Kompromitacja z organizacją meczu Polska-Anglia może spowodować, że wyborów w PZPN nie wygra Roman Kosecki…

Donald Tusk otwiera ogólnopolski finał "III Turnieju Orlika o Puchar Premiera Donalda Tuska" w Warszawie, 13 bm. PAP/Leszek Szymański
Donald Tusk otwiera ogólnopolski finał "III Turnieju Orlika o Puchar Premiera Donalda Tuska" w Warszawie, 13 bm. PAP/Leszek Szymański

Atak ze strony części polityków PO i wspierających partię rządzącą mediów na PZPN, gdzie wskazywano Związek, jako głównego winowajcę wtorkowej kompromitacji na Stadionie Narodowym może skutkować tym, że delegaci na Zjazd wyborczy PZPN nie wybiorą nominata z legitymacją partyjną Platformy Obywatelskiej.

Oj dziwnie się porobiło przed zbliżającymi się wyborami Prezesa PZPN. Pięciu kandydatów, każdy z nadziejami na sukces. Panami Kręciną, Antkowiakiem i Potokiem zajmować się w tym momencie nie będę, nie pokuszę się o ocenę ich szans. Dużo ciekawszy jest pojedynek między byłymi wybitnymi piłkarzami: Zbigniewem Bońkiem i Romanem Koseckim. Obaj doskonale znani i powszechnie lubiani, światowcy dobrze poruszający się po salonach międzynarodowego futbolu. Jestem przekonany, że wielu kibiców miało (i ma) nadzieję, że właśnie te dwie ikony polskiej piłki nożnej mogłyby stworzyć idealny tandem zarządzający Związkiem.

Nic bardziej mylnego. Po pierwsze, taką możliwość już na wstępie wykluczył Boniek. Ale nie to jest w tej sytuacji najistotniejsze, a fakt, że obaj dżentelmeni są ze sobą na wojennej ścieżce. Walka jest brutalna, czasem okraszona ciosami poniżej pasa.

Zapytałby ktoś, czemu tak się dzieje, dlaczego dwóch wybitnych sportowców cieszących się niekłamaną popularnością nie może dojść do porozumienia i stworzyć jednolity blok wyborczy gwarantujący sukces w walce o Związek i powszechną sympatię nie tylko kibiców piłkarskich? Jest tu kilka odpowiedzi. Oczywiście w grę wchodzą ambicje, żądza władzy nad naszym futbolowym podwórkiem (czy raczej niechęć do dzielenia się tą władzą), prestiż i duże pieniądze. Tyle tylko, że to nie jest pełna odpowiedź. Pojedynek Boniek-Kosecki ma jeszcze jeden bardzo interesujący wymiar, sytuujący batalię o fotel Prezesa PZPN, niemal jako bratobójcze starcie. A jak wiadomo wojny domowe są zawsze najkrwawsze. Mianowicie obaj kandydaci swoje sympatie lokują w partii rządzącej.

Ba, Roman Kosecki kilka lat temu stał się czynnym politykiem PO. Z tego też tytułu panowie czerpią nadzieje przed batalią o fotel Prezesa PZPN. I z tego co wiem, obaj, przynajmniej do czerwca b.r., mieli nadzieję, że ten drugi nie wystartuje, co w sposób oczywisty miało zwiększać szansę na wybór. Skończyło się tak, że wystartowali i Boniek i Kosecki a my jesteśmy świadkami „dżentelmeńskiej” wymiany ciosów, ku niewątpliwej uciesze części środowiska piłkarskiego, nie mówiąc już o kontrkandydatach czy obecnym Prezesie PZPN. Trzeba przyznać, że Zbigniew Boniek jest jednak w tej walce bardziej fair. Może dlatego, że nigdy nie zdecydował się na przekroczenie Rubikonu czynnej polityki. Nie stanął w kolejce po partyjną legitymację i nie zdążył obrosnąć typowymi dla świata polityki cechami, które w partii władzy widać jeszcze jaskrawiej. Boniek, jak wiadomo od dawna, swoje sympatie lokował w Donaldzie Tusku i jego otoczeniu. Były to bardziej kontakty osobiste z „głównym napastnikiem PO” niż z samą partią. Donald Tusk odpłacił byłemu piłkarzowi Juventusu nieoficjalnym poparciem w jego walce o szefostwo PZPN. Nieoficjalnym, ale od dawna było wiadomo, że według premiera to właśnie Boniek powinien być sternikiem polskiego futbolu. Pisałem już na ten temat w czerwcu („A jednak Boniek. Najprawdopodobniej będzie kandydował na szefa PZPN. I władza mu pomoże…”), zwracając uwagę, że władza zamierza czynnie wesprzeć Bońka m.in. kierując przeciw obecnym (jeszcze) władzom PZPN różne instytucje śledcze tajne i jawne. Pamiętajmy, że wtedy jeszcze murowanym kandydatem do walki o prezesurę PZPN był Grzegorz Lato. Że coś musiało być na rzeczy świadczył fakt, że informacje o zaangażowaniu instytucji państwa po stronie Zbigniewa Bońka podawał, właściwie oficjalnie, dziennikarz jednego z mediów koncernu „Agora”. A oni, akurat w tych sprawach, wydają się być dobrze poinformowani.

