Prof. Jan Hartman przekonuje, że dzisiejsze społeczeństwo jest bardzej dojrzałe, dlatego nie potrzebuje znajomości faktów historycznych

rys. Andrzej Krauze
rys. Andrzej Krauze

Prof. Jana Hartmana pamiętam jeszcze z okresu studiów w Krakowie. Nie można mu odmówić rozległej wiedzy i wysokich kompetencji akademickich. Jest osobowością dość barwną i medialną, dlatego często można go zobaczyć w roli komentatora w wielu stacjach telewizyjnych. Był stałym bywalcem programu "Warto rozmawiać". Teraz najczęściej można go zobaczyć w TVN.

Przed wyborami parlamentarnymi napisał w "Gazecie Wyborczej" artykuł, w którym zachęcał do większego zaangażowania politycznego, za którego najwyższą formę uznał członkostwo partyjne. Potem okazało się, że startuje z jednej z krakowskich list SLD do Sejmu. Wyborcy nie poznali się jednak na charyzmie prof. Hartmana, któremu pozostało dalsze komentowanie rzeczywistości ze studia telewizyjnego.

Parę dni temu miałem okazję wysłuchać tego niegdyś błyskotliwego filozofa w programie "Fakty po Faktach" w TVN w rozmowie z prof. Andrzejem Nowakiem na temat reformy programowej w polskiej szkole, jaką wprowadziła poprzednia minister edukacji Katarzyna Hall.

Prof. Jan Hartman podkreślił na wstępie, że marna znajomość historii jest zjawiskiem dość powszechnym i wpadka posła Jońskiego z SLD, który wybuch Powstania Warszawskiego umieścił w 1988 r. to tylko przykład szerszego problemu.

Według krakowskiego filozofa dzisiaj odchodzi się od nauczania "bombastycznej historii propagandowej" (o wojnach, traktatach, królach, dynastiach, bohaterach i zdrajcach oraz chwale narodowej), która była potrzebna w XIX w. do konsolidacji państwa narodowego na rzecz historii społecznej i historii idei, która jest bardziej przydatna i - uwaga -etyczna. Dlatego reforma edukacji Katarzyny Hall wychodzi tym oczekiwaniom naprzeciw.

Prof. Andrzej Nowak ripostował, że kierunek tej reformy jest sprzeczny z duchem nowoczesnej oświaty, ponieważ zakłada zbyt wczesna i wąską specjalizację na poziomie pierwszej klasy liceum, a także rezygnuje ze wspólnego kanonu wiedzy historycznej niezbędnej każdemu świadomemu obywatelowi, wprowadzając bloki programowe, które mają więcej wspólnego z dyskursem socjologicznym niż historią.

Te oraz inne argumenty zwolenników i przeciwników reformy edukacji naszym czytelnikom są dość dobrze znane. Zarówno jedni jak i drudzy powołują się w swoich wypowiedziach na takie słowa, jak "nowoczesność", ale obie strony rozumieją je zupełnie inaczej.

Według jednych nowoczesna edukacja powinna uczyć myślenia, według innych myślenia nie można rozpatrywać w oderwaniu od znajomości faktów. Wydawałoby się, że te poglądy są do pogodzenia, ale zwolennicy "myślenia" gardzą faktami, ponieważ zbytnio obciążają młode umysły, które i tak nie potrafią połączyć je w logiczne ciągi i zbudować z nich opowieść o przeszłości.

Ale prof. Jan Hartman pozwolił sobie podczas dyskusji z z prof. Andrzejem Nowakiem na coś więcej. W pewnym momencie stwierdził, że dzisiejsze społeczeństwa są bardziej dojrzałe i na wyższym poziomie etycznym, dlatego taki rodzaj edukacji historycznej, która wtłacza jakieś mitologie narodowe jest szkodliwy i nieskuteczny.

Z fałszywych przesłanek prof. Hartman wyciągnął fałszywe wnioski i ponad chłodny osąd postawił ideologiczne, żeby nie powiedzieć - mityczne - przekonanie o wyższości etycznej "dzisiejszego społeczeństwa", które już nie potrzebuje patriotycznych czytanek o bohaterach i zdrajcach.

Niestety Panie Profesorze, potrzebuje i to jak nigdy przedtem. Jak mawiał Marszałek, "Naród, który nie szanuje swej przeszłości nie zasługuje na szacunek teraźniejszości i nie ma prawa do przyszłości." Ale, zdaje się, Pana to ani grzeje, ani ziębi.

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych