000 km dróg i autostrad w Polsce. Wydaje się, że dla rządu Donalda Tuska nie miało to istotnego znaczenia – kluczowe było spełnienie wyborczej obietnicy 300 mld zł, o czym niezwykle intensywnie „ćwierkał” Radosław Sikorski. Według wyliczeń szefa MSZ przy obecnym kursie euro (ok. 4,16 zł) w Brukseli udało się zdobyć ponad 300 mld zł. Warto jednak pamiętać, że niedawno temu złotówka była o wiele mocniejsza (ok. 4 zł), co oznacza, że przy tamtym kursie 72,5 mld euro byłoby dziś warte ok. 290 mld zł. Czyżby zatem Radosław Sikorski cieszył się ze słabej złotówki?
Radosnego konsumowania eurotortu premierowi nie zakłóciły nawet komentarze ministra rolnictwa, który w piątek w trakcie szczytu mimochodem rzucił, że na negocjacjach stracili polscy rolnicy. Zwłaszcza, że jeszcze nie tak dawno Stanisław Kalemba zapewniał, iż „Polska liczy na 34,5 mld euro w ramach Wspólnej Polityki Rolnej”. Tymczasem okazuje się, że polski rolnik w perspektywie unijnej na lata 2014-2020 będzie miał rocznie o jeden miliard euro mniej na rozwój obszarów wiejskich. Jak łatwo policzyć, oznacza to o 7 mld mniej dla polskiej wsi. Trudno więc oprzeć się wrażeniu, że Donald Tusk poświęcił interes polskiego rolnika dla realizacji hasła z – jak to określił jego partyjny kolega, unijny komisarz ds. budżetu Janusz Lewandowski – „durnych spotów”. Przy okazji widać też rzeczywiste rezultaty tak lansowanego w ostatnim czasie sojuszu Donalda Tuska z Francois Hollande'em. Spotkanie z prezydentem Francji było tak naprawdę jedyną poważną wizytą odbytą przez polskiego premiera w ciągu ostatnich 3 miesięcy. Polska i Francja miały razem walczyć o politykę rolną. Skutek? Francja praktycznie zachowała status quo w porównaniu z poprzednią perspektywą finansową (wtedy: 48,9 mld euro na dopłaty i 8,6 mld euro na rozwój obszarów wiejskich, teraz: 47 mld euro na dopłaty i 8,8 mld euro na rozwój obszarów wiejskich) a ponadto udało jej się wywalczyć 2 mld euro ekstra na WPR. Podobny „prezent” otrzymali także m.in. Włosi. Nic zatem dziwnego, że francuska prasa gratuluje Hollande’owi, iż mimo dużych cięć w ramach Wspólnej Polityki Rolnej udało mu się uzyskać alokacje w praktycznie niezmienionej wysokości – tyle, że stało się to kosztem innych państw. Gdzie jest zatem ten negocjacyjny polski tryumf?
Nawet mniej uważny obserwator nie może też nie zwrócić uwagi na znaczną różnicę między sumą zobowiązań a sumą płatności (959 mld euro - 908 mld euro), która świadczy o tym, że warunkowość makroekonomiczna będzie stosowana z całą bezwzględnością. Dla Polski oznacza to ni mniej ni więcej tyle, że Komisja Europejska będzie miała prawo zamrozić nam środki unijne w kolejnych latach, jeżeli nie zostaną spełnione postawione przez KE wymagania w zakresie utrzymania deficytu poniżej 3 proc. PKB, długu publicznego mniejszego niż 60 proc. PKB oraz określonej stopy bezrobocia. W pakiecie można przeczytać całą listę warunków bez których unijne pieniądze pozostaną dla nas tylko wspomnieniem zjedzonego przez premiera na konferencji eurotortu.
Niepokój budzi także zapis dotyczący przeznaczenia ok. 20 proc. środków na lata 2014-2020 na walkę ze zmianami klimatycznymi, w tym także na przejście na gospodarkę niskowęglową. Dla polskiej, opartej w znacznej mierze na węglu gospodarki, oznacza to poważne niebezpieczeństwo, którego obecne władze zdają się nie zauważać.
Przedstawiciele rządu podkreślają, że udało im się uzyskać więcej niż rządowi PiS przed 7 laty. Owe niecałe 106 mld euro to jednak nie zasługa sprytu negocjacyjnego i europejskiej „polityki miłości” premiera, ale efekt egzekwowania prawa unijnego, które nakazuje przyznanie nam funduszy strukturalnych zgodnie z obowiązującymi algorytmami. Po drugie, dla Donalda Tuska najwyraźniej nie istnieje pojęcie inflacji – przy jej uwzględnieniu widać, że „wywalczona” przez rząd PO-PSL kwota 72 mld euro realnie jest nawet o 100 mld zł niższa od tego, co przed laty wynegocjował rząd PiS. Biorąc pod uwagę siłę nabywczą pieniądza i inflację, łatwo obliczyć, że 68 mld euro PiS w 2005 roku ma dziś wartość ok. 82 mld euro.
Podsumowując, Tusk wynegocjował niższy niż w 2005 roku budżet na spójność plus katastrofalnie niski na rolnictwo oraz zezwolił na uzależnienie absorpcji środków unijnych od wysokości deficytu budżetowego i długu publicznego co w przypadku Polski jest samobójstwem. I tak eurotort premiera, który miał być kolejnym pijarowym zagraniem Tuska, może już niedługo stać się zakalcem, który wkrótce wszystkim nam stanie w gardle.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/151151-oszukani-rolnicy-i-mniej-pieniedzy-na-spojnosc-oto-sukces-donalda-tuska-gdzie-jest-ten-negocjacyjny-polski-tryumf