O "Róży" w "Pamięci.pl". Historia lekka, łatwa i... nieprawdziwa. "Czegoś takiego jeszcze nie wymyślili nawet w Wyborczej”

f
f

W ostatni dzień kwietnia sięgnąłem po pierwszy numer pisma „pamięć.pl”, kontynuacji, jak wcześniej zapowiadano, Biuletynu IPN. Słońce tego dnia grzało niemiłosiernie, ale w moim starym, ponad stuletnim domu na Mazurach, panował przyjemny chłód. Do czasu. Swoją uwagę skupiłem na tekście redaktora naczelnego pisma, recenzji filmu „Róża”. I temperatura momentalnie wzrosła, wrosło też ciśnienie. Jeszcze raz spojrzałem na okładkę pisma, czy aby nic nie pomyliłem. No nie, stoi jak wół: „Biuletyn IPN. pamięć.pl”.

Redaktor naczelny, Andrzej Brzozowski, w rubryce „Historia w kinie” zamieszcza recenzję ważnego i z punktu widzenia historycznego, i artystycznego  filmu „Róża” w reżyserii Wojciecha Smarzowskiego. Recenzję tytułuje „Opowieść o ludziach powojennych”. Tytuł dość osobliwy, zatem już we wstępie autor recenzji „wyjaśnia” czytelnikowi, kim jest ów „powojenny”:

Człowiek powojenny to ktoś, kto przeżył, widział, doświadczył, popełnił. Kto ma to wszystko w sobie. W latach 1945 – 1946 Mazury – ziemie nazwane odzyskanymi – pełne były ludzi powojennych. Różnych. Tych, których wojna zniszczyła, a także tych, których stworzyła. Człowiek powojenny może być tylko ofiarą lub oprawcą. Lub jednym i drugim na raz.

(Tu błąd ortograficzny: powinno być naraz napisane łącznie, ale to drobiazg w porównaniu z błędami merytorycznymi).

Ciekawa „definicja” odnosząca się do bardzo konkretnej sytuacji historycznej. Po cóż pisać, że sowieci w sposób bestialski traktują bezbronnych mieszkańców Mazur, że wespół z polskimi oprawcami z UB narzucają bolszewickie metody sprawowania władzy, że oficer Armii Krajowej staje w obronie gwałconej Mazurki, broni Mazurów, staje po stronie wartości, jak można to nazwać po prostu: „ludzie powojenni”. Czegoś takiego jeszcze nie wymyślili w „Gazecie Wyborczej”. Autor zrelatywizował moralnie powojenny świat. Wszyscy byli i źli, i dobrzy. Wbrew intencji reżysera – Wojtka Smarzowskiego, wbrew intencji autora scenariusza – Michała Szczerbica. Wbrew powszechnemu w końcu odbiorowi, a już zdecydowanie - wbrew faktom.

Nigdy nie sądziłem, że przyjdzie mi prostować tekst cenionego przeze mnie Biuletynu IPN. Wiem, że historia nie należy do nauk ścisłych, tak jak matematyka, fizyka, chemia czy biologia, ale do diaska, powinna trzymać się faktów. Może najpierw sprostuję ewidentne błędy autora, który albo nie zrozumiał filmu, albo nie zna historii, albo jedno i drugie:

1. Róża Kwiatkowska, którą gra Agata Kulesza, nie jest wdową po „żołnierzu rozstrzelanym przez Rosjan”, a przez polskich żołnierzy, najprawdopodobniej w kampanii wrześniowej. To dlatego do niej dociera z wiadomością o śmierci męża Tadeusz, oficer Armii Krajowej, ponosi trudy wędrówki, bo widocznie uznaje, że jego żołnierskim, rycerskim obowiązkiem jest powiadomienie wdowy. Był świadkiem jego rozstrzelania. Stwierdzenie w recenzji – bądź co bądź historyka – iż mąż Róży został rozstrzelany przez Rosjan, to kompromitacja.

2. Nowe władze – pisze autor recenzji – prześladują Różę, że jest z „narodu najwierniejszego Hitlerowi, który w plebiscycie głosował za Rzeszą – jak przypomina oficer bezpieki”. Szkoda, że autor recenzji nie napisał, iż jest prześladowana za bitwę pod Grunwaldem. Od historyka – recenzenta, wszak filmu historycznego, w tym znaczeniu, że odnoszącego się do konkretnej historii, w rubryce „Historia w kinie”, można oczekiwać czegoś więcej. Kilku słów, jeżeli nie zdań, wyjaśnienia, a nie tylko cytowania słów ubeka. Plebiscyt miał miejsce w roku 1920 i dotyczył wyboru: jesteś za Polską czy Prusami Wschodnimi. To po pierwsze. Po drugie: sowieci gwałcili kobiety, palili Mazury, Prusy Wschodnie, bo były to ich pierwsze zdobyczne ziemie, takie mieli odgórne zalecenia. Robili to w pijackim zwidzie. Film Wojtka Smarzowskiego po raz pierwszy pokazał zbrodnie armii sowieckiej, sposób jej postępowania z ludnością cywilną mazurską. Tam byli tylko starcy, kobiety i dzieci.

