Dziś, już prawie trzy lata od katastrofy smoleńskiej warto przypominać sobie, co tuż po opublikowaniu raportu Millera mówili jego twórcy. Do tych słów, jak i wielu innych wypowiedzianych w tamtym czasie warto wracać. Warto, bo dziś już wiadomo, że mylili się w bardzo wielu punktach. Albo kłamali, albo byli w błędzie. Z perspektywy czasu widać, że raport Millera nadaje się do napisania na nowo. A członkowie teamu Millera deklarowali wielokrotnie, że komisja wróci do badania przyczyn katastrofy, jeśli zajdą uzasadnione okoliczności, zmieniające obraz katastrofy. Zaszły. To co, do roboty panowie!
W dzień po opublikowaniu raportu rozmawiałam z pułkownikiem Grochowskim oraz Maciejem Laskiem. Rozmowa została autoryzowana. Przytaczam poniżej fragmenty tatego wywiadu w zestawieniu z tym, co wiemy dziś. Spójrzmy na przykład na wątek udziału w katastrofie generała Błasika. Prokuratura nie znalazła żadnych dowodów na to, że generał Błasik był w kokpicie.
Gen. Andrzej Błasik był jedynie jednym z pasażerów samolotu. Dlatego też dowodowe ustalenia okoliczności związanych z osobowością, mentalnością i zachowaniami względem podwładnych oraz przestrzeganiem przepisów regulujących wykonywanie lotów przez gen. Andrzeja Błasika nie mają znaczenia dla rozstrzygnięcia sprawy - w tym kwestii ewentualnego wpływu dowódcy Sił Powietrznych na pracę załogi statku powietrznego
- stwierdził przed kilkoma dniami prokurator WPO w Warszawie.
Co twierdzili w tej sprawie członkowie komisji:
Maciej Lasek:
Podejrzewam, że generał chciał być czymś w rodzaju bufora między załogą a dysponentem. Wiemy, jak ważna była ta wizyta. Pewnie gdyby nie wylądowali, pojawiłyby się spekulacje, że mogli. Generał Błasik miał stanowić oparcie dla załogi i gdyby było trzeba powiedzieć: „tam się nie dało wylądować”.
Generał stał z tyłu, za fotelem dowódcy i za fotelem nawigatora. Generał nie miał słuchawek, a pozostali mieli, komunikowali się więc przez mikrofony i słuchawki. Nie słyszeli generała, a on nie słyszał ich komunikacji. Generał mówił: „250 metrów, 100 metrów, nic nie widać”, ale mówił to właściwe do siebie. Nie chciał zaburzać komunikacji w kabinie.
Płk Mirosław Grochowski:
To wynikało z tembru jego głosu. Nie wtrącał się w to, co robili piloci. Tak samo ocenił to psycholog.
Tak, tak, członkowie komisji Millera wysłuchali z tembru głosu generała, którego w kokpicie nie było, że był dla pilotów wsparciem i że mówił do siebie. Duży talent, nieprawdaż?
Weźmy teraz kwestię badania wraku. Dzięki listowi, który w 2011 roku członkowie Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych skierowali do ministra Grabarczyka (skarżąc się na swojego przełożonego Edmunda Klicha), wiemy, że komisja Millera nie miała dostępu do wraku. Co jednak twierdziła tuż po opublikowaniu swojego raportu?:
Maciej Lasek:
To nieprawda, że nie dysponowaliśmy wrakiem. Mieliśmy do niego nieograniczony dostęp w Smoleńsku. Komisja przeprowadziła drobiazgową analizę rejestratorów parametrów lotu i głosu. Wszystkie rejestratory mają spójny zapis, zanotowały faktyczny zapis lotu. Analiza nie wskazała żadnej usterki technicznej.
Padło wówczas pytanie:
Przypomnijmy sobie katastrofę nad Lockerbie. Wówczas każdy kawałek samolotu, a było ich ponad 10 tysięcy, został oznaczony, zapakowany a następnie szczegółowo przebadany. Dzięki temu odnaleziono drobny dowód, który doprowadził do terrorystów z Libii. A przecież robocza hipoteza była taka, że to ptaki dostały się do silnika. Czy mają panowie pewność, że nic nie zostało przeoczone?
