Wznieśmy kielich za księcia Jeremiego Wiśniowieckiego, wojewodę ruskiego, wielkiego wodza! Urodził się 400 lat temu

Za: Sokołowski, Historia Polski, rok wydania 1901. Fot. wPolityce.pl
Za: Sokołowski, Historia Polski, rok wydania 1901. Fot. wPolityce.pl

Niemal dokładnie 400 lat temu przyszedł na świat książę Jeremi Wiśniowiecki herbu Korybut. Wielki polski wojownik, odmalowany barwnie przez Henryka Sienkiewicza w "Ogniem i Mieczem". Urodził się 17 sierpnia 1612 w Łubniach, a zmarł również w sierpniu - 20 sierpnia 1651 roku w obozie pod Pawołoczą. Uczestniczył w wojnie smoleńskiej, tłumieniu powstania kozackiego Dymitra Huni, wojnie z Tatarami i tłumieniu buntu Chmielnickiego.

Zainteresowanych odsyłamy do książek, w tym najświeższej biografii kniazia, autorstwa Romualda Romańskiego, która ukazała się w 2009 roku.

Ale teraz oddajmy głos Henrykowi Sienkiewiczowi, może nie zawsze ścisłego historycznie, ale za to ważnego dla narodowego ducha. I wypijmy kielich ku pamięci księcia Jeremiego Wiśniowieckiego, wojewody ruskiego, księcia na Łubniach i Wiśniowcu!

***

Henryk Sienkiewicz, "Ogniem i Mieczem":

Było w księciu Jeremim coś, co mimo wrodzonej mu łaskawości trzymało ludzi w oddaleniu. Kochając żołnierzów, on sam poufalił się z nimi; z nim nikt nie śmiał się poufalić. A jednakże rycerstwo, gdyby mu kazał konno w przepaście Dnieprowe skoczyć, uczyniłoby to bez wahania.

Po matce Wołoszce odziedziczył on cerę białą tą białością rozpalonego żelaza, od której żar bije, i czarny jak skrzydło kruka włos, który na całej głowie podgolony, z przodu tylko spadał bujniej i obcięty nad brwiami, zasłaniał mu połowę czoła. Nosił się po polsku, o ubiór niezbyt dbał i tylko na wielkie uroczystości nakładał szaty kosztowne, ale wówczas świecił cały od złota i kamieni.(...)

Tabor przechodził właśnie koło stóp mogiły, a na widok księcia, stojącego z buławą w ręku na szczycie pod krzyżem, wszystkim żołnierzom wydarł się naraz z piersi okrzyk:

- Niech żyje książę! Niech żyje wódz nasz i hetman, Jeremi Wiśniowiecki!

I setki chorągwi zniżyło się do nóg jego, husarie wydały karwaszami dźwięk groźny, kotły huknęły do wtóru okrzykom.

Wtedy książę wydobył szablę i wzniósłszy ją wraz z oczami ku niebu tak mówił:

Ja, Jeremi Wiśniowiecki, wojewoda ruski, książę na Łubniach i Wiśniowcu, przysięgam Tobie Boże w Trójcy świętej jedyny i Tobie Matko Najświętsza, jako podnosząc tę szablę przeciw hultajstwu, od którego ojczyzna jest pohańbiona, póty jej nie złożę, póki mi sił i życia stanie, póki hańby owej nie zmyję, każdego nieprzyjaciela do nóg Rzeczypospolitej nie zegnę, Ukrainy nie uspokoję i buntów chłopskich we krwi nie utopię. A jako ten ślub ze szczerego serca czynię, tak mi Panie Boże dopomóż - amen!


To rzekłszy stał jeszcze przez chwilę patrząc w niebo, po czym z wolna zjechał z mogiły ku chorągwiom. (...)

 

Pominięty a zapomniany umyślnie Jeremi siłą rzeczy stawał się hetmanem i naczelnym wodzem całej potęgi Rzeczypospolitej. Szlachta i wojsko oddane mu duszą i ciałem czekało tylko jego skinienia. Władza, wojna, pokój, przyszłość Rzeczypospolitej spoczęły w jego ręku.

(...)  Świeże zwycięstwa nie rozpromieniły mu twarzy. Gdy, bywało, nowa jaka chorągiew kwarciana albo powiatowa pospolitego ruszenia przytoczyła się do Zbaraża, to wyjeżdżał naprzeciw, jednym rzutem oka oceniał jej wartość i zaraz w zadumę popadał. Żołnierze z krzykiem garnęli się do niego, padali przed nim na kolana wołając:

Witaj, wodzu niezwyciężony! Herkulesie słowieński! do gardła stać przy tobie będziem!