Niedługo później do walki o fotel Prezesa Związku zameldował się Roman Kosecki. Jestem przekonany, że to musiało być jednak zaskoczenie dla Zbigniewa Bońka, ale i dla… Donalda Tuska. Szczególnie, że szybko okazało się, iż za kandydaturą Koseckiego – przypominam posła PO – stoją inni wpływowi posłowie Platformy: Ireneusz Raś i Andrzej Biernat. Obaj m.in. kierują sejmową Komisją Kultury Fizycznej, Sportu i Turystyki dzięki czemu mają sporo instrumentów oddziaływania na środowiska sportowe, w tym piłkarskie. Wymienieni posłowie byli też istotnymi członkami wpływowej do niedawna frakcji w Platformie Obywatelskiej zwanej „Spółdzielnią”. Grupa ta kierowana onegdaj przez Cezarego Grabarczyka zajmowała się głównie toczeniem wojny podjazdowej ze środowiskiem Grzegorza Schetyny. To powodowało, że byli politycznie potrzebni Donaldowi Tuskowi. Dziś, po abdykacji Grabarczyka „Spółdzielnia” de facto nie funkcjonuje, a wyznaczona przez premiera do odtworzenia tego środowiska marszałek Kopacz nie jest w stanie z różnych powodów z tego zadania się wywiązać. Neutralizacja Schetyny spowodowała też, że i Tusk stracił zainteresowaniem tą grupą. Jej członkowie zaczęli więc, trochę jak roninowie (mam nadzieję, że członkowie „Klubu Ronina” nie będą mieli mi tego porównania za złe) szukać nowych wyzwań. I tak posłowie Raś i Biernat wyszli z inicjatywą wsparcia Romana Koseckiego w walce o PZPN, co jak już stwierdziłem wcześniej musiało mocno poirytować szefa PO. O tym, że jest coś na rzeczy, i że Platforma Obywatelska jest w tej sprawie podzielona mogły wskazywać pojawiające się od czasu do czasu opinie niektórych działaczy PO dystansujące się od kandydatury Koseckiego. Takie zdanie wyraził np. Andrzej Person senator PO, który stwierdził m.in., że Kosecki to nie jest idealny kandydat na szefa PZPN, no bo jednak ma legitymację partyjną i może to być źle odebrane przez środowisko i kibiców(?!) To oczywiście prawda, tylko kiedy wcześniej działacze Platformy, w tym sam senator Person wyrażali takie opinie? Zdaje się, że tylko wtedy, kiedy byli w opozycji i trzeba było krytykować nominatów PiS. W czasach rządów koalicji PO-PSL takich wątpliwości nie było bodaj nigdy. A przecież Roman Kosecki to wydawało by się kandydat idealny: były piłkarz, obecny działacz okręgowych struktur piłkarskich (członek Zarządu Mazowieckiego Okręgowego Związku Piłki Nożnej) i założyciel szkółki piłkarskiej w rodzinnym Konstancinie. I nagle Andrzej Person mówi, że to nienajlepszy kandydat bo jest członkiem partii rządzącej. Ja oczywiście taki naiwny nie jestem i nie uwierzę w tak zaskakującą metamorfozę Pana Senatora, który stał się nagle orędownikiem czystości w życiu publicznym, w tym w sporcie. Panie Senatorze, skoro Pan tak dba o zasady, to jak Pan tolerował równoczesne piastowanie przez Pana Romana Ludwiczuka, członka Platformy Obywatelskiej, funkcji senatora RP i Prezesa Polskiego Związku Koszykówki? I to przez 6 lat? (Tu już abstrahuję od afery wałbrzyskiej, w którą Pan Ludwiczuk był zamieszany po uszy). A skoro nie zasady determinowały dystans niektórych członków PO do kandydatury Romana Koseckiego, to mogło to być tylko jedno: niechęć do tej koncepcji samego Donalda Tuska. To natomiast spowodowało, że posłowie Raś i Biernat znaleźli dość nieoczekiwanego sojusznika – Grzegorza Schetynę (pisał o tym kilka dni temu Piotr Gursztyn w „UważamRze”). A wiadomo, Pan Grzegorz to zawodnik wagi ciężkiej i metody przez niego stosowane są też takiego kalibru.

