Kiedy trzeba było bronić Ewy Stankiewicz przed damskim bokserem, polskie feministki schowały głowy w piasek

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. PAP / R. Guz
fot. PAP / R. Guz

Polskie feministki potrafią w sposób zorganizowany i skuteczny walczyć z przejawami „męskiego panowania nad światem”. Są bardzo aktywne gdy głośno krzyczą o prawie do zabijania dzieci nienarodzonych , o równym dostępie do stanowisk, kiedy atakują przejawy „męskiego szowinizmu”. W swoich działaniach bardzo często i głośno podkreślają rolę kobiecej solidarności. Ostatnio miały doskonałą okazje do zamanifestowania swojego sprzeciwu przeciwko „samczemu” traktowaniu kobiet, do pokazania kobiecej solidarności. Niestety nie wykorzystały tej doskonałej dla nich okazji by zamanifestować jedność. Nie stanęły w obronie dziennikarki Ewy Stankiewicz zaatakowanej przez damskiego boksera posła Stefana Niesiołowskiego. Polskie feministki schowały głowę w piasek, pokazując, że prawdziwa walka o godność i prawa kobiet ich nie interesuje. Minęły dwa tygodnie a polskie feministki nadal milczą.

Przecież ten chamski atak posła Platformy był doskonałą okazją by polskie feministki pokazały, że są sprawy, w których będą bronić każdej kobiety, nawet jeśli w wielu innych sprawach z nią się nie zgadzają. Nie ma chyba nic bardziej oczywistego co powinno łączyć wszystkie kobiety niż obrona przed fizyczną i słowną agresją ze strony mężczyzny. Rzeczywistość pokazała, że niestety jest inaczej.

Zachowanie Niesiołowskiego było wymarzonym przykład dla feministek na potwierdzenie ich tez o przemocy mężczyzn wobec kobiet. Oto prominentny polityk rządzącej partii, chroniony immunitetem poselskim, a więc człowiek, którego pozycja społeczna daje mu poczucie siły, dopuszcza się fizycznej i werbalnej agresji wobec bezbronnej kobiety. Ileż to razy polskie feministki krzyczały, że w Polsce kobiety padają ofiarą brutalności mężczyzn i nie mogą nigdzie znaleźć pomocy. Ileż to było narzekań na milczenie i znieczulicę społeczeństwa, które jest obojętne na takie zachowania. Ileż krzyków, że agresorzy są bezkarni. Okazało się, że słowa nic nie kosztują. Gdy jednak trzeba było dać przykład i stanowczo zareagować na chamstwo i agresję Niesiołowskiego to polskie feministki milczą jak zaklęte. No tak, ale za obronę Ewy Stankiewicz żadnych grantów nie będzie, bogaty sponsor nie sypnie groszem, władza też nie pochwali, nikt na salony nie zaprosi. Zysk żaden a władzy lepiej się nie narażać.

Wobec tego milczenia na usta cisną się pytania. Gdzie jest pełnomocnik rządu ds. równego traktowania pani Agnieszka Kozłowska-Rajewicz? Milczy. Inna była jej reakcja gdy poczuła się dotknięta wpisem w satyrycznej rubryce redaktorów Mazurka i Zalewskiego. Wtedy pełna oburzenia pisała na swoim blogu:

Jedyna reakcja, na jaką może liczyć pan redaktor, to że w końcu jakiś obrażony mąż lub ojciec „obije mu ryja”, że zacytuję deklarację z wczorajszej rozmowy telefonicznej z własnym rozwścieczonym mężem. Swoją drogą, rozjuszone 110 kilo to dla drobnego sejmowego redaktora konfrontacja rodem z reklamówki Sprite.

Do takiej reakcji wystarczył jeden wpis w prześmiewczej rubryce. A teraz kiedy mamy do czynienia z fizycznym atakiem reakcji pani pełnomocnik nie ma.

Trzeba zapytać także gdzie są panie z Kongresu Kobiet? Gdzie są dyżurne feministki III RP: Kazimiera Szczuka, Manuela Gretkowska i inne gwiazdy feministycznego mainstreamu? Gdzie są te wszystkie panie marszałkinie, ministry, socjolożki, prawniczki? Zabrakło im odwagi? Tylko dlatego, że Stefan Niesiołowski to prominentny polityk partii rządzącej? Czy odważne są tylko wtedy kiedy trzeba atakować duchownych katolickich, lub prawicowych polityków. Takie ataki nie niosą ze sobą żadnego ryzyka, nie wymagają odwagi. W sytuacjach kiedy trzeba nazwać rzeczy po imieniu, nazwać polityka Platformy damskim bokserem polskie feministki milkną i chowają głowę w piasek. To dowodzi, że tak naprawdę nie dbają o los, godność i prawa kobiet, ale o zaspokojenie ideologicznych lewackich urojeń. To prawdziwa twarz polskiego feminizmu.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych