"To Rosjanie powinni nalegać, Amerykanie na komisje międzynarodowe i amerykańskich ekspertów" - wywiad z Marcinem Wolskim

 

- z Marcinem Wolskim, wybitnym pisarzem i publicystą, członkiem zarządu Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich rozmawia Tomasz Kwiatek

Pamiętamy 10 kwietnia 2010 r. i Pana wiersz „Na śmierć Prezydenta Kaczyńskiego” o zachowaniu mediów w tamtym czasie. Mnie on nie zszokował. Pamiętam jak jechałem do Warszawy w poczcie honorowym Opola, aby oddać hołd parze prezydenckiej i przypominam sobie dyskusję w samochodzie, jak większość była zbulwersowana tym wierszem…

Większość była zbulwersowana?

Większość osób, które jako delegaci władz miasta Opola jechali do Warszawy, bo ja byłem wtedy samorządowcem. Jak Pan ten moment pamięta?

Ten wiersz oczywiście jest bardzo ważny w mojej karierze, natomiast jego sława jest cokolwiek niezamierzona. Tego typu wiersze piszę rzadko, w całym moim zbiorku “Co w duszy gra…” zebrało się ich parę naście powstałych oczywiście z potrzeb chwili.

W tym przypadku potrzeba była trochę inaczej zdefiniowana niż uznali ci którzy odebrali go do siebie. W mej intencji adresowany był bardzo wąskiego grona ludzi, którzy walnie przyczynili się do zaszczuwania prezydenta, a następnie ronili krokodyle łzy po jego śmierci. Problem polegał na tym, że wiersz napisałem w niedzielę – nazajutrz po tragedii. We wtorek jeśliby powstał musiałby być inny. Fałszywy żal znikł rozszalała się nagonka na pochowanie na Wawelu. Ten wiersz był skierowany nie przeciwko wszystkim wrogom Kaczyńskiego, był skierowany przeciwko przede wszystkim przeciw hipokryzji.

W mediach…

Tak, przeciwko krokodylim łzom w mediach. Gdybym wiedział, że tak szybko wszystko wróci do normy napisał bym go inaczej. Byłby pewnie mocniejszy, może gorszy? W każdym zaatakowali mnie praktycznie wszyscy. Każdy polityk lub zaangażowany dziennikarz z tamtej strony uznał za stosowne mnie kopnąć, reagując na zasadzie nożyc, odzywających się po uderzeniu w stół. Do tego momentu nie miałem pojęcia że jesteśmy, aż tak głęboko podzieleni, myślałem, że ten podział w dużym stopniu jest iluzoryczny, wynikający z doraźnych interesów politycznych. – Aż do afery z krzyżem, nie zdawałem sobie sprawy, że podział polskiego społeczeństwa jest przede wszystkim tak emocjonalny, bardzo często pozamerytoryczny. I tak niechcący przekroczyłem jakiś „Rubikon”… Zawsze uważałem się za człowieka środka, przedkładającego kompromisy nad walką, człowieka który szuka porozumienia, ba – usiłuje zrozumieć racje przeciwnika. No niestety reakcja , moich szanownych adwersarzy nie pozostawiła mi wyboru. Nie mogłem stchórzyć! I trochę wbrew swojej inicjatywie trafiłem w szeregi ludu smoleńskiego.

Czy teraz, dwa lata po tej tragedii nie zmieniłby Pan słów tego wiersza?

Chyba nie. Wiersz jest zapisem chwili, Co miał zmieniać Mickiewicz w “Reducie Ordona” kiedy dowiedział się, że Ordon przeżył? – każdy utwór funkcjonuje w czasie i przestrzeni. Ten był dzieckiem owego tragicznego dnia. Napisałem go mimo, że raczej jestem człowiekiem żartu i satyrycznego skrótu. I od tej chwili żyje własnym życiem.

A ja?… Jako człowiek myślący zadaje sobie wiele pytań związanych z tą wojną polsko-polską: po pierwsze jak się ona zakończy, i czy w ogóle może się zakończyć? Niedawno przeczytałem książkę Kopra o piekiełku emigracji, pełną rzeczy przerażających i zadziwiająco podobnych. O Polsce podzielona między sanacją i endecja, między trumnami Dmowskiego i Piłsudskiego. Skłócona nawet w obliczu totalnego unicestwienia. Często podła i małą. W sytuacji kiedy ginęło państwo sikorszczycy odreagowywali na piłsudczykach na poziomie Julii Pitery tropiącej występki PiS-u w postaci zakupu „ryby w galarecie”.

