Kiepskie perspektywy brukselskiej wyprawy po złote runo. Jesteśmy zakładnikami tego, co postanowią Brytyjczycy z Niemcami

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. PAP/Leszek Szymański
fot. PAP/Leszek Szymański

W wyprawie po złote runo do Brukseli atmosfera staje się coraz bardziej napięta. Miało być z górki, miało być wszystko uzgodnione, miało być wszystko załatwione. Okazuje się, że po raz kolejny przedłużany jest moment rozpoczęcia szczytu.

Brytyjczycy bardzo twardo na samym początku powiedzieli, że nie zgadzają się na propozycję wstępną van Rompuya i domagają się dalszych znaczących cięć. Mówi się, że nawet o kilkadziesiąt miliardów euro. Coraz bardziej niewyraźny jest na tym szczycie premier Tusk, który mówi już, że oprócz pieniędzy trzeba dbać o kompromis. Co by wskazywało na to, że zgodzimy się na obcięcie nam kolejnych miliardów euro, byleby tylko ten budżet był.

To jest dowód na to,że jesteśmy całkowicie uzależnieni, niczym pacjent od kroplówki, od środków unijnych. I jeśli one nie trafią szybko do nas, to grozi nam realne bankructwo i realny krach w finansach publicznych. Zamiast bowiem liczyć na siebie liczyliśmy na rzekome prezenty, które zaczynają nas kosztować coraz drożej.

Przypomnijmy, że my nie tylko otrzymujemy pieniądze z Unii pieniądze i dotacje, ale również wpłacamy do jej budżetu kolosalne środki. Samych składek do budżetu zapłaciliśmy już dwadzieścia parę miliardów euro. Tylko w tym roku czeka nas wpłata ok. 17 mld złotych w ramach składki do budżetu unijnego, plus inne dodatkowe koszty, które mogą sięgnąć nawet 3 mld zł. Czyli łącznie możemy zapłacić w tym roku ok 20 – 21 mld zł. W dodatku nie wiemy jakie będą szanse na wykorzystanie tych pieniędzy przyznanych, albowiem techniczne warunki przyznania, jak choćby kwestia kwalifikowanego VATu, czy kwestia udziału własnego w danym projekcie, dopłaty unijnej, wielkości tej dopłaty – to wszystko może oznaczać, że nawet, gdybyśmy mieli ten budżet, gdyby doszło do porozumienia  na szczycie, to niewiele z niego uszczkniemy.

I jeszcze jedna fundamentalna rzecz. Jeśli premier Tusk chce podpisać pakt fiskalny, to właściwie mógłby już dzisiaj wyjechać bez uzgadniana budżetu. A to dlatego, że pakt fiskalny będzie nakładać na nas cięcia i kary właśnie w ramach środków unijnych, jeśli będziemy np. mieć większy deficyt, czy zwiększymy swój dług.

To będzie powodować, że dotacje unijne będą nam obcinane. A więc walka o budżet i pakt fiskalny - to są dwie sprzeczne rzeczy. A jak widać rząd bardzo się spieszy z tym paktem  i chce go 19 lutego dopychać kolanem.

Widać, że nie ma już starej Unii – Unii solidarnej. Jest Unia walczących ze sobą, wyrywających sobie wzajemnie pieniądze państw. Każdy dba o własne. Nawet mniejsze kraje chcą rabatów. Wielka Brytania nie popuści swoich 3,5 mld euro w ramach przyznanego jej rabatu. Buntują się Czesi, buntują Duńczycy.

Widać wyraźnie, że pojechaliśmy na szczyt bez koncepcji, godząc się na to, co przyniesie decyzja wielkich. Jesteśmy zdani na łaskę i niełaskę tego, co postanowią Brytyjczycy z Niemcami. To jest dzisiaj główna oś decyzyjna. Mimo, że pani Merkel udała się wczoraj z prezydentem Francji na mecz piłkarski, to jednak Niemcy ten mecz wygrali 2:1. Co świadczy o tym, że dzisiaj to Brytyjczycy i Niemcy zadecydują o skali cięć i co oznacza, że będą one znaczące i w znacznej mierze będą dotyczyć Polski.

Zobaczymy jak potoczą się nocne rozmowy. Być może dojdzie jeszcze do zmian w poszczególnych stanowiskach poszczególnych krajów, ale sytuacja niewątpliwie pokazuje w jakim wielkim kryzysie jest Unia, skoro nie jest w stanie bezproblemowo uchwalić budżetu w tak niewielkiej przecież kwocie, niewiele ponad 900 mld euro.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych