Niby wszystko w Polsce w ciągu ostatnich 20 lat się zmieniło, ale jeden nawyk pozostał niezmienny: pojawiające się cyklicznie histeryczne pragnienie jedności. Pragnienie, by choć czasem wszyscy złapali się za ręce, i wspólnie wypowiedzieli wojnę Złu.
Taka rodzima wersja zaratusztrianizmu. Marzenie, by Ahura Mazda (Pan Mądrości) wreszcie pokonał Angra Mainju (Złego Ducha).
To pragnienie jest tak obezwładniające, że budzi agresję wobec tych, co choćby stoją z boku.
I nawet umiarkowane z natury umysły zaczynają rozglądać się, kto tu się nie cieszy, i kto zasługuje na kopniaka.
I tak - na kanwie Przesłania Kościoła i Cerkwi - nawet Piotr Gursztyn uznał za stosowne określić nie-entuzjastów mianem "troglodytów" i "matołów", wrzucając do jednego worka anonimowe bluzgi z sieci z wyważonymi opiniami publicystycznymi. Powstał prawdziwie prezydencki bigos.
Samowyniesienie godne Unii Wolności, a kto wie, może nawet jeszcze bardziej wzniosłej Unii Demokratycznej?
Jak to jest, że nawet umysły nawykłe do analizy w tym konkretnym wypadku nie widzą rzeczy oczywistej: że Przesłanie ma w tle sprawę Smoleńska, a na wszelką wzmiankę w tej sprawie reagują tak nerwowo, by nie rzec: brutalnie?
Ciekawa zagadka. Może w ogniu gorących polskich sporów pragnienie momentu zero, gdy wszyscy lubią wszystkich jest tak silne, obezwładniające, że blokuje hamulce?
A przecież, szanując intencje naszych biskupów i szanując naszych biskupów, mamy prawo mówić, i będziemy mówili: pojednanie polsko-rosyjskie, którego elementem składowym jest Przesłanie, jest projektem nie tylko duchowym, ale przede wszystkim elementem projektu politycznego, który z kolei na kilometr pachnie większą operacją.
Trzeba zawiesić całe polskie doświadczenie historyczno-polityczne, by uważać takie postawienie sprawy wyłącznie za wyraz złej woli.
Będziemy więc o tym kontekście mówili, a nawet więcej: musimy o tym mówić, bo przecież biskupi nie mogą zajmować się perspektywą polityczną, perspektywą niezbędną w kontaktach z myślącym dekadami i kontrolującym tak wiele państwem rosyjskim.
Mówić o tym - to rola świeckich.
Dziwna cisza zapadła zresztą już 24 godziny po zakończeniu wizyty Cyryla. Zamiast radości, która powinna towarzyszyć temu wielkiemu, historycznemu wydarzeniu - jakieś powszechne poczucie wyczerpania i wypalenia. Tak jakby wszyscy dali z siebie w ciągu tych 2 dni tyle, tyle spięli muskułów, że muszą teraz odpocząć.
Przy okazji warto też zadać pytanie: jaki jest właściwie dalszy cel politycznego - nie duchowego - pojednania z Rosją?
Mamy uznać, że Rosja nie stanowi już dla Polski zagrożenia, i w przewidywalnej przyszłości stanowiła nie będzie?
Na jakiej podstawie?
Czy mamy jakieś dowody trwałej przemiany polityki rosyjskiej - a więc polityki partnera znacznie silniejszego?
Pojednania, które się udały - a więc przede wszystkim niemiecko-francuskie, w jakiejś mierze polsko-niemieckie, miały solidną podstawę: żaden z partnerów nie mógł być podejrzewany o kontynuowanie polityki agresywnej ani dziś, ani jutro. Co więcej, partner historycznie silniejszy i agresywniejszy wykonał wcześniej pracę domową tak solidnie, że można było mówić o jego głębokiej przemianie.
W przypadku Rosji warunki te nie zostały spełnione.
Im bardziej bezkrytycznie i bezrefleksyjnie entuzjaści pojednania nadymają się dziś hurraoptymizmem, tym trudniej będzie im jutro wrócić na ziemię, by patrzeć Kremlowi na ręce.
I może o to przede wszystkim w tym chodzi.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/138373-dziwna-cisza-zapadla-tuz-po-zakonczeniu-wizyty-cyryla-zamiast-radosci-jakies-powszechne-poczucie-wyczerpania