Wizyta patriarchy Cyryla I w Polsce była niewątpliwie ważnym wydarzeniem. Ale nie pozbawionym pewnych kontrowersji, których nie można bagatelizować. Konsekwencje tej wizyty oraz podpisanej przez Cyryla I oraz abp. Józefa Michalika deklaracji to spore wyzwanie dla obu stron politycznego sporu w Polsce, który przybrał już rozmiary starcia cywilizacyjnego, osłabiającego i tak wątłe siły naszego państwa.
Wizyta była ważna przede wszystkim dla Kościoła katolickiego, szukającego sojuszników w obronie chrześcijańskiego kształtu Europy. Dowodem na to są słowa papieża Benedykta XVI, który podczas modlitwy Anioł Pański powiedział, że to "ważne wydarzenie, które budzi nadzieję na przyszłość". Kościołowi katolickiemu zdarzało się już wcześniej wchodzić w takie sojusze w obronie wspólnych wartości nawet z przedstawicielami islamu. Dlatego zawiązanie współpracy katolików z prawosławnymi wydaje się w świetle tych doświadczeń jak najbardziej naturalne i potrzebne.
Dla przedstawicieli Kościoła katolickiego w Polsce podpisanie przez Cerkiew i Kościół wspólnej deklaracji ma, oprócz znaczenia religijnego i wymiaru duszpasterskiego, dodatkowo wymiar polityczny, od którego biskupi się odżegnują, ale od którego uciec nie sposób. Cyryl I przyznał, że trudno sobie wyobrazić pojednanie między narodami, jeśli wcześniej nie dojdzie do zbliżenia religijnego. Jednocześnie zastrzegając, że to nie jest deklaracja polityczna, lecz dokument duszpasterski. Oprawa protokolarna tego wydarzenia, miejsce podpisania dokumentu oraz udział przedstawicieli najwyższych władz państwa każą mocno wątpić w te słowa. O sojuszu politycznym między patriarchą Moskwy i Wszechrusi oraz Władimira Putina nie wspominając.
Patrząc jednak z perspektywy Watykanu, trudno nie odmówić racji tym, którzy upatrują w tej deklaracji pierwszego kroku na drodze do pojednania między katolicyzmem i prawosławiem. Kościołowi w Polsce przypada w tej misji bardzo ważna rola, być może historyczna.
Ale tutaj pojawiają się liczne znaki zapytania. M.in. o to, czy przedstawiciele Kościoła w Polsce zdają sobie sprawę z kontekstu politycznego, w jaki chcąc nie chcąc, wikła się to całe wydarzenie.
To pytanie o sytuację w Polsce po katastrofie smoleńskiej, a także wzajemne relacje między Polską i Rosją, które po 10 kwietnia 2010 r. przybrały zupełnie nowy charakter. Dla obozu rządzącego w Polsce to czas bezprecedensowej poprawy relacji, dla opozycji czas niewypowiedzianej wojny. Tego rozdźwięku nie można przemilczeć.
Kolejne pytanie dotyczy wiarygodności partnera, jakim w walce o chrześcijańskie wartości, jest patriarcha Moskwy i całej Rosji. Na tle swojego poprzednika Cyryl I jawi się jako skłonny do dialogu, otwarty na współpracę przywódca prawosławia. Ale trzeba pamiętać, że oprócz wspólnoty wartości jest jeszcze coś, co polski episkopat zdaje się pomijać - rozbieżność interesów Polski i Rosji. Patriarcha Cyryl I nie kryje się ze swoim poparciem wobec polityki Władimira Putina i jest zwolennikiem imperializmu, nawet jeśli pod przykrywką prawosławia. To stawia pod znakiem zapytania jego intencje.
Dla zadeklarowanych przeciwników Kościoła wypowiedzi abp. Józefa Michalika poprzedzające wizytę Cyryla I w Polsce były dowodem na "wyjście Kościoła ze smoleńskiej mgły" oraz "śmierć religii smoleńskiej". Niektórzy komentatorzy na chwilę zrzucili swoje szaty wojowników laicyzacji i po to, aby pognębić PiS, zaczęli chwalić słowa dotychczas nielubianego pasterza Kościoła, nie kryjąc publicznie swojej radości. O ich niebywałej wręcz atencji, z jaką witali przedstawiciela Kościoła prawosławnego, i hipokryzji pisał już u nas Krzysztof Szczerski.
Wspólna deklaracja Kościoła katolickiego w Polsce oraz Cerkwi prawosławnej pozostawia więcej pytań niż odpowiedzi. Dla jednych jest wyrazem mądrości Kościoła, który w obronie drogich sobie wartości jest gotów wejść w sojusz z prawosławiem. Dla innych ryzykowną grą, za którą trzeba zapłacić zbyt dużą cenę.
Jego autorzy i zwolennicy powinni też pamiętać, że - nawet wbrew ich intencjom - znaleźliśmy się w sytuacji, w której słuszne dążenie do pojednania religijnego staje się elementem odgórnej "operacji pojednanie". Jej cichym patronem jest człowiek, mający swój skromny wkład w to wydarzenie, który już 12 kwietnia 2010 r. prorokował:
(...) komentując tę tragedię [smoleńską -przyp. red.], powiedziałbym, że ona jest elementem narodzenia się nowego poziomu obywatelskiej samoświadomości Polaków, ale też – jestem absolutnie tego pewien - nowym etapem stosunków pomiędzy Polską i Rosją. Dlaczego? I Rosja, i Polska należą - myślę, że z tą opinią zgodziłby się zmarły tragicznie prezydent – są przedstawicielami tej samej ogromnej judeo-chrześcijańskiej tradycji, a wielkie rzeczy w tej tradycji zawsze rodziły się we krwi. I jestem pewien, że z tej krwi wyrośnie to, na co my wszyscy czekamy – wyrosną nowe, dobre stosunki pomiędzy Polską i Rosją. (...)
Myślę, że dla każdego państwa, czy znajduje się ono w kontekście jakichś bardziej szerokich politycznych tworów, jak na przykład Unia Europejska, ale dla każdego państwa, i w danym przypadku dla Polski (dla Rosji również) ważny jest cel. Ważny jest cel nie życie z dnia na dzień, nie w odniesieniu do rzeczywistości, jak mówią Włosi, terra, terra – ziemia, ziemia, ale coś bardziej transcendentnego. I teraz, myślę, że u większości polskiej elity – i nie tylko elity, nawet to szerzej – jest takie realne przeczucie wielkich wyzwań cywilizacyjnych, które czekają Polskę i Rosję, niezależnie od tego jak byśmy się nie traktowali nawzajem. I naprawiać te stosunki, oprócz dwustronnego sensu, trzeba dla tego, abyśmy mogli razem decydować, jak przeciwstawiać się tym cywilizacyjnym wyzwaniom. Na przykład świetnie to wyczuwa cerkiew i patriarcha Kiriłł, taka wybitna osobowość. Ale i w Polsce są politycy i działacze innych organizacji, cerkiewnych również, którzy to świetnie dostrzegają, że trzeba nam się zjednoczyć w tym sensie, żeby przeciwstawiać się wyzwaniom cywilizacyjnym – geopolitycznym, ekonomicznym, demograficznym, socjalnym itd.
Tomasz Turowski, wywiad udzielony rosyjskiej stacji radiowej Finam.fm, 12 kwietnia 2010 r.
Mogę sobie tylko wyobrazić, jak siedział w swoim fotelu przed telewizorem gdzieś na Mokotowie i z uśmiechem na ustach obserwował, jak patriarcha Cyryl I podpisywał deklarację o pojednaniu. Jest coś niepokojącego w tym, że tacy ludzie jak Tomasz Turowski mogą traktować to wydarzenie jako wielki sukces i ukoronowanie swojej działalności.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/138320-czy-sluszne-dazenie-do-pojednania-religijnego-nie-stalo-sie-elementem-odgornej-operacji-pojednanie