Róża Kwiatkowska była prześladowana przez UB dlatego, że nie chciała podpisać tzw. polskiej listy, oznaczającej przyjęcie polskiej narodowości, do której przymuszano Mazurów. Była to tzw. weryfikacja. Uważam za jedną z najlepszych scen tego filmu scenę rozmowy Tadeusza, żołnierza AK,  i Róży, kiedy ten sugeruje swojej bliskiej, kochanej osobie podpisanie listy, na co ona mu odpowiada pytaniem: - „A ty byś podpisał?” I Tadeusz milczy. Można domniemywać, że zgadza się z jej wyborem. Mazurzy, którzy nie chcieli poddać się weryfikacji, byli deportowani ze swojej rodzinnej ziemi.

3. Wielce zastanawiające jest stwierdzenie recenzenta filmu, iż „Człowiekiem powojennym jest również Tadeusz (Marcin Dorociński) – szukający ucieczki od świata żołnierz AK (…)”. Mój Boże, a od jakiego „świata” w roku 1945 mógł szukać ucieczki żołnierz AK na Mazurach? Przecież żołnierze AK szukali tutaj schronienia przed UB, sądzili że w tej zawierusze uda im się skryć na terenach byłych Prus Wschodnich. Tutaj rozpoznaje Tadeusza ubek, były jego kolega z AK, a kiedy nie udaje mu się go zwerbować na kapusia donoszącego na Mazurów, wśród których cieszy się dużym zaufaniem, aresztuje go.

Nie chcę już nawet pytać: dlaczego recenzent nie dostrzega tej walki dobra ze złem, jasnego określenia po której stronie jest dobro, a po której zło. Reżyser kreśli je bardzo wyraźnie, nie pozostawia raczej widzowi wątpliwości. Wiele jest scen wzruszających, poruszających w filmie - choćby pokazanie sowieckiego lekarza badającego Różę, który wykrywa u niej raka, będącego skutkiem gwałtów, poronienia. Lekarz nie chce przyjąć od Tadeusza wynagrodzenia za pomoc medyczną, widać że nawet okrutna wojna nie odebrała mu resztek człowieczeństwa. Jest jedynym w filmie sowietem z ludzkimi odruchami, reszta to dzika swołocz pijąca samogon, gwałcąca, kradnąca. Stojący w strugach deszczu przed domem Tadeusz ze zwitkiem banknotów – dolarów, oniemiały, porażony bólem cierpienia i odjeżdżający wojskowym gazikiem sowiecki lekarz, to jedna z bardziej przejmujących scen.

Kompletnie niezrozumiałe jest zakończenie recenzji, choć przydługie, ale nie mogę pominąć:

Róża niezupełnie jest filmem historycznym, choć reżyser i scenarzysta sprawnie nakreślili realia radzieckiego „wyzwolenia”. To raczej film o utracie człowieczeństwa i szukaniu odrobiny normalności w nienormalnych warunkach. Z tego punktu widzenia film Wojciecha Smarzowskiego ma charakter uniwersalny – jego fabuła mogłaby równie dobrze być osadzona w realiach byłej Jugosławii, w Czeczenii czy Ruandzie. Ale siła jego oddziaływania na polskiego widza jest tym większa, że Róża odnosi się do narodzin kraju, który znamy.

Nie chcę znęcać się nad recenzentem, ale napisać recenzję filmu o Mazurach, o ich zagładzie, o ich początku końca w roku 1945 - i nic nie wspomnieć o nich – to mistrzostwo świata. Film „Róża” Wojciecha Smarzowskiego jest pierwszym polskim filmem fabularnym o społeczności mazurskiej. Ileż tu znaleźć można ciekawych wątków historycznych, do tej pory prawie nietkniętych. Od historyka, w piśmie historycznym, należałoby oczekiwać, że wyjaśni jakieś zawiłości historyczne. Przepraszam, ale  jest pan radziecko „wyzwolony”. Pan nie ma pojęcia o czym pisze. Jakaż tu może być polemika z bajdurzeniem.  Źle to wróży pismu na przyszłość.

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.