12 l mleka tygodniowo, 2 kg marchewki do rosołu i dom pełen miłości, czyli blaski i cienie życia w rodzinie wielodzietnej

Fot. Sxc.hu
Fot. Sxc.hu

W czasach, w których panuje moda na bezdzietność, a naturalny model rodziny wypiera wygodna idea DINKs (double incom no kids), oni mówią tej modzie „nie”. Tworzą rodziny wielodzietne. I choć dla wielu może to być zaskoczenie, są szczęśliwi. Bardzo.

 

O piątej rano zaczyna się dzień Justyny i Wojciecha Walczaków z Gdańska, rodziców: Joanny (wiek: 1,5 roku), Józefa (3,5), Hanny (6), Zosi (8), Marysi (11), Jacka (13), Jasia (15), Stasia (17) oraz Marty (19).

Zaczynamy od kroplówki, czyli porannej kawy

– śmieje się Justyna Walczak.

Podczas gdy szykuje śniadanie i kanapki do szkoły, jej mąż próbuje postawić na nogi wszystkie dzieciaki. Przygotowanie posiłku dla takiej gromadki to nie lada wyzwanie.

Na same kanapki do szkoły idą dwa bochenki chleba! A mój mąż do spółki z dzieciakami zjadają sześć chlebów dziennie

– relacjonuje pani Justyna. Nieco później, bo o 6.30, zaczynają dzień Dorota i Sebastian Bojemscy z Warszawy, rodzice: Andrzeja (wiek: 2 miesiące), Ksawerego (2 lata), Stefana (4) Basi (6), Tadzia (8), Róży (10) i Marii (15). Mają pół godziny na wyszykowanie siebie, bo już o siódmej wstają dzieciaki.

Przygotowuję produkty, z których ma być zrobione śniadanie, a starsze córki i syn zajmują się wykonaniem. Każdy dzień ma swojego dyżurnego, który robi kanapki do szkoły

– opowiada Dorota Bojemska.

W tym czasie rodzice ubierają i szykują najmłodsze dzieci.

Na szczęście chodzą do szkół, w których obowiązują mundurki, to dużo ułatwia

– opowiada pani Dorota. – Nie ma takich samych dni – mówi Maria Wiechowska, mama Michała (21 lat), Oli (18), Łucji (12), Jeremiego (10), Hani (7), Marianny (6), Tosi (3,5), Ludwisi (1,5) i Wincentego (4 miesiące).

Z reguły wstajemy o 6.45, ale bywa, że nie śpimy od 5.00, gdy któreś dziecko się obudzi.

Gdy już „pierwsze poranne koty za płoty”, dzieci trzeba rozwieźć do szkół, co jest nie lada wyzwaniem.

O 7.30 trójka jedzie do szkoły, mamy nimbusa spod domu, a młodszą dwójkę Paweł odwozi do przedszkola. Dwójka najstarszych radzi sobie sama. Po powrocie robimy jutrznię, wcześniej nie ma czasu. Następnie mąż idzie do pracy (na szczęście pracuje przy domu), a ja zostaję z dwójką

– zdradza logistykę dnia Maria Wiechowska.

Także u Bojemskich część dzieci rozwozi pan Sebastian, część jest odwożona w ramach rodzicielskich dyżurów. U Walczaków starsze jeżdżą autobusem. A młodsze tuż po 7.00 odwozi do Gdańska Wojtek lub Justyna. Jednak jeśli ktoś myśli, że kiedy dzieci są już rozwiezione do szkół i przedszkoli, nastaje dla pań domu czas lenistwa, jest w błędzie.

Często jest tak, że o 9.00 wracam po rozwiezieniu wszystkich, ale już na 11.30 muszę odwieźć Zosię, bo ona ma lekcje na zmiany. Z kolei już o 14.00 powinnam pojechać po starsze dzieci, które chodzą do Fregaty [szkoła katolicka – przyp. red.]. O 15.20 zabieram Marysię, chłopaków zgarniam z przystanku. Przyjeżdżam, daję im obiad i o 17.30 jadę po Zosię

– wylicza jednym tchem Justyna Walczak.

Zimą się wycwaniłam. Licealiści odbierają młodsze dzieciaki z Fregaty, a ja wszystkich odbieram z pętli autobusowej. Szkoła jest największym destruktorem naszego życia

– śmieje się pani Justyna.

Uff! Można powiedzieć, że w tej kwestii szczęście ma Dorota Bojemska:

Wszystkie dzieci zaczynają i kończą lekcje o tej samej porze. Odbieram je sama. Pakuję do samochodu dwójkę najmłodszych i ruszamy po starsze. Logistykę mamy dopracowaną do perfekcji, ale nie można dać się jej pożreć, nie może ona zabić relacji

– zaznacza.

O podobnej porze swoje pociechy zwozi do domu Maria Wiechowska. Gdy ona jedzie po dzieci średnie, te starsze zostają z młodszymi, czasem do domu wpada pan Paweł, który ma przydomową pracownię.

Wróćmy jednak do momentu, gdy ten, kto powinien, już się kształci, a ten, kogo jeszcze system edukacji w szpony nie dopadł, może zostać pod skrzydłami rodzicielki. Dorota, Justyna i Maria muszą wówczas zająć się najmłodszymi, ogarnąć mieszkanie, przygotować obiad, zająć się praniem. Justyna Walczak przyznaje, że walczy o porządek, bo przy takiej liczbie dzieci łatwo „utonąć”. Kiedy któregoś pięknego dnia ogłosiła strajk, okazało się, że już po dwóch dobach przez salon nie dało się przejść, był tak zagracony.

Gdy widzą, że zaczynam zaciskać zęby lub podnoszę głos, wówczas wiedzą, że pora wziąć się za sprzątanie

– mówi.

Z kolei w domu państwa Bojemskich obowiązki są dzielone po równo:

Dzieci wiedzą, że muszą dbać o porządek każdego dnia. Jestem w tym konsekwentna, inaczej bym zginęła.

Wielodzietność oznacza też umiejętność organizowania życia domu – opowiada Bojemska. – W sobotę zaś wszyscy sprzątają solidarnie

– dodaje.

Podobnie wygląda dystrybucja zadań u Wiechowskich. U Walczaków natomiast największą odpowiedzialność czuje na sobie najstarsza Marta, która często przywołuje do porządku młodsze rodzeństwo.

W miarę możliwości wszystkie rodziny starają się zjeść przynajmniej jeden posiłek wspólnie. Najtrudniejsze jest to w przypadku Bojemskich, bo pan Sebastian wraca do domu dopiero ok. 19.

Nie obieram do rosołu 3 czy 4 marchewek jak inni, tylko od razu 2 kg. Zawsze ktoś podchodzi i pyta: „Mamuś, mogę marchewkę?”. Ziemniaków schodzi u nas 5 kg na jeden obiad. Ja nie mam małych garnków, mam wielkie gary

– śmieje się Justyna Walczak.

Mamy taką zasadę, żeby przynajmniej jeden posiłek dziennie zjeść razem. Przeważnie jest to obiadokolacja. Jesteśmy wtedy w całym gronie. Omawiamy cały dzień. To jest bardzo ważne

– mówi pani Maria.

Nietrudno sobie wyobrazić, że zakupy w przypadku tak licznej rodziny wyglądają tak, jakby małżeństwa prowadziły minigastronomię czy mały sklepik. A to tylko najpotrzebniejsze produkty dla całej grupy.

12 kg cukru schodzi nam przez miesiąc lekką ręką. 10 kg mąki to jest nic. 12 l mleka tygodniowo, i to muszę ich pilnować. Gdybym tego nie robiła, wypiliby każdą ilość. Jogurty kupujemy, gdy są przecenione. Np. takich z dwudniową trwałością raz kupiliśmy 3 palety. Kiedy kasjerka zwróciła uwagę, że się zmarnują, powiedziałam, iż za godzinę już ich nie będzie

– śmieje się Justyna Walczak.

U nas schodzą 24 l mleka tygodniowo, 2 paczki papieru toaletowego, 6 paczek płatków do mleka

– dorzuca pani Marysia.

We wszystkich rodzinach dzieciaki wspólnie, przy dużych stołach, odrabiają lekcje. To normalne, że starsze dzieci pomagają młodszym. Nad wszystkim czuwają mamy. Choć nie zawsze im się udaje wszystkiego dopilnować.

Moich chłopców trzeba strzec szczególnie. Inteligencji im nie brakuje, ale oni często korzystają z niej w tym celu, żebyśmy się nie zorientowali, iż coś jest nie tak

– opowiada pani Justyna.

Są takie chwile, gdy dzieciom trzeba pomóc w sposób szczególny, to jest np. zerówka czy czwarta klasa

– uzupełnia Dorota Bojemska.

Rodziny wielodzietne to społeczeństwo w miniaturze.

Pociechy uczą się dzielenia, godzenia, ale też doskonale potrafią się sobą opiekować. Ostatnio Marianna spadła z łóżka, a ja o niczym nie wiedziałam. Hania przyszła, wzięła z lodówki żel chłodzący, przyłożyła jej do głowy. Wiedzą, jak reagować w trudnych sytuacjach, wspierają się. I choć między nimi jest oczywiście dużo konfliktów, uczą się je rozwiązywać samodzielnie

– mówi Maria Wiechowska. Z tą diagnozą zgadzają się panie Dorota i Justyna, choć wiadomo, że w każdym domu relacje układają się nieco inaczej.

