Czy świętowanie jubileuszu powstania styczniowego jest aktem antyrosyjskim? Rosyjski publicysta podsunął znakomity temat dla polskiej kinematografii

Instrument rusofobii – tak duża część rosyjskich komentatorów ocenia proklamowanie przez Sejm Litewski Roku 2013 Rokiem Powstania Styczniowego.

Przypomnijmy, że najwyższy organ władzy ustawodawczej na Litwie podjął taką decyzję 22 maja ub. r. z inicjatywy Irene Degutene – ówczesnej przewodniczącej parlamentu oraz Audroniusa Ażubalisa – wówczas ministra spraw zagranicznych. Stwierdzili oni, że powstanie 1863 roku to ważna część litewskiej historii, wiążąca nas historycznie i kulturalnie z naszymi sąsiadami – Polską i Białorusią. Znaczenie tego wydarzenia było umniejszane i fałszowane w latach sowieckiej okupacji, dlatego zbliżający się jubileusz daje możliwość obiektywnego spojrzenia na historię i oceny na nowo znaczenia powstania w politycznym kontekście naszych czasów.

W przyjętej przez Sejm uchwale znalazło się stwierdzenie, że wydarzenia z lat 1863-1864 to narodowo-wyzwoleńcze powstanie narodów Rzeczpospolitej w celu wyswobodzenia spod władzy imperium rosyjskiego.

Posłowie podkreślili, że walka o wolność toczyła się na okupowanych przez Rosję terytoriach Królestwa Polskiego i Wielkiego Księstwa Litewskiego, w skład których wchodziły także tereny dzisiejszej Białorusi i Ukrainy.

Po upadku komunizmu pamięć o zbrojnym zrywie z roku 1863 jest na Litwie silnie pielęgnowana. W kraju tym istnieje jedyne na świecie Muzeum Powstania Styczniowego. Znajduje się ono w miejscowości Podbrzeź, 30 km na północ od Wilna. To właśnie w tamtejszej parafii służył ks. Antoni Mackiewicz, który już 22 stycznia 1863 r. sformował pierwszy na Litwie oddział powstańczy, tzw. Pułk Podbrzeski. Kapłan brał udział w dziesiątkach potyczek z Rosjanami, aż w końcu został ujęty i stracony przez powieszenie w Kownie.

W tym roku Ministerstwo Transportu i Komunikacji wyemituje okolicznościowy znaczek pocztowy poświęcony 150. rocznicy powstania, a Litewski Bank Narodowy wyda specjalną monetę jubileuszową. Pod auspicjami Muzeum Narodowego ruszyły już prace nad dużym filmem dokumentalnym o walkach prowadzonych w 1863 r. Obraz ma być wyemitowany w telewizji publicznej oraz dostępny w placówkach muzealnych na terenie całego kraju. Planowane jest też zorganizowanie na temat powstania szeregu konferencji, wystaw, debat, konkursów, gier i innych imprez.

Litewska inicjatywa spotkała się z falą krytyki w rosyjskich mediach. Pojawiły się głosy, że politycy w Wilnie zamiast „zostawić historię historykom” podchodzą instrumentalnie do przeszłości i „zatruwają dzisiejsze stosunki z Rosją”. W dodatku zapominają, że powstanie 1863 r. było buntem klas wyzyskujących – czyli polskiej szlachty i katolickich księży – wymierzonym nie tylko w carat, lecz także w interesy prostego ludu litewskiego, białoruskiego i ukraińskiego.

Charakterystyczna jest pod tym względem publicystyka komentatora tygodnika „Czas Pik” Władysława Guliewicza, który nazywa proklamowanie rocznicy powstania styczniowego „nowym frontem wojny informacyjnej przeciwko Rosji”. Pisze on także o sytuacji w naszym kraju:

już teraz temat powstania 1863 r. staje się popularny w polskich mediach. Treść materiałów o wydarzeniach 1863 r. jest jednoznaczna: polscy patrioci walczyli w imię „Boga, Honoru i Ojczyzny”, jednak represyjnemu aparatowi rosyjskiego imperium udało się krwawo zdławić ich wolnościowy zryw. Okrucieństwo było po stronie Rosjan, a ofiarność i poświęcenie po stronie buntowników. Przy tym polska propaganda ignoruje zupełnie jako nieistotny element dążenie wodzów buntu, by wskrzesić Rzeczpospolitą w granicach z 1772 r., a więc przejąć część ziem litewskich, białoruskich i małoruskich. Temat polskiego patriotyzmu przesłania wszystko, a propagandowe wywody dominują nad historyczną prawdą.

W ramach propagowania „historycznej prawdy” Guliewicz w innym ze swoich tekstów o powstaniu styczniowym pisze:

Każde wspomnienie o bestialstwach polskich buntowników popełnianych na Białorusi i na Ukrainie budzi gniew polskich dziennikarzy. Na próżno zapomnieliśmy to, o czym wspominał kiedyś Lew Tichomirow w swym tekście „Warszawa i Wilno w 1863 r.”, gdy pisał, że polscy żandarmi-„wieszatiele” i „kindżałowcy” (wykonawcy skrytobójczych wyroków śmierci na tych, których polscy buntownicy uważali za zdrajców i wrogów polskiej sprawy) zabili o wiele więcej ludzi niż hrabia Murawjow, który z sukcesem zdławił powstanie.

I tak oto rosyjski publicysta podsunął znakomity temat dla polskiej kinematografii. Nasi producenci i reżyserzy powinni ochoczo podchwycić ten pomysł i nakręcić film o bestialskich mordach dokonywanych przez polskich buntowników w 1863 r. na bezbronnych rosyjskich ofiarach. Aktor, który zagra główną rolę w tym filmie, otrzyma niepowtarzalną okazję, by (powołując się na Tichomirowa i Guliewicza) dać Polakom lekcję historii, kto tak naprawdę był „wieszatielem”.

Myślę, że z propozycjami stworzenia takiego dzieła nasi filmowcy mogliby się śmiało zgłosić się do Państwowego Funduszu Filmowego Federacji Rosyjskiej, który już przecież w 2011 r. ogłosił konkurs na scenariusz filmu pt. „Śmierć czerwonoarmistów w polskiej niewoli”. Obraz ma przedstawiać „ludobójstwo Polaków na jeńcach sowieckich w 1920 r.”

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.