Płk Mirosław Grochowski:
Badaliśmy zgodnie z metodyką, posługując się profesjonalnym sprzętem do oględzin wraku, do pomiarów. Gdybyśmy mieli wątpliwości wynikające z sygnałów na rejestratorach, że mogło dziać się coś podejrzanego np. przed zderzeniem z pierwszą brzozą, wtedy konieczne byłoby dodatkowe badanie wraku. Podkreślam, że takich wątpliwości nie było. Stan techniczny samolotu nie budził zastrzeżeń.
Maciej Lasek:
Odnosząc się do Lockerbie, to jeśli komisja brytyjska nie miałaby drobnych wątpliwości po analizie zapisu rejestratorów, wówczas nie przeprowadziliby tej gigantycznej akcji sprawdzającej, która była niezwykle kosztowna. Oni nie robili tego dla zabawy, tylko dlatego, że pewne rzeczy się nie zgadzały. W przypadku katastrofy smoleńskiej, wszystko się zgadza, elementy układają się w spójną całość.
Elementy katastrofy coraz bardziej nie składają się w spójną całość, czy więc członkowie komisji Millera nie uważają, że należałoby jednak przeprowadzić ową gigantyczną akcję sprawdzającą, która była niezwykle kosztowna.
Dziś prokuratura bada kwestię obecności materiałów wybuchowych na wraku. Jednak tuż po opublikowaniu raportu, członkowie komisji zapewniali, że nie może być mowy o żadnym zamachu, ani wybuchu.
Płk Mirosław Grochowski:
Dysponujemy odpowiednimi ekspertyzami. Na miejscu katastrofy oprócz członków komisji byli też pirotechnicy.
Maciej Lasek:
Są ślady wskazujące, jak się samolot niszczył. Członkowie Komisji analizowali uszkodzenia, krawędzie porozrywanych elementów. To, jak wyglądał samolot, to był wynik jego rozcalania się po zderzeniu z ziemią. Zupełnie inaczej wyglądają szczątki samolotu po eksplozji. Wszystko jest powyginane na zewnątrz. W rejestratorze jest jeszcze jeden ważny parametr: ciśnienie w kabinie pasażerskiej. Pokazuje on na przykład czy nie nastąpiła dekompresja w powietrzu lub czy na wysokości zerowej nie nastąpił skok ciśnienia. Nic takiego nie miało miejsca. Wreszcie gdyby to miał być zamach, lepiej byłoby go przeprowadzić, jak w przypadku Lockerbie, w miejscu, w którym nikt tego nie widzi, a nie tam, gdzie samolot jest oczekiwany.
No i akurat wiemy, że samolot był dość słabo oczekiwany, a i co do krawędzi są wątpliwości.
Niezależnie od tego, czy kadłub upada obrócony do góry kołami, czy odwrotnie, nie jest możliwe, by ściany i sufit kadłuba zostały wywinięte tak, jak widać na zdjęciach wraku ze Smoleńska
– uważa prof. Binienda. Jak dodaje, symulacje, jakie przeprowadził, sugerują eksplozję wewnątrz samolotu i w jej efekcie takie właśnie uszkodzenia kadłuba.
Na wybuch przed upadkiem wskazuje jeszcze jedno – fakt, że ciała były nagie. Pęd powietrza i siła uderzeniowa powstające przy wybuchu powodują zerwanie z ludzi ubrania
– tłumaczy.
I przypomnijmy jeszcze jedno zdanie eksperta z komisji Millera:
Płk Mirosław Grochowski:
Komisja dokonała ustaleń i opracowała zalecenia na podstawie zebranego materiału.
Prawdopodobnie płk Grochowski, mówiąc o zebranym materiale, miał na myśli ten zebrany przez MAK. Dowodzi tego choćby informacja dotycząca wysokości złamania brzozy. Według MAK i komisji Millera złamała się na wysokości 5 metrów i 10 cm, prokuratura mówi o 6 m i 66 centymetrach.
Członkowie komisji Millera powinni albo zapaść się pod ziemię i spod niej nie wypełzać albo, jeśli mają w sobie choć cień przyzwoitości, zabrać się do pracy.
Jeśli…
Wywiad, o którym mowa, ukazał się 01.08.2011 roku w dzienniku "Fakt"
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/150829-kilka-klamstw-ekspertow-millera-wszystko-sklada-sie-w-spojna-calosc-mielismy-nieograniczony-dostep-do-wraku-w-smolensku-byli-pirotechnicy