Jak na wielodzietność reaguje otoczenie? Bardzo różnie.

My żyjemy w takim trochę getcie, otoczeni jesteśmy rodzinami wielodzietnymi. Dla nas to normalność. Może nie jesteśmy w stanie zorganizować wspólnego wyjścia na basen, a wyjazd ze wszystkimi jest niemal nieosiągalny, ale to są konsekwencje wyboru, jakiego się dokonało

– mówi pani Dorota.

Należymy do Związku Dużych Rodzin. Odwiedzamy się, wspólnie wyskakujemy na narty. Nikt nas nie wytyka palcami. Sąsiedzi za płotem mają piątkę pociech. Tylko w urzędach spotykam się z traktowaniem mnie jako osoby nieodpowiedzialnej

– relacjonuje pani Maria.

Mąż usłyszał kiedyś, że jest dzieciorobem, a mieliśmy wtedy trójkę. Dziś mamy trzy razy tyle. Zdarzyło się, że idąc ulicą, usłyszałam wypowiedziane z dezaprobatą: „Wszystkie te dzieci są pani?”. Chciało mi się ryczeć ze złości, a małżonek poradził, żebym następnym razem odpowiedziała: „Nie, w połowie męża”

– opowiada pani Justyna.

Zdarzyło się także, iż jej dziecko usłyszało w szkole: „Twoi rodzice nie wiedzą, jak się zabezpieczać”. Zaś sama pani Justyna usłyszała kiedyś w szpitalu: „Ty wiesz, to jest lekarka i ona ma dziewięcioro dzieci”. Jednak według każdej z moich rozmówczyń ich rodziny spotyka dużo życzliwości.

Jednak nie państwa.

Kogo to obchodzi, że aby wychować przyszłych podatników, zrezygnowałam z pracy zawodowej. W związku z tym nie będę miała emerytury. Siostra, która mieszka w Wielkiej Brytanii, zachęca, żebym tam wyjechała. W miejscu, w którym ona mieszka, rodzina, która zdecyduje się na piąte dziecko, dostaje dom. A my nasz będziemy wykańczać do emerytury. Nigdy nie chcieliśmy wyjechać za granicę. Co byśmy wówczas dzieciom przekazali? Że pieniądze są najważniejsze? Że są ważniejsze niż to, że jesteśmy Polakami? To tu nas Bóg postawił i tu powinniśmy żyć

– mówi Justyna Walczak.

Duży żal do państwa ma także Dorota Bojemska.

Jestem poza systemem, chociaż pracuję, w dodatku ciężko, to się dla państwa nie liczy. Bolesna sprawa.

Maria Wiechowska skarży się na wysoki VAT, który niezwykle odczuwają, oraz na to, że co roku trzeba kupować nowe podręczniki.

Pracowałam do urodzenia piątego dziecka jako terapeutka z młodzieżą autystyczną, ale to było już na skraju moich możliwości fizycznych. Nie będę miała emerytury, jestem jak niewolnik, nikt mi nie da pożyczki. Ostatnio dostałam informację, że przysługują mi 74 zł emerytury

– wylicza pani Wiechowska.

Czy jednak cokolwiek by w swoim życiu zmieniły? Justyna Walczak jest szczęśliwa. Spodziewa się dziesiątego dziecka. Kwestię powrotu do zawodu lekarza znów musi odsunąć o kilka lat.

Dzieci to sens mojego życia. Czuję się jak zwycięzca

– dorzuca Wojciech Walczak.

Nie zawsze jest łatwo. Żeby dorobić, muszę brać nadgodziny, ale gdy na nich patrzę, jestem zachwycony. Mężczyźnie do rozwoju potrzebne są wyzwania, dla mnie bycie ojcem rodziny wielodzietnej jest takim wyzwaniem, które mnie rozwija

– podsumowuje pan Wojciech.

Dorota Bojemska twierdzi, że mogłaby mieć więcej pociech. I ma nadzieję, że jeszcze wszystko przed nią.

Bycie matką daje mi ogromną satysfakcję. Wiem, że robię to dobrze. Kobieta fantastycznie spełnia się w macierzyństwie. Może nie każda, bo każdy ma swoją drogę. Ale mój dom to jest po prostu moja pasja

– wyznaje.

Czuję się na miejscu, czuję się spełniona. Dzieci scalają rodzinę. Musimy się z Pawłem kochać i jednać na przekór trudnościom

– stawia kropkę nad „i” Maria Wiechowska.

 

Tekst ukazał się w tygodniku "W Sieci".

 

 

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.