- on zaś odpowiadał:

Czołem waszmościom! Na Chrystusowym my wszyscy ordynansie, a moja szarża za niska, bym był szafarzem krwi waszmościów!

- i wracał do siebie, od ludzi uciekał, w samotności z myślami się łamiąc.

(...)   „Zginiemy! zginiemy chętnie! - wołano -hańbę piławiecką nam zmazać, ojczyznę zasłonić!" I rozpoczynało się trzaskanie szablami, i gołe ostrza migotały przy blasku świec. A inni wołali: „Uciszyć się! obrady porządkiem!

- „Bronić się czy nie bronić? - „Bronić! bronić!

- wrzeszczało zgromadzenie, aż echo odbite od sklepień powtarzało:

„Bronić się!" - „Kto ma być wodzem? Kto ma być wodzem?" - „Książę Jeremi - on wódz! on bohater! niech broni miasta, Rzeczypospolitej - niech mu oddadzą buławę i niech żyje!"


Wówczas z tysiąca płuc wyrwał się okrzyk tak gromki, że aż ściany zadrżały i szyby zabrzęczały w oknach kościelnych.

- Książę Jeremi! książę Jeremi! Niech żyje! niech żyje! niech zwycięża!

Zabłysło tysiące szabel, wszystkie oczy skierowały się na księcia, a on powstał spokojny, ze zmarszczoną brwią. Uciszyło się natychmiast, jakby kto makiem posiał.

- Mości panowie!

- rzekł książę dźwięcznym głosem, który w tej ciszy doszedł do wszystkich uszu.

- Gdy Cymbrowie i Teutoni napadli na Rzeczpospolitą rzymską, nikt nie chciał ubiegać się o konsulat, aż go wziął Mariusz. Ale Mariusz miał prawo go brać, bo nie było wodzów przez senat naznaczonych... I ja bym się w tej toni od władzy nie wybiegał chcąc ojczyźnie miłej zdrowiem służyć, ale buławy przyjąć nie mogę, gdyż ojczyźnie, senatowi i zwierzchności bym ubliżył, a samozwańczym wodzem być nie chcę. Jest między nami ten, któremu Rzeczpospolita buławę oddała - jest pan podczaszy koronny...


Tu książę dalej mówić nie mógł, bo zaledwie pana podczaszego wspomniał, powstał straszliwy wrzask, szczękanie szablami: tłum zakołysał się i wybuchnął jak prochy, na które iskra padła. „

Precz! na pohybel! pereat!" - rozlegało się w tłumie. (...)

Wtem wstał podczaszy koronny.

- Jam stary - rzekł - nieszczęśliwy i przybity. Mam prawo zrzec się ciężaru, któren jest nad moje siły, i włożyć go na młodsze barki... Otóż wobec tego Boga ukrzyżowanego i wszystkiego rycerstwa tobie oddaję buławę - bierz ją.


I wyciągnął oznakę ku Wiśniowieckiemu. Nastała chwila takiej ciszy, że słyszałbyś przelatującą muchę. Na koniec rozległ się uroczysty głos Jeremiego:


- Za grzechy moje... - Przyjmuję.


Wtedy szał opanował zgromadzenie Tłumy złamały stalle, przypadały do nóg Wiśniowieckiego, ciskały kosztowności i pieniądze. Wieść rozniosła się lotem błyskawicy po całym mieście: żołnierstwo odchodziło od zmysłów z radości i krzyczało, że chce iść na Chmielnickiego, na Tatarów i sułtana. Mieszczanie nie myśleli już o poddaniu, ale o obronie do ostatniej kropli krwi. Ormianie znosili dobrowolnie pieniądze do ratusza, zanim o szacunku poczęto mówić; Żydzi w bóżnicy podnieśli wrzask dziękczynny - armaty na wałach oznajmiły grzmotem radosną nowinę; po ulicach palono z rusznic, samopałów i pistoletów. Okrzyki: „Niech żyje!", trwały przez całą noc.

(...)

Imię strasznego księcia rozbłysło słonecznym blaskiem sławy - było na wszystkich ustach, we wszystkich sercach, a z tym imieniem w parze rozlegało się od brzegów Bałtyku aż po Dzikie Pola złowrogie słowo: Wojna!

ZOBACZ TEŻ:

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.