Kamyczek do ordynacji wyborczej. "JOW jest warunkiem wstępnym do rozpoczęcia naprawy klasy politycznej"

Rys. Andrzej Krauze
Rys. Andrzej Krauze

Zmarł niedawno wielki orędownik wprowadzenia jednomandatowych okręgów wyborczych, prof. Jerzy Przystawa. Z hasłem wprowadzenia JOW jeździ od niedawna po kraju Paweł Kukiz. W moim odczuciu JOW jest warunkiem wstępnym do rozpoczęcia naprawy klasy politycznej w Polsce, ale wbrew temu, co bezmyślnie powtarzają przeciwnicy tego rozwiązania, nie jest żadnym panaceum. JOW jest jak powietrze: umożliwia konieczne do życia oddychanie, ale nie wyleczy żadnej choroby, ani nie zbuduje domów.

Warto jednak zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt ordynacji wyborczej. W 2010 roku powstała obywatelska inicjatywa, która przeszła zupełnie bez echa: Akcja: Twój głos ma znaczenie! Chodzi o zareklamowanie osobom deklarującym niechęć do pójścia na wybory możliwości oddania nieważnego głosu. Masowe oddawanie nieważnego głosu byłoby informacją negującą nihilistyczne interpretacje na temat biernych obojętnych ludzi. Jak można przeczytać na stronie akcji:

Prawie 60% wyborców nie chodzi na wybory. Mając do wyboru kłamcę albo kłamcę, nie wybierają nikogo. Jednak politycy i media przekonują nas, że te 60% wyborców to zobojętniali egoiści, dla których Polska nic nie znaczy i chodzi im tylko o to, by mieć co włożyć do garnka. Czy to jest prawda?

Nie wiemy tego, my Wyborcy, my Obywatele, a także Wy dziennikarze i Wy politycy, jak jest naprawdę. Jakimi pobudkami kierują się ludzie zostając w dniu wyborów w domu. Czy podyktowane jest to brakiem zgody na niszczenie godności Polski? Czy podyktowane jest to brakiem zainteresowania i lenistwem? Nie wiemy tego. Czy tak musi być?

Znajomi, z którymi dyskutowałem o tym pomyśle, nawet jeśli nie oskarżali mnie absurdalnie o odciąganie ludzi od ich partii, to wskazywali, że pomysł z reklamowaniem oddawania nieważnego głosu to ułatwienie wyborczych fałszerstw. Zawsze można powiedzieć, że masowo pojawiające się nieważne głosy to efekt społecznej kampanii.

W 2010 roku dałem się niemal przekonać, że ta akcja to nie najszczęśliwszy pomysł. Jednak ostatnio wpadła mi w ręce cienka książeczka, będąca klasyczną pozycją w temacie masowej komunikacji. Mowa o zbiorze różnych tekstów pod redakcją Vladimira Volkoffa "Dezinformacja. Oręż wojny". W artykule R. Mucchielli'ego, będącego fragmentem książki "La Subversion" wydanej w 1971 roku jest taki fragment:

Neutralizacja głosu wyborców. Bojkot każdej formy wolnych wyborów

Jest takie hasło, głoszone przez aktywistów wojny psychologicznej w krajach zachodnich, które budzi wielkie zdziwienie partii demokratycznych i związków zawodowych (zażartych obrońców głosowania powszechnego). To antydemo­kratyczne hasło brzmi: „Wybory, to oszustwo".

Luis Mercier Vega w swej książce Technika anty-państwa przytacza teksty proklamacji rewolucjonistów południowoamerykańskich. Podobne teksty, „przykrojone" do języka każdego narodu, spotykamy we wszystkich pro­klamacjach i ulotkach lewaków we wszystkich krajach, w których istnieje wolność słowa.

W roku 1962 w Wenezueli Front Rewolucyjny potępia „farsę wyboczą" (przewidziane na grudzień wybory do parlamentu i wybory następcy Betancourta na stanowisko prezydenta kraju) i uroczyście oświadcza, że ją uniemożliwi.

Camillo Torres zapewniał w 1966 roku Kolumbijczyków: „Lud wie, że legalne drogi prowadzą donikąd. Lud wie, że pozostała tylko droga walki zbrojnej."

W lipcu 1966 Ruch Rewolucyjnej Lewicy oznajmiał Peruwiańczykom: "Jako ruch autentycznie rewolucyjny, odrzuciliśmy drogę kompromisu i poro­zumienia z wyzyskiwaczami, odrzuciliśmy burżuazyjny system wyborczy..."

Widzieliśmy już wyżej, że ta nieufność do głosowania powszechnego, racjonalizowana za pomocą najróżniejszych argumentów, jest logicznym następstwem woluntarystycznej koncepcji rewolucji.

Przy okazji należy rozprawić się z chybionym zarzutem, jaki opozycyjne par­tie demokratyczne wysuwają pod adresem lewaków, oskarżając ich o "obiek­tywne dopomaganie rządowi", ponieważ wyborcy, zaniepokojeni ich działaniami wywrotowymi z użyciem siły, skłonni są masowo głosować na istniejące władze. Jest to zarzut chybiony z dwóch powodów:

— z jednej strony, zawarte w domyśle oskarżenie posłów większości — "zostaliście wybrani dzięki powszechnemu strachowi, a więc w nienormal­nych okolicznościach i nie jesteście reprezentatywni" — osiąga cel zamierzony przez wrogów systemu, podważając go. Reprezentanci większości mają kom­pleks winy i nie odważają się podejmować żadnych radykalnych kroków w obronie państwa. Nie przychodzi im do głowy, że ich wybór w takich właśnie warunkach był swoistym ogólnonarodowym referendum na rzecz zachowania dotychczasowego porządku;

— z drugiej strony, udział w wyborach, mimo warunków, w jakich przebiegały, świadczy wymownie, że grupki rewolucyjne stanowiące emanację przedsięwzięcia destabilizacyjnego nie zdołały zastraszyć głosujących. Organi­zując lepiej destabilizację i terror, rzeczywiście uniemożliwią wybory, jak to obiecywał Front Rewolucyjny w Wenezueli, sparaliżują masy i większość stanie się definitywnie milcząca.

Nieco wcześniej ten sam autor zauważa:

Skonstatować należy, że społeczno-ekonomiczne uwarunkowania rewolucji (wyzysk, nędza, bezrobocie, wyalienowanie władzy troszczącej się jedynie o interesy uprzywilejowanej mniejszości, itd.), a nawet uwarunkowania polity­czne (pozbawienie praw politycznych, terror, narzucona ideologia, pozbawienie praw obywatelskich, itp.) stają się motorem rewolucji tylko wtedy, gdy istnieją rewolucyjne nastroje, wola walki. To właśnie "stan umysłów" wywołuje rewolucję; w przeciwnym razie mamy do czynienia z rezygnacją płynącą ze strachu lub poszanowania władzy.[...]

Wiele się mówiło i nadal mówi o "milczącej większości", to znaczy przytłaczającej większości obywateli każdego z krajów „obrabianych" przez dywersję, i dziwi się jej obojętności. Stanowi ona mityczną nadzieję rządów wystawionych na próby destabilizacji.

Tymczasem milcząca większość jest wytworem dywersji. Jednym bo­wiem z celów i działań dywersyjnych jest właśnie sparaliżowanie i spowodowa­nie zobojętnienia mas. Jeśli czytelnik uważnie zapoznał się z omówionymi przez nas koncepcjami woluntarystycznych rewolucjonistów, niewątpliwie wydedukuje z nich "logikę" neutralizacji przytłaczającej większości obywateli przez dywersję: w przeciwieństwie do realistycznej koncepcji rewolucji, koncepcja woluntarystyczna nie potrzebuje — jak widzieliśmy — ani powszechnego powstania, ani aktywnego udziału "ludu". Zdobycie władzy będzie dziełem małej grupki, nielicznej mniejszości, tej, która wie, czego chce i co robi (nawiasem mówiąc — tylko ona jedna to wie). Sprawą zasadniczej wagi jest więc, żeby w momencie przejmowania władzy nie doszło do żadnej przeciwstaw­nej interwencji. Co za tym idzie, działania wywrotowe implikują narzucenie większości milczenia; milczenia równoznacznego z apatią, a nie deza­probatą dla wywrotowców, jak się to zbyt często pochopnie sądzi.

Co jest zatem bardziej niebezpieczne dla demokracji? Kilka głosów dorzuconych do urny przez nadgorliwego i nie rozumiejącego zasad członka wyborczej komisji? Czy obojętność mas przyzwalających swoją nieobecnością w lokalu wyborczym na niszczenie autorytetu państwa przez niekompetentnych jego funkcjonariuszy? Czy gdyby frekwencja skoczyła do 70% przy liczbie nieważnych głosów 30% to by świadczyło o fałszerstwach, czy raczej o skorzystaniu z tej formy zakomunikowania własnej obywatelskiej aktywności i gotowości do minimalnego chociaż działania?

Podobno na Ukrainie jest możliwość zaznaczenia krzyżykiem opcji wyboru: "ŻADEN". To jest bardziej jednoznaczne, ale w naszej ordynacji wyborczej tej możliwości nie ma. Warto dołączyć ten postulat do żądanych zmian. Tymczasem dla zniesmaczonych jakością całej polskiej sceny politycznej pozostaje nieważny głos. Warto się zastanowić czy może jednak nie spróbować zachęcić zniechęconych do tej formy wyrażenia swojego zniesmaczenia...

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.