Weekend wyborczy w Europie (Grecja, Francja) przynosi dwie zasadnicze lekcje: po pierwsze uczy, co - w wymiarze politycznym - oznacza pojęcie współzależności w ramach Unii Europejskiej, a po drugie wskazuje jak odmienne mogą być w tej sytuacji strategie państw zależnie od ich siły i wizji przywództwa.
Lekcja grecka nr 1, czyli ćwiczenia z ograniczonej suwerenności
Grecy ostatecznie oddali większość w swoim parlamencie w ręce starych partii "głównego nurtu", mimo iż to one w dużej mierze, instytucjonalnie ale także personalnie, odpowiedzialne są za obecny kryzys; można zatem powiedzieć, że w praktyce "nic się nie stało": sygnatariusze drakońskiego paktu stabilizacyjnego po krótkim okresie rządu fachowców (z ich poparciem) wracają do władzy; wyborcy greccy dali sygnał niezadowolenia (duże poparcie dla populistów lewicowych, którzy są drugą pod względem liczby mandatów siłą polityczną, i znaczący procent głosów na skrajną prawicę), ale jednak ostatecznie cofnęli się przed radykalną zmianą z obawy przed jej europejskimi konsekwencjami; to znakomita lekcja tego, co nazywamy ograniczoną suwerennością w ramach Unii Europejskiej - chętnie się na nią godzimy, gdy wszystko idzie dobrze, a na dodatek wiążą się z tym jakieś transfery pieniędzy, ale pamiętać należy, iż wszystko ma swoją cenę - ceną zależności jest ograniczony wybór, czyli ograniczona wolność - z czasem (także w wyniku własnych błędów) zależność może się pogłębiać, a wraz z nią zawęża się margines wolności. Grecy mogli wybrać kogo chcieli, ale w przypadku wyboru między niepewną przyszłością "na własny rachunek" a trudną teraźniejszością na obcych warunkach, za bezpieczniejsze uznali to drugie wyjście.
Lekcja grecka nr 2, czyli pułapka współzależności
Jednocześnie jednak mamy i drugą stronę tego medalu, wybory w Grecji były istotne także dlatego, że w kryzys w tym kraju uwikłana jest cała Unia Europejska włącznie z Niemcami, które zapewne dawno pozwoliłyby zbankrutować temu krajowi, gdyby nie łączyła go z nim wspólna waluta (i greckie długi w niemieckich bankach odsprzedawane teraz komu popadnie po śmieciowych cenach); paradoksalnie można powiedzieć, że - nie pierwszy już raz w historii integracji - Grecy złapali całą resztę Unii w swoją ulubioną pułapkę: musicie sobie poradzić z nami, takimi jacy jesteśmy, to co się dzieje u nas to nasz wspólny problem; gdyby wybory wygrała radykalna lewica, Unia mogłaby poczuć się zwolniona z obowiązków, teraz nie ma takiego argumentu - musi pompować pieniądze, skoro w Atenach rządzą "odpowiedzialni Europejczycy", którym wcześniej się zaufało. Niemcy wyciągają z tego jeden wniosek: skoro wpadliśmy w taką współzależność, to drogą wyjścia z niej jest... ucieczka do przodu, czyli przejęcie władzy Unii w sposób bezdyskusyjny; nazywa się to unia bankowa (czyli fiskalna) i unia polityczna (czyli władza w ręce największych).
Lekcja grecka nr 3, czyli gniew ludu
Jest jednak i trzecia odsłona greckich wyborów - polityka ponadnarodowa narzucają obywatelom bez ich zgody, przynosi wzrost ekstremizmów z prawa i z lewa, można je dławić poprzez odgórne ograniczanie wolności wyboru (jak w Grecji) lub wewnętrzne próby wykluczenia z przestrzeni publicznej (poprzez medialną nagonkę i stygmatyzację), ale nie da się ich wykorzenić i ta tykająca bomba rewolty ludowej umieszczona jest dziś w wielu europejskich stolicach
Lekcja francuska, czyli duży może więcej
W ten sam weekend mieliśmy także wybory we Francji, w których również nastąpiła zasadnicza zmiana kursu politycznego; tu także wygrała partia głównego nurtu, można jednak dostrzec dwie różnice w porównaniu do Grecji i jeden element wspólny; różnice są oczywiste - to, co w przypadku małego uzależnionego państwa staje się powodem do szantażu ograniczajacego wolność wyboru, w przypadku silnego, nie jest problemem: we Francji nikt nie załamywał rąk, gdy na poważnie prezydent Hollande rozważał powyborczą koalicję z ekstremalną lewicą komunistyczno-trockistowską, gdyby zabrakło socjalistom głosów do samodzielnego rządzenia (co nie nastąpiło), nikt też nie rugał go za nieodpowiedzialność, gdy głosił hasła zmiany kursu polityki europejskiej na przeciwny wobec zasady "zaciskania pasa" lansowanej w Pakcie Fiskalnym. To co łączy Grecję i Francję to niezgoda na wykluczenie opozycji podważającej dominację głównego nurtu - stąd sukces Frontu Narodowego.
A wnioski dla Polski? Wszystko zależy od tego, kim chcemy być
Donald Tusk wybrał opcje grecką - ograniczona suwerenność, tendencja do zawężania wolności wyboru (poprzez wykluczenie opozycji z prawa do krytyki), uzależnienie od zewnętrznej pomocy a w zamian poparcie zewnętrzne dla siebie, jako gwaranta stabilności. Polska może być nie-podmiotowa byle była platformerska.
Problem polega na tym, że do tego potrzebne jest podłączenie naszego kraju na tyle trwale do interesu niemieckiego, żeby nie można było zostawić Tuska bez pomocy. Dlatego Tusk z miłą chęcią odda władzę w Europie w ręce niemieckie, byleby zagwarantować mu rolę lokalnego namiestnika tej władzy (w eleganckim języku nazywać się to będzie: "odpowiedzialny Europejczyk" w Warszawie).
Moja prognoza na najbliższe lata jest więc taka: nastąpi przyspieszony kurs na dalsze i teraz już całkowite uzależnienie Polski od głównych graczy europejskich na zasadzie "usługodawcy" wobec ich interesów, po to, by za trzy lata Polacy usłyszeli, że postawienie na rząd Prawa i Sprawiedliwości to jak wybór rządu Syrizy w ten weekend w Grecji - możecie sobie wybrać, ale odradzamy...
Osobiście wolałbym, by Polacy wyciągnęli raczej wnioski z Francji - by poczuli, że jesteśmy dużym krajem i to mamy prawo wybierać jak nam się podoba.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/134595-lekcja-grecka-lekcja-francuska-donald-tusk-wybral-opcje-grecka-ograniczona-suwerennosc