Największą powojenną klęskę sportowców na Igrzyskach Olimpijskich w Londynie sfinansowali podatnicy

Fot. PAP / EPA
Fot. PAP / EPA

Igrzyska Olimpijskie w Londynie to największy blamaż polskiego sportu po wojnie. Przy jakiejś trzykrotnie większej liczbie dyscyplin nasi sportowcy przywieźli tyle samo medali, co z Igrzysk w Melbourne w 1956 roku. Tymczasem przez cztery lata większość polskich reprezentantów żyła i trenowała za nasze, podatników pieniądze. Na dziesięć medali z Londynu 2012 Polacy wydali coś ok. 1,5 miliarda złotych.

Cztery lata temu redakcja tygodnika „Najwyższy CZAS!” zleciła mi zbadanie, ile kosztowała nas, czyli podatników, klęska na olimpiadzie w Pekinie (też 10 medali) i jak to w ogóle jest z finansowaniem olimpijskiego sportu. Dość dokładnie wgryzłem się w temat. Przeczytałem ustawy, rozporządzenia. Wgłębiłem się w finanse państwa, samorządów, związków sportowych. Wyszło mi, że co najmniej miliard złotych wydaliśmy na sportowców, przygotowujących się do igrzysk w Państwie Środka.

Po tamtej katastrofie, ówczesny minister sportu z PO, Drzewiecki zapowiedział podwojenie środków na sport i zmianę systemu jego finansowania. Słowa dotrzymał. Pieniądze na sport popłynęły, system nie tyle zmieniono, co zmodyfikowano tak, że większy strumień kasy płynął do medalowych pewniaków. Na trenerów, sztaby szkoleniowe, przygotowania, siłownie i całe zaplecze. Spokojnie można przyjąć więc, że na treningi sportowców przygotowujących się do Londynu 2012 wydaliśmy jako podatnicy przez cztery ostatnie lata co najmniej 1,5 miliarda złotych. Jak nie więcej. Te 130 mln, którym szermują dziennikarze to jedynie samych stypendiów, czyli pensji zawodników i ich sztabów trenerskich i do nich nie wlicza się m.in. kosztów utrzymania ośrodków sportowych, w których trenują sportowcy, stadionów i całej infrastruktury sportowej, z której korzystali ci, co pojechali na IO.

Polscy olimpijczycy mają specjalne stypendia wypłacane prosto z budżetu państwa. To po prostu urzędowa pensja zwana dla niepoznaki stypendium. Do tego dochodzą jeszcze stypendia z samorządów: wojewódzkich, miejskich, powiatowych za to, że „olimpijczycy” przygotowują się właśnie w ich miastach, województwach, powiatach. Całe zaplecze też opłacane z podatków: siłownie, treningi, korzystanie z infrastruktury sportowej, dojazdy na zgrupowania, noclegi na zgrupowaniach, wyżywienie, ubiór, przyrządy sportowe, wszystko co potrzebne do treningów sportowcy dostają z pieniędzy podatników. Z własnej kasy niewiele kupują lub wcale.

Mamy więc prawo pytać: dlaczego nie zdobywacie medali? Dlaczego swoje klęski przyjmujecie z uśmiechem na ustach? Tym bardziej, że między jednym zgrupowaniem, a drugim, finansowanym przez nas, podatników, sportowcy występują na prywatnych mitingach, memoriałach, zawodach pokazowych, biorąc pieniądze od organizatorów już za sam start na takim „evencie”. Przed olimpiadą w Pekinie, stawki polskich lekkoatletów wynosiły ok. 10-15  tys. złotych za „udział”.

Sylwia Gruchała, której ostatnim sukcesem sportowym był występ w teledysku kapeli Feel, po odpadnięciu z rywalizacji w Londynie już po pierwszym pojedynku bezczelnie mówiła z uśmiechem na ustach, że jest zadowolona bo dała z siebie wszystko. Ja nie jestem zadowolony z siebie, że moje podatki poszły na taką reprezentantkę. Lecz mam niewielki wpływ na to jak wydają moje podatki, za to pani Gruchała ma większy wpływ na to jak walczy i pali się ze wstydu za swój występ.

Rozbrajająco szczera, jak na zawodowców była para naszych siatkarzy plażowych. Po tym jak poznali z kim będą walczyć w ćwierćfinale odpowiadali dziennikarzowi TVP na pytanie, czy oglądali pojedynek swoich najbliższych rywali? „Na początku. Potem zgłodnieliśmy i poszliśmy na miasto coś zjeść” - padła odpowiedź „zawodowców”. Cytuję dosłownie. Nic nie przekręcam. Oczywiście napełnili brzuchy za nasze pieniądze i odpadli, przegrywając z kretesem ćwierćfinał.

Największym przykładem wyłudzenia pieniędzy na igrzyskach jest płotkarz Noga. Pojechał sobie do Londynu, pozwiedzał, zawieziono go w końcu na stadion, włożył stopy w bloki startowe. Padł strzał, wstał, chwycił się za udo, powiedział: aałłaaa i zszedł z bieżni. Ale w dokonania sportowe ma już wpisane „Olimpiada”. Jest już „olimpijczykiem”. Może więc śmiało słać do samorządów wojewódzkich, miejskich, powiatowych pisma z prośbą o kasę na przygotowania. Przecież jest olimpijczykiem! Śmiałby ktoś nie dać mu kasy, będzie robił raban, że olimpijczykowi nie pozwalają trenować. A to przecież zwykły naciągacz. Wiedział, że ma kontuzję, że jest nie przygotowany, że nic z tego nie będzie, że nie wystartuje. Wolał jednak kłamać, oszukiwać. Czy to sportowiec, reprezentant Polski?

Najbardziej zawiedli jednak faworyci, medalowi pewniacy. I to już obarcza rządy PO, bowiem to właśnie pod nich  minister Drzewiecki, a potem minister Giersz stworzyli system finansowania przygotowań pod igrzyska olimpijskie. „Klub Polska”, czyli pewniacy do medali, którzy już wcześniej zdobyli laury na mistrzostwach świata, czy Europy dostają dodatkowe pieniądze nie tylko w ramach stypendiów, będących po prostu pensją, ale na zbudowanie całego sztabu szkoleniowego i profesjonalne przygotowania. Mają wszystko co zechcą. Finansuje ich rząd PO z naszych pieniędzy. Na żywo, więc oglądaliśmy, jak owi pewniacy dostają baty od konkurencji, marnując wydane na nich pieniądze. Jedynie Tomasz Majewski i Anita Włodarczyk nie zawiedli. Zresztą nasz złoty kulomiot przyznał, że nie tylko niczego mu nie brakowało, ale jeszcze czasami miał nawet ponad miarę środków. Reszta z osławionego „Klubu Polska”, stworzonego przez rząd Platformy nie miała na tyle honoru by przeprosić swoich kibiców-podatników, od których brali co miesiąc pieniądze. Nasze tyczkarki były pewniaczkami do blamażu, po tym co pokazały w Pekinie. W międzyczasie udało się im coś tam ugrać na jakiś mistrzostwach, dostać od rządu kasę na sprzęt, sztab jako „medalowe nadzieje”, od samorządów wydębić drugą pensję i darmowe wejścia na stadion, siłownie itd., po czym kasować do swojej kieszeni po kilkanaście tysięcy złotych za starty na prywatnych zawodach. Byle dotrwać do Londynu. „Dałyśmy z siebie wszystko, ale nie wyszło, kontuzja, rywalki”. A co z kasą z prywatnych zawodów? Oddacie?

Nasza „Isia”, przynajmniej była szczera, że dla niej nic się nie stało, po przegranej już pierwszego meczu i wyjeździe z Igrzysk, bo jest przecież US Open i większa kasa do zgarnięcia. Jeśli jednak dostała od podatników jakieś pieniądze to niech oddaje.

Trzeba, bowiem sobie jasno powiedzieć: już nie liczy się sam udział w IO. Odkąd Komitet Olimpijski spieniężył ideę i kasuje niemałe pieniądze za swoje pięć kółek, liczy się sukces, a nie rewia mody dresowej. Jeśli londyński rzeźnik dostał słony mandat do zapłaty za kradzież własności, bo ze swoich kiełbas zrobił na witrynie sklepowej  pięć olimpijskich kółek, to przestańmy płacić sportowcom za to, że się na IO tylko pokażą. Żądajmy od nich sukcesów, a jeśli nie to walki do upadłego, do wyczerpania organizmu. Żądajmy tego co pokazał nasz maratończyk – przybiegł dopiero dziewiąty, ale tylko on z europejczyków podjął walkę z afrykańską koalicją i był ze Starego Kontynentu najlepszy. On pokazał walkę. Nasza kajakowa sprinterka też walczyła do wyczerpania sił. Sportowcy, którzy odpadają po pierwszym pojedynku, po pierwszym starciu, nie zaliczają wysokości, przybiegają ostatni albo wprost schodzą z bieżni i z uśmiechem mówią o daniu z siebie wszystkiego, nie są godni by stanąć w jednym szeregu z naszym maratończykiem.

Żądajmy rozliczenia się z pieniędzy wydanych przez budżetu samorządowe i państwową kasę na tych, którzy pojechali do Londynu jak na wycieczkę, letnie wczasy. Rozliczmy tych, co im te pieniądze przyznali.

 

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.