Wybieram się w sobotę 21 kwietnia na marsz w obronie Telewizji Trwam, wartości chrześcijańskich i pluralizmu w mediach. Wszystkich, którzy wystarczająco wcześnie wezmą do ręki ten numer „Idziemy”, zachęcam, aby zrobili podobnie. Spotkajmy się o godz. 13 w kościele św. Aleksandra na placu Trzech Krzyży w Warszawie, skąd po Mszy Świętej wyruszmy pod Kancelarię Premiera i pod Belweder.
Może znowu powiedzą niektórzy, że mieszam się w politykę. I niech sobie gadają. Oskarżenie o politykowanie stało się bowiem dla środowisk lewacko-liberalnych pejczem służącym zaganianiu duchownych do zakrystii. Nie od dzisiaj bynajmniej, ale począwszy od PRL-u. Wcześniej chyba nikomu, prócz ideologów rewolucji francuskiej czy bolszewickiej, nie przychodziło do głowy, aby księży i zakonników pozbawiać praw publicznych i obywatelskich. W nie takich znowu klerykalnych Niemczech prezydentem dopiero co został pastor. W laickiej zaś skądinąd Francji prezydent wzywa duchownych do odważnej obecności w życiu publicznym. A w Polsce medialne i polityczne „autorytety” rzucają na nas gromy za samo upominanie się o szacunek dla chrześcijańskich świętości i o prawa ludzi wierzących. Ludzie, którzy na co dzień mają usta pełne frazesów o wolności i tolerancji, faktycznie dążą do trwałej eliminacji z życia publicznego każdego, kto ośmieli się myśleć inaczej i nie przyklaskiwać ich totalitaryzmowi relatywizmu.
W tym kontekście trzeba zauważyć, że decyzja o pozbawieniu Telewizji Trwam możliwości nadawania na cały kraj za pośrednictwem multipleksów cyfrowych ma zarówno podtekst polityczny, jak i biznesowy. Jesteśmy bowiem świadkami domykania systemu medialnego w Polsce. Mamy wiedzieć tylko o tym, o czym władza zechce, abyśmy wiedzieli. Po sprzedaży „Rzeczpospolitej” niewiele zostało już mediów, które odważą się ujawniać fakty i opinie niewygodne dla rządzącego obozu. Nie należy tego mylić z informacjami niewygodnymi dla konkretnych polityków, bo utrzymanie władzy wymaga czasami ofiar, czyli odżałowania tzw. zderzaków. Ale czym innym jest poświęcenie choćby i premiera, a czym innym obnażenie całego układu. Taki system nie przewiduje funkcjonowania silnych mediów niepodporządkowanych mu ani ideologicznie, ani biznesowo.
Wątek biznesowy polega na tym, że dotychczas możliwość nadawania sygnału telewizyjnego mniej więcej na cały kraj miały jedynie TVP, TVN i Polsat. Głównie między te stacje dzielona więc była pula pieniędzy przeznaczonych na reklamę telewizyjną. Przejście na nadawanie cyfrowe sprawia, że nadawców ogólnopolskich może być nawet dwudziestu. A tort dzielony na dwadzieścia porcji to nie to samo, co na trzy. Przy otwartej konkurencji dochody z reklam spadłyby dotychczasowym potentatom nawet sześciokrotnie! Dlatego wygenerowano kilkanaście powiązanych z nimi spółek i kanałów nie po to, aby wzbogacić ofertę medialną, ale by zablokować możliwość rozwoju autentycznej konkurencji w eterze. Po spełnieniu swojej roli owe „nowe telewizje” przechodzą na własność dotychczasowych monopolistów z błogosławieństwem rządzącego układu. Tu się kończy pluralizm i wolność.
Nie jestem księdzem jednej partii. Moje pójście na marsz nie jest bynajmniej identyfikowaniem się z PiS, Solidarną Polską ani tym bardziej z „Gazetą Polską”. Nie ze wszystkimi podmiotami jest mi w tym marszu po drodze. Ale sprawy, o które w tej manifestacji chodzi, warte są, aby podjąć ryzyko pójścia razem.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/130724-komu-zagraza-tv-trwam-jestesmy-swiadkami-domykania-systemu-medialnego-w-polsce