Nasz wywiad. Michał Dworczyk: "Nigdy nie sądziłem, że będziemy w Polsce odbudowywać pomniki okupantom"

Pomnik Braterstwa Broni, popularnie nazywany pomnikiem "Czterech Śpiących", po renowacji ma wrócić na warszawską Pragę, w okolice Pl. Wileńskiego. Pan i Pana środowisko polityczne protestowało przeciwko tej decyzji. Dlaczego?

Pomnik Armii Czerwonej na Pl. Wileńskim stoi w miejscu symbolicznym. Po upadku Powstania Styczniowego wybudowano przy nim cerkiew prawosławną, stojącą tam do dziś, tak by carscy urzędnicy wysiadający z kolei petersburskiej na Dworcu Wileńskim w Warszawie mieli pewność, że znajdują się wciąż na terenie Carstwa Rosyjskiego. Historia powtórzyła się w 1945 r. kiedy to po upadku Powstania Warszawskiego, w miejscu gdzie radzieckie władze zatrzymały natarcie na Warszawę, przesądzając tym samym los Powstańców, kolejny raz postawiono pomnik okupantowi.

Od 1944 r. dookoła tego miejsca funkcjonował koszmarny wianuszek miejsc kaźni, w których od momentu wkroczenia Sowietów na Pragę torturowano i mordowano żołnierzy Armii Krajowej, żołnierzy Ludowego Wojska Polskiego podejrzanych o chęć pójścia na pomoc Powstaniu Warszawskiemu, a także więziono 16 przywódców Polskiego Państwa Podziemnego. Do tej pory tylko kilka z tych miejsc doczekało się skromnego choćby upamiętnienia. W budynkach na ul. 11 listopada czy Strzeleckiej zachowały się jeszcze więzienne cele, ponurzy świadkowie tych wydarzeń. Wiadomo też, że wiele z ofiar „bratniej” Armii Czerwonej na Pradze do dziś czeka na godny pochówek.

A już zupełnym chichotem historii jest to, że pomnik Armii Czerwonej stoi w miejscu, z którego w 1920 r. wyruszyli na niedaleki front pod Ossowem i Radzyminem słynni ochotnicy warszawskiej Legii Akademickiej. Oni także, jak zresztą cały Cud nad Wisłą, do dziś nie doczekali się żadnego upamiętnienia.

Zamiast tego, władze Warszawy zdecydowały się wydać ponad milion złotych z naszych podatków na restaurację pomnika stalinowskiego kłamstwa.

 

Fundacja Wolność i Demokracja razem ze Społecznym Komitetem Protestu Przeciwko Przywróceniu Pomnika Braterstwa Broni wraz ze Światowym Związkiem Żołnierzy Armii Krajowej przy wsparciu Porozumienia Organizacji Kombatanckich i Niepodległościowych w Krakowie, zwróciła się do władz Warszawy o usunięcie Pomnika Braterstwa Broni z przestrzeni publicznej stolicy i ostatecznego przekazania go do miejskiego magazynu lub do skansenu komunistycznych rzeźb w Kozłówce. Jaka była odpowiedź władz Warszawy?

Pomimo tego, że bez prawie żadnej reklamy zebraliśmy ponad 7 tysięcy podpisów, że w naszą akcję włączyły się szeroko środowiska kombatanckie i powstańcze, czyli te, które naprawdę mają moralne prawo, by głośno mówić o fałszu historycznym, reakcji władz Warszawy po prostu nie było.

W trakcie ostatniej sesji Rady Miasta usiłowaliśmy umożliwić kombatantom zajęcie stanowiska w sprawie restauracji pomnika, jednakże w przeprowadzonym błyskawicznie glosowaniu radni PO i radni SLD podjęli decyzję, że nie będą się w ogóle zajmować tą sprawą.

 

Jak uzasadniono decyzję o przeznaczeniu kwoty ponad miliona złotych na renowację pomnika i jego przywrócenie na miejsce? Rzecznik ratusza mówił parę miesięcy temu, że "status prawny pomnika określa umowa międzynarodowa między rządami Polski i Rosji. Przesunięcie pomnika wymaga zgody i zaangażowania różnych instytucji."

Dokładnie tą kwestię chcieliśmy szczegółowo przedstawić na ostatniej Radzie Miasta, bo zgodnie z naszymi analizami prawnymi tzw. Pomnik Braterstwa Broni nie spełnia warunków, by być objętym tą umową – nie stoi bowiem ani w miejscu walk, ani kaźni żołnierzy Armii Czerwonej. Jeżeli ktoś tam ginął, to Polacy z rąk Rosjan, funkcjonariuszy NKWD. O zbadanie tych wątpliwości chcieliśmy prosić Panią Prezydent, niestety nie dano nam nawet takiej możliwości.