Mamy więc wojenkę polityczną na całego, choć rozgrywającą się po cichu, często w zaciszu gabinetów. Dodajmy do tego bardzo aktywnego po stronie Koseckiego innego byłego piłkarza i posła PO, Cezarego Kucharskiego, który tak jak w czasie kariery potrafił skopać swojego przeciwnika gdzie popadnie (coś może na ten temat powiedzieć Maciej Szczęsny) tak i teraz próbował pozbyć się Bońka z walki o PZPN używając kruczków prawnych z subtelnością kija bejsbolowego.

Trudno było powiedzieć, jak ta batalia się zakończy. Bardzo możliwy był rozwój wydarzeń zgodnie z zasadą „gdzie dwóch się bije…” i poważnie zakładałem, że w takiej sytuacji może wygrać ktoś trzeci np. Stefan Antkowiak. Z drugiej strony miałem świadomość, że wiele osób ze środowiska nie chce już wojny z rządem i są gotowi zaakceptować kogoś z dwójki: Boniek, Kosecki. Sytuacja wydawała się ciekawa i mogły decydować detale. I w tym nastroju walki przedwyborczej miał się odbyć mecz Polska-Anglia na Stadionie Narodowym. Nie będę w tym momencie poddawał głębszej analizie kto zawinił tej kompromitacji: czy delegat FIFA, czy kierownictwa obu ekip, PZPN, czy wreszcie NCS i Ministerstwo Sportu i Turystyki. Może każdy po trochu, choć moim zdaniem, przy całym krytycyzmie do tej instytucji, to najmniej chyba winny był PZPN. Chyba równie ciekawe jest też to co nastąpiło po wtorkowym prysznicu (także w sensie dosłownym, wystarczy porozmawiać z kibicami, którzy byli na stadionie). Niezliczona ilość wypowiedzi różnych mniej lub bardziej ważnych (lub nieważnych) oficjeli przedstawiających swoją opinię na ten temat. To co było charakterystyczne to opinie wygłaszane przez różnych członków PO czy też przedstawicieli mediów wspierających rząd. Właściwie wszyscy jak jeden mąż obwiniali wyłącznie PZPN. Trwało to do momentu, kiedy głos w środę zabrał Donald Tusk, który poza rytualnym pohukiwaniem na PZPN, dość twardo ocenił też działalność Ministerstwa Sportu i Narodowego Centrum Sportu. Bo publiczne oświadczenie, że wysyła się doraźną kontrolę do tych dwóch właśnie instytucji jest sygnałem dość oczywistym (swoją drogą, jest szansa, że wreszcie Pan Premier przeczyta jakiś raport pokontrolny). To o tyle ciekawe, że Ministrem Sportu i Turystyki jest Joanna Mucha, kojarzona z frakcją Grzegorza Schetyny, który poparł Romana Koseckiego w walce o fotel szefa PZPN.

Moim zdaniem, delegaci PZPN otrzymali dość jasny przekaz:

Po pierwsze – środowiska wspierające Romana Koseckiego nie mają skrupułów w atakowaniu Związku, nawet kiedy to dzieje się ze szkodą dla i tak podupadłego wizerunku Stowarzyszenia. Może to m.in. oznaczać, iż po zwycięstwie Koseckiego presja na obecnym pośle PO by rozprawić się ze Związkiem będzie tak duża, że jej nie będzie mógł się przeciwstawić. A to zagrożenie dla wszystkich. Po drugie – Premier nie będzie atakował PZPN, nie będzie oczekiwał głębokich zmian, z tym zastrzeżeniem, że delegaci wybiorą jego faworyta tj. popularnego „Zibiego”.

Dlatego uważam, iż wtorkowe wydarzenia stawiają w roli faworyta w walce o szefa PZPN Zbigniewa Bońka. Do wyborów zostało już tylko kilka dni.

Ale może będzie tak, jak stwierdził w czasie ulewy nad Stadionem Narodowym jeden z kibiców „kończy się Lato, będzie Potok”.

P.S. Kreśląc te słowa przeczytałem właśnie wypowiedź Romana Koseckiego w sprawie projektu ustawy ograniczającej prawo do aborcji. Poseł stwierdził m.in., iż: „nikt nie będzie mi mówił, jak mam głosować”. Jak wiemy, ten nikt to także Donald Tusk. Wierzę w to głęboko, że wypowiedź Romana Koseckiego to autentyczny głos jego sumienia, tym niemniej staje on znów wbrew oczekiwaniom szefa PO. Podobną wypowiedź miał poseł Andrzej Biernat.

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.