Od zdrady do wielkości, czyli wielki nienapisany epos o życiu najbardziej znanego na świecie, żyjącego Polaka

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Rys. Andrzej Krauze
Rys. Andrzej Krauze

Wiemy, że nigdy nie powstanie. Z winy głównego bohatera, który już będąc u progu, odrzucił przepustkę do nieśmiertelności. A mógł postąpić wzorem wielkich postaci historycznych.

Powstanie za to sygnowane nazwiskami uznanych twórców filmowe dziełko o naszym bohaterze, fabularne, ale aspirujące do bycia biografią o niemal paradokumentalnym charakterze. Według osób mających dostęp do scenariusza film ten będzie roić się od błędów, manipulacji, czy mówiąc wprost kłamstw. Tak oto, jak mawiał towarzysz Lenin, film znów staje się najważniejszą ze sztuk. W służbie umiłowanej władzy. Wiadomo, propaganda nie jedną może mieć postać. A reżyser, twórca wielu naprawdę wybitnych dzieł, który w młodości inspirował się włoskim neorealizmem, kończy, jako przedstawiciel neoperelizmu. Dość smutne, tym bardziej, jeżeli głównym motywem tworzenia owego dziełka miałaby być nienawiść do jednego Prezesa. To, niestety możliwe. Pamiętajmy, że ten sam reżyser stwierdził kiedyś „czytanie przez 19 lat »Gazety Wyborczej« nie pozostaje bez wpływu na moją biedną głowę”. Było to w roku 2008, teraz słowo 19 zapewne wystarczy zmienić na 23.

Ale wracając do naszego głównego bohatera (najbardziej rozpoznawalnego na świecie, żyjącego Polaka) to nasuwa się pytanie, czy nasza historia pełna w końcu zdrajców i szubrawców, zna przypadki ludzi, powiedzmy, nawróconych? Tych co to potrafili w pewnym momencie powiedzieć nie i zejść ze ścieżki podłości. Więcej, czy umielibyśmy wskazać postaci historyczne, które mimo czynów hańbiących, potrafiły dalszym swoim postępowaniem wspiąć się na nieosiągalny dla większości poziom wielkości, zajmując na stałe miejsce w panteonie wybitnych Polaków? Otóż tak.

Ktoś powie, że takim bohaterem, wprawdzie literackim, był Andrzej Kmicic, najbarwniejsza bodaj postaci sienkiewiczowskiej Trylogii. Tak, to ciekawy przykład, choć generowany wyobraźnią i talentem naszego literackiego noblisty (tu już abstrahuję od rzeczywistej historii Samuela Kmicica, chorążego orszańskiego, który faktycznie zapisał się na kartach historii w czasie Potopu szwedzkiego, i późniejszych kampanii wojennych przeciw Rosji). Ale zostańmy na dłużej przy tamtej właśnie epoce. Był to, niestety, czas masowej wręcz degrengolady elit. Haniebne układy z obcym monarchą kolejnych dostojników państwowych i magnatów, których nazwisk już nawet nie chcę przywoływać, to był bardzo groźny moment dla Rzeczypospolitej, który przyniósł m.in. pierwszą od kilkuset lat próbę rozbioru państwa. Przerażała masowość zdrady, to kto jej dokonywał (autentyczna elita państwowa) i łatwość z jaką oddawano się obcemu monarsze. To już przedmiot na osobne rozważania czego mogli oczekiwać od króla szwedzkiego Karola Gustawa liczni zaprzańcy, którzy nagle chętni byli zamienić „złotą wolność”, z której tak obficie korzystali, na surowy absolutystyczny reżym, protestanckiego monarchy, zwanego „rozbójnikiem Europy”.

Ale chciałbym szczególną uwagę zwrócić na jednego z magnatów, opromienionego już chwałą wojenną, mającego jak wielu sądziło wielką przyszłość przed sobą. On też oddał się na służbę królowi szwedzkiemu. A dziś, co ciekawe, to patron niezliczonej ilości szkół, ulic, placów etc., bohater wielu filmów historycznych (oczywiście zawsze jako świetlana postać), ba, patron jednego szacownego konserwatywnego think tanku, organizującego imponujące przedsięwzięcia, gdzie realnie dyskutuje się o stanie Rzeczypospolitej. Dosłownie i w przenośni postać pomnikowa! Bo to przecież przy jego postumencie spotkali się pewnej dżdżystej nocy ponad 180 lat temu, niesieni romantycznym porywem miłości do Ojczyzny, młodzi spiskowcy, którzy postanowili o rozpoczęciu walki o odzyskanie niepodległości.