Teraz muszę zadać to pytanie, no bo przecież jak większość czytam różne gazety, co według Pana wydarzyło się 10 kwietnia 2010 roku? Pan jest stałym współpracownikiem „Gazety Polskiej”, która ma określone zdanie na temat tragedii smoleńskiej. Czy Pan myśli podobnie?

Po pierwsze nie jestem twórcą partyjnym, nie jestem człowiekiem który bez reszty się identyfikuje z linią czy jakiejś partii czy jakiejś gazety. “Gazetę Polska” lubię, bardzo cenię, naczelnego Tomka Sakiewicza, który jest moim przyjacielem; ale to nie znaczy, że każdy felieton, każdy tekst musi mi się podobać. Jeśli idzie, wie Pan, o katastrofę smoleńską to moje, nie tylko moje poglądy ulegały ewolucji.

I jeszcze mogą ewoluować, jak rozumiem?

Tak, tak. W pierwszej chwili instynktownie wykluczałem zamach. Oczywiście jako człowiek, który nigdy nie mówi nigdy brałem taką opcję, ale hipotezy raczej kierowały mnie w stronę tragicznego splotu zaniedbań i złej woli, oczywiście z ewidentną winą po stronie rosyjskiej. I rzeczywiście skłaniałem się ku tezie, że zawiodło z jednej nasze państwo, z drugiej strony nie życzliwe przejście i bałagan... Dopuszczałem, że zależało na pohańbieniu prezydenta, na wyśmianiu, że nie dotarł na czas do Katynia,… ale przedobrzono.

Niektórzy się zatrzymali i tak uważają..

Tak. Ale mnie przekonuje tekst Michała Karnowskiego, doskonały tytuł „Powiedzcie mi, że to nie zamach?”. Stawia on nas w klasycznej sytuacji człowieka takiego kartezjańskiego – “wątpię więc myślę”…. Po prostu nie znajduję żadnej wersji, która potrafiłaby logicznie wytłumaczyć katastrofę. Mamy klasyczna sytuacje znaną z procesów poszlakowych i to w sytuacji gdy dowody są w Rosji. Pewnie prędzej czy później zaczną do nas docierać. Ale czy kiedykolwiek osiągniemy 100-procentową pewność Od katastrofy Władysława Sikorskiego minęło 70 lat i co…. W każdym razie jest za wiele znaków zapytania aby wykluczyć wersję zamachu.

Osobiście nie znam się na tej gałęzi fizyki, która bada jak zachowuje się uszkodzony samolot, ale już pierwszego dnia zastanawiałem się, czy samolot lądujący na miękkim podłożu może rozczłonkować się na setki kawałków. Poza tym pamiętam, że Wiktor Suworow powiedział, że dla niego jedynym dowodem, jest zachowanie Rosjan. Od początku w tej sprawie zachowali się jakby byli winni – tuszowali wiele wątków, a po drugie zaniechali działań które każdy rozsądny człowiek swojej niewinność by wykonał, wiedząc, że może być podejrzany. To Rosjanie powinni nalegać, Amerykanie na komisje międzynarodowe i amerykańskich ekspertów. Tym bardziej, że istnieją dziesiątki przykładów, że Rosjanom nie można ufać. Społeczne śledztwo w sprawie tragedii Smoleńskiej przypomina nieco film z porucznikiem Colombo. Na początku wygląda wszystko tak jak zaplanował morderca, a potem zaczynają wychodzić coraz nowe elementy, pojawiają się kolejne wątpliwości. W tej chwili z wersji komisji Millera nie zostało nic.

Pozostało jedynie iść w zaparte zgodnie z erystyką Schopenhauera – odpowiadając na rzeczowe argumenty np. „Z chamami nie rozmawiam”.

I co z tego że odmowa dyskusji jest czysta arogancją władzy. Tak niestety wygląda obecna pragmatyka rządzenie. Unika się niewygodnych pytań i odwraca uwagę. Na jakiej zasadzie pani Kopacz nie wpuściła działaczy „Solidarności” do Sejmu? – nie wiem. Czego się obawiała? Że kilku działaczy pogwiżdże podczas przemówienia Tuska?

Wracając do Smoleńska nie wierzę w jakikolwiek udział naszej strony w spisku. Jeżeli to przeprowadzili “wielcy bracia”, nasi nie mieli prawa nawet podejrzewać. Co nie znaczy, że pewni ludzie nie byli rozgrywani, czy nie zostali wykorzystani.

Może jest tak, że poziom wiedzy wśród wszystkich członków rządu jest znikomy. Nie śledzą tego, nawet nie potrafią spójnie tego wytłumaczyć i myślą „to, co będziemy na durne pytania odpowiadać?”. Czy może tak być?

Raczej boją się, że jak wyciągną cegiełkę to cały gmach runie, a dopóki trzymają podwójną gardę to przynajmniej mogą udawać ze wszystko jest w porządku

Liczą na wyciszenie?

Liczyli, bo teraz ja już podejrzewam, że nie mogą na to liczyć. Powiem panu więcej, ja też myślałem, że sprawa Smoleńska zacznie przygasać. Paradoksalnie raport Anodiny przyczynił się do jej ożywiania. Głęboko Polaków upokorzył obudził narodowa dumę i wskrzesił sprawę smoleńską. Tumy podczas "miesięcznic" nie maleją a zainteresowanie, czego przykładem nakłady “Gazety Polskiej” – trwa i absolutnie nic nie wskazuje na to, żeby to wygasło. Przeciwnie, dochodzą nowe wątki, nowe pytanie, nowi eksperci.

Kończąc temat katastrofy smoleńskiej, mam jeszcze jedno ostatnie pytanie, a mianowicie: jak Pan przewiduje w jakim kierunku pójdzie to śledztwo i co może się wydarzyć w najbliższym czasie?

Do prognozowania serio mamy za mało danych, ale ktoś zażartował sobie okrutnie – że pewnego dnia agencja prasowa Novostii oświadczy, że właśnie złapano Czeczena, który czaił się z bazooką w krzakach i się właśnie przyznał, że strącił samolot. Pokaże to telewizja a sam Czeczen zniknie w tajemniczych okolicznościach podczas próby ucieczki. Rosjanie mają szereg możliwości manewru. Za to przed rządem Tuska stoi problem co ma powiedzieć kłamaliśmy? Dlatego będę cały czas grał na wyciszanie… ale jak to się skończy. Czy sobie jeszcze jakąś kadencję wywalczą? Pojawi się a koniunktura np. benzyna za 3 złote i Polacy uwierzą znów w cud? Mało prawdopodobne. Z drugiej strony jaka jest alternatywa, że następnego dnia po przegranych wyborach paru prominentnych ludzi pójdzie do więzienia.

Jesteśmy na zebraniu Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich [20 maja]. Panie Marcinie, nie znam wszystkich członków młody jestem, Pan od dawna już działa w SDP?

Działa to mocno powiedziane. Zapisałem się na początku lat 70-tych, zaraz po przyjściu do pracy.

W której redakcji Pan wtedy pracował?

Cały czas w tej samej – w trzecim programie Polskiego Radia. Tam parę lat później stworzyłem 60 minut na godzinę, Powtórkę z Rozrywki itd Potem był stan wojenny i wyrzucono mnie z pracy. Byłem przez osiem lat bezrobotny, a w 89 po propozycji Drawicza poszedłem do Jedynki. Trójka niestety była inna niż tamta moja. Trudno wracać w charakterze sublokatora do mieszkanie byłej żoną która żyje tam z nowym facetem. Uznałem to za zbyt bolesne.

Do Trójki wróciłem niedawno po moim krótkim epizodzie w telewizji, gdzie zostałem, że tak powiem wyrwany z Jedynki ale nic tam nie udało mi się niestety zrobić. A kiedy zmieniła się władza i zostałem z tej telewizji wyrzucony – wykorzystałem fakt, że byłem w radiu na urlopie bezpłatnym, i wróciłem. Do Trójki. W Jedynce która z rozdzielnika przypadała SLD – nie miałem czego szukać. A w Trójce mam raz w tygodniu dwie godziny po północy.

Nie tylko jest Pan radiowcem, jest Pan również płodnym pisarzem. Ile książek Pan napisał?

Koło siedemdziesięciu w tym gdzieś 50 powieści.

Proszę mi powiedzieć, jak to się tak da pisać książkę w pół roku bo taka średnia wychodzi ?

Podejrzewam że technicznie, można napisać książkę w miesiąc. Choć książka książce nierówna, Moją przeciętną normę jest mniej więcej 10 stron dziennie. Zresztą po dość krótkiej fazie pisania następuje znacznie dłuższa faza poprawiania! Poza tym w odróżnieniu od wielu moich znakomitych kolegów piszę za każdym rzecz inną – tematycznie, czy stylistycznie, gatunków. Czasem odkładam rzecz na lepsze czasy Takich pomysłów są dziesiątki, niektóre sobie leżakują w szufladach czy raczej plikach od lat .. Czasem potrzebny jest jest jakiś impuls. Podróż, zdarzenie jakaś rozmowa.

Moja “produktywność książkowa” wynika z niewykorzystania moich mocy produkcyjnych na innych niwach. W dawnych latach “60 minut”, robiłem co tydzień audycję, z połowa własnych materiałów, Na początku lat 90 pisałem równolegle co tydzień „Polskie Zoo”, i „Zsyp” i słuchowisko na noc… W tym zestawieniu dzisiejsze czasy to przestój.

Na „Polskim Zoo” to nawet ja się wychowałem, przyznaję…

Radia i TV nie ma, a silnik się ciągle nie chce zatrzeć. W związku realizuje się w powieściach w publicystyce prasowej.

A ze przemyśleń na temat współczesnego świata mi nie brakuje co pewien czas powstaje coś takiego jak -„Euro- Dżihad” .

Czyli Pan był we Francji, rozumiem?

Byłem ale nie o to chodzi. Czasami stawiam się w sytuacji mich bohaterów (w tym przypadku prezydenta Francji) i zastanawiam się, jakbym próbował rozwiązać problem islamskich imigrantów nim dojdzie do zderzenia cywilizacji.

To zresztą metoda pracy pisząc książkę, patrzeć oczami wszystkich bohaterów. W wypadku najnowszej powieści„Skecz zwany morderstwem” oczami mordercy, ofiary, policjanta .

Często, przed snem wchodzę w taka postać i kombinuje np. jakby działał będąc seryjnym mordercą młodych dziewczyn. Potem usiłuję obejrzeć całą tą historię oczyma porwanej kobiety, próbuję wejść w jej postać, podejmuję próby uwolnienia się itd. Dalej wcielam się w zakochanego w tej dziewczynie, porucznika Milicji Obywatelskiej…. Gdzieś w którymś momencie już na etapie pisania te rzeczy się dopasowują.

A finał książki już Pan ma w głowie zanim zacznie Pan pisać, czy powstaje w czasie pisania?

Przeważnie nie. Czasem jest pomysł które jawi się jako, „odległy ląd” ale bywa że popłynąć do Indie, dopływam do Ameryki. Mam naturalnie temat np. we wspomnianym EuroDżihadzie konflikt z islamem. Zanim napisałem „Euro-Dżihad” czytałem o zderzeniu cywilizacji Huntington fascynowałem się publicystyka Orian Fallaci no i wciągnąłem się tematykę. Następnie obsadziłem się w roli prezydentem Francji i wymyśliłem plan sprowokowania działania ekstremistów aby móc na nich uderzyć itd. Ale jak zacząłem grę sprawa zaczęła się wymykać spod kontroli, po prostu wymyślone postaci zaczęły żyć własnym życiem a wątki poddawać się niezależnej od autora logice wydarzeń

Generalnie można powiedzieć dwa typy pisarstwa: Jest pisarstwo typu konstruktorów, można tu wymienić Andrzeja Sapkowskiego, który ma przemyślaną całą powieść – buduje solidną, żelbetonową konstrukcję i pozostaje ja tylko wypełnić. Ja jestem typem autora podróżnika. Znam ogólnie cel, jak wspomniany Kolumb, mam bohaterów, podstawowy problem, ale co się ostatecznie wydarzy? Sam dowiaduję się w trakcie pisania. Bywało wymyślałem mózgowca słabo rozwiniętego fizycznie a zadanie wymagało żeby był Tarzanem albo Jamesem Bondem, i jak to rozwiązać? Reset? Dodatkowi bohaterowie?

W dodatku autor uczy się w trakcie pisania, studiuje, odwiedza miejsca akcji, konsultuje Przy powieści „Skecz zwany morderstwem” przegadałem wiele godzin rozmawiając z prokuratorem, który zaczął swoją pracę jeszcze za komuny poznając kulisy funkcjonowania prokuratury, milicji w późnym PRL-u i tak dalej. Bez tego ani rusz.

Pamięta czasy kiedy polscy autorzy usiłowali podrabiać Anglików. Podawali pseudonimy ale po paru stronach poznawałem, że jest to ordynarna podróba. Dlatego nigdy się nie chowam pod pseudonimem. Dbam o realia, o konsekwencje, charaktery, potem język… Zwykle w pierwszej wersji szybko szkicuje pomysł, chcę się dowiedzieć jak to się skończy.

Czasem udaje się to w miesiąc. Potem zaczyna się długa i żmudna praca nad słowem.

Czyli już jest napisane, a dopiero potem poprawiane?

I to parę razy. Kiedy ja skończę powieść czyta wydawca, ostatnio wydawca Tadeusz Zysk, i ma swoje sugestie. Nierzadko cenne.. A ja nie jestem autorem przesadnie przywiązanym do wszystkiego co wymyślił. Więc poprawiam. Bo wprawdzie piszę, żeby dowiedzieć się jak to się skończyło, to jednak chcę żebym ja i moi czytelnicy mieli z czytania satysfakcję.

Bardzo dziękuję za rozmowę.

Specjalne podziękowania dla Izydora Wielochy za pomoc w redakcji wywiadu.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.