Co do kolejnych wyjaśnień Ratusza w sprawie tzw. „Czterech Śpiących” dość powiedzieć, że są nielogiczne i niespójne. Na przykład, Ratusz w pewnym momencie zapewniał, że kwotę miliona złotych na odnowienie i przesunięcie pomnika wyasygnuje nie m.st. Warszawa, tylko wykonawca robót metra. Ratusz zapomniał tylko dodać, że są to przecież środki, które wykonawca musiał uwzględnić w kosztorysie robót, za który będziemy mu musieli kiedyś zapłacić. Z jeszcze innej strony, Ratuszowi szkoda było czasu na rozmowę z mieszkańcami i kombatantami na temat pomnika, jednakże cierpliwie czekał za to wiele tygodni na instrukcje Ambasady Federacji Rosyjskiej, opóźniając tym samym rozpoczęcie budowy metra.

 

Czy może Pan powiedzieć, jak wyglądały obrady Rady Miasta, podczas których rozpatrywano problem powrotu pomnika i protestów, które ten fakt wywołuje?

Mój olbrzymi żal wywołuje to, jak potraktowano Powstańców Warszawskich. Kazano czekać im od 10 rano do 15:30 tylko po to, żeby po błyskawicznym głosowaniu radni PO i SLD powiedzieli im, że nie będą ich nawet słuchać. Środowiska weteranów przygotowały na tę okazję plansze ze zdjęciami ofiar „braterstwa broni” z Armią Czerwoną – kolegów, żołnierzy AK i przywódców Polskiego Państwa Podziemnego. Trudno o lepszy kontrast pomiędzy prawdziwą pamięcią historyczną a duchem naszych czasów. Sporo w naszej rzeczywistości podobieństw do PRL.

Nie musimy i nie powinniśmy celebrować komunistycznych kłamstw, prawda powinna być niezależna od stanowisk partii politycznych. Rozumie to jednak tylko dwóch kolegów z klubu PO, którzy postanowili wyłamać się z dyscypliny i głosowali razem z nami za wysłuchaniem kombatantów.

 

Napis na cokole pomnika brzmi: Chwała bohaterom Armii Radzieckiej, towarzyszom broni, którzy oddali swe życie za wolność i niepodległość narodu polskiego. Pomnik ten wznieśli mieszkańcy Warszawy 1945. Jest chyba różnica między dbaniem o groby zmarłych, także żołnierzy Armii Czerwonej, a wychwalaniem jej "bohaterstwa" w "wyzwalaniu" naszego państwa.

Nagła dbałość o komunistyczne i stalinowskie relikty w stolicy jest zastanawiająca. Skądinąd aktualna działalność warszawskiego Ratusza w sferze symbolicznej przypomina rozdwojenie jaźni – z jednej strony Prezydent Warszawy zawierza całe miasto i jego mieszkańców Matce Boskiej Łaskawej, co jest potem cytowane przez katolickie media, z drugiej w asyście Straży Miejskiej oficjalnie składa kwiaty pod pomnikiem generała Berlinga, co chyba zdarzyło się pierwszy raz po 1989 r.

 

Jaki jest finał i morał tej historii?

Morału na razie nie ma, ale wydarzyło się sporo rzeczy, które dają do myślenia. Po pierwsze, nigdy nie sądziłem, że przeszło dwadzieścia lat po odzyskaniu niepodległości będziemy z publicznych pieniędzy gdziekolwiek w Polsce odbudowywać pomniki okupantom. Tym bardziej, że będą to miliony złotych w dobie kryzysu.

Wydawało się także, że problem roli, którą w Polsce wspólnie odegrał Wehrmacht i Armia Czerwona został raz na zawsze rozwiązany wraz z upadkiem komunizmu, okazuje się jednak że nie. Platforma Obywatelska przyjęła, niestety, wizję historii najnowszej za Sojuszem Lewicy Demokratycznej, czy raczej za jego poprzedniczką, PZPR.

Po drugie, spotkaliśmy się z olbrzymią sympatią Warszawiaków i środowisk niepodległościowych z całej Polski. Cały czas dostajemy kolejne listy z podpisami sprzeciwiającymi się restytucji pomnika. Sygnatariuszami są ludzie różnych pokoleń, od urodzonych w latach 20-ch, jeszcze w II RP, do roczników z lat dziewięćdziesiątych. Dlatego też nie składamy broni, analizujemy możliwość dalszego działania. Jest to nasze zobowiązanie wobec kolejnych pokoleń, jak i wobec pokolenia naszych ojców i dziadków, Powstańców Warszawskich.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Artur Bazak

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.