Tak, Jan Sobieski, późniejszy król polski Jan III był zdrajcą! I niestety młody magnat był dość gorliwy w służbie nowemu władcy! Ten hańbiący okres trwał ładnych kilka miesięcy, nim wreszcie przyszły władca Polski przeszedł na powrót na stronę króla polskiego Jana Kazimierza. Nie spieszył się, bo podobnego czynu powrotu na łono Ojczyzny zdążyło dokonać wielu przed nim. Tym niemniej już w kwietniu 1656 r. gromił Szwedów w bitwie pod Warką. W czasie Potopu wsławił się jeszcze wieloma zacnymi czynami. Król Jan Kazimierz wspaniałomyślnie wybaczył zdrajcy i w podzięce za dzielną służbę obdarzył zaszczytami. Sobieski później wiernie trwał przy królu, także w czasie tragicznego rokoszu 1666 r., gdzie musiał stanąć przeciw hetmanowi Jerzemu Lubomirskiemu, swojemu wieloletniemu druhowi, wielkiemu dowódcy, który co warto wspomnieć, jako jedyny właściwie został przy królu na początku Potopu szwedzkiego (oczywiście byli i inni, choć nieliczni, był też i Stefan Czarniecki, ale kim był wówczas Stefan Czarniecki, który sam też miał rozterki, czy nie przystać do Szwedów). Tu warto zauważyć, iż dziś Jerzy Lubomirski, niewątpliwie bohater wojenny, hetman polny koronny, został wymazany de facto z podręczników historii, jako zdrajca, a bohaterem jest Jan Sobieski. Czyli zdrada, w obiektywie historii może być sprawą względną; może to jest logiczne, bo skądinąd wiadomo, że to zwycięzcy mają największy wpływ na opis dziejów. A przecież, czy postępek Lubomirskiego, jakby nie patrzeć godny potępienia, nie był de facto tym samym co uczynił Józef Piłsudski niemal 270 lat później. Z tą tylko różnicą, że Lubomirski po pokonaniu wojsk wiernych królowi, dowodzonych przez Sobieskiego, nie zagarnął całej władzy, ale zgodził się odstąpić i wyjechał z Polski. Ot, tak to różnie układała się nasza historia.

Wracając zaś do naszego nawróconego grzesznika już hetmana, to mozolnie kroczył drogą, której zwieńczeniem była, korona. I nikt chyba nie ma dziś wątpliwości, że Sobieski swoją postawą na ten zaszczyt zasłużył. Uznawany jest dziś za jednego z kilku najlepszych polskich władców. Ostatniego, który rządził Polską liczącą się w Europie.

Dlaczego, więc postanowiłem przywołać te dawne czasy do próby spojrzenia na naszą rzeczywistość i postać najbardziej na świecie znanego żyjącego Polaka? Po pierwsze, bo warto uczyć się historii – ona bardzo często daje nam odpowiedź na nurtujące nas dylematy, bo to nie jest tak, że nasze problemy są czymś nowym, nieznanym, czymś czego już ktoś nie opisał. Oskar Wilde kiedyś stwierdził, iż „ten, dla kogo tylko teraźniejszość jest wszystkim, co obecnie istnieje, nic nie wie o czasie, w którym żyje”.

A po drugie, istotniejsze, przywołana historia Jana Sobieskiego, wielkiego Polaka – króla, ale wcześniej zdrajcy – wskazuje, że można upaść, ale potem zawsze jest szansa by podnieść się z kolan. Trzeba tylko umieć powiedzieć nie i mieć w sobie tyle siły by wytrwać. A potem iść wyprostowanym, jak adresat herbertowskiego „Przesłania…”. I wydaje się, że tak, do pewnego momentu było z naszym współczesnym bohaterem. Wierząc historykom IPN, którzy napisali jego najbardziej znaną biografię, zdołał uwolnić się z krępujących go więzów i powiedział dość. Potem ciężko pracował, by naprawić błędy z przeszłości. Dostał do ręki, ba, wyrwał sobie Złoty Róg. Mógł stać się herosem, bohaterem wspaniałych książek, filmów, osobą rozpalającą wyobraźnię milionów, bo przecież jego historia miała też niemal ewangeliczny wymiar! Mógł, ale w momencie kiedy miał już wszystko, zawrócił, zawahał się, niczym mityczny Orfeusz spojrzał w mrok przeszłości i upadł. Ponownie. Zamiast się stać Janem Sobieskim III Rzeczypospolitej został postacią groteskową, pasującą bardziej do „Gangu Olsena” czy kreskówek dla dzieci niż do wielkich eposów historycznych. Obwożony dziś po mediach i komitetach, niczym kura z dwiema głowami. Przegrał on, przegrała Polska…

 

Autor

Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych