Bomba w samolocie nad Lockerbie? A kto ją w Londynie podłożyłł? Libijczycy? A może Eskimosi, albo talibowie z Klewek? Idź się leczyć, durny łbie!
1. Dwudziestego pierwszego grudnia 1988 r. na szkockie miasteczko Lockerbie runął amerykański Boeing 747, lecący z Londynu do Nowego Jorku. Zginęło 270 osób, w tym 11 mieszkańców Lockerbie.
Gdyby Amerykanie i Brytyjczycy myśleli wówczas według kanonów politycznej poprawności III RP, to rzecz wyglądałaby z grubsza tak:
2. Niestety, proszę państwa, już w pierwszej godzinie po katastrofie wszystko wskazuje na błąd pilotów. Błędnie odczytali wskaźniki wysokościomierza, wzbili się za wysoko, powietrze było za rzadkie, silniki straciły ciąg i samolot zapikował dziobem w dół, w szkocką glebę.
- Jakieś wątpliwości? Że samolot jeszcze w powietrzu rozpadł się na tysiące kawałków? A co w tym dziwnego? Proszę pana - jak walnęło, to się rozpadło...
- Zamach? Nie, tej wersji nikt przy zdrowych zmysłach nie traktuje poważnie. A kto niby miał się zamachnąć? Przecież ten samolot startował z Londynu, rozumie pan, z Londynu! Więc kto podłożył bombę - królowa Elżbieta do spółki z Margaret Thatcher?
- Że kto? Libijczycy? Co pan powie? I kto jeszcze, może Pigmeje i Eskimosi, albo talibowie, z polskich Kiejkut czy innych Klewek? Czy pan był ostatnio u psychiatry, proszę pana?
- Ten znowu, że na taśmie słychać było jakiś huk, jakiś wybuch. To panu raczej w głowie huczy, za dużo się pan napił wczoraj, proszę pana!
- Wrak badać, czy nie było materiałów wybuchowych? A może sztuczna mgła, a może jeszcze hel?
Go to hell! Idź do diabła, oszołomie, idź się leczyć, durny łbie!
3. Potem Szkoci by wrak porąbali, szczątki umyli strażackimi motopompami, zwalili na jakimś okolicznym lotnisku, jako dowód w śledztwie, które byłoby prowadzone raczej pro forma, no bo od pierwszej minuty wszystko było jasne – błąd amerykańskich pilotów, bo słabo wyszkoleni byli. Amerykańscy kongresmani i senatorowie komentowaliby w mediach, że no cóż, zawiniła nasza tradycyjna amerykańska bylejakość, tumiwisizm i jakośtambędzizm. A o marności wyszkolenia naszych amerykańskich pilotów każdy mógł się przekonać - jednemu pilotowi tak się popieprzyło, że wylądował na rzece zamiast na lotnisku.
4. Tymczasem amerykańscy oszołomi, durnie, debile, psychopaci, wyznawcy spiskowej teorii dziejów przyjechali do Lockerbie, a Brytyjczycy grzecznie im pomagali. I ci porąbani popaprańcy pozbierali wszystko, do ostatniego kawałka. Przekopali ziemię na półtora metra w głąb, wyciągnęli z wrzosowisk i bagien najmniejsze szczątki, do ostatniego płatka blachy, do ostatniej śrubki, do ostatniej nakrętki. Potem te szczątki z rumowiska poskładali w jedną całość, do złudzenia przypominającą samolot w stanie sprzed wypadku. Drobiazgowo wszystko obejrzeli, pod lupą, pod mikroskopem, a pracowały nad tym najtęższe umysły z NASA, koledzy profesora Biniendy i doktora Nowaczyka.
I doszli po śrubce do kłębka, że była bomba, ustalili, gdzie została podłożona, a niedługo potem doszli też, przez kogo. Okazało się, że chociaż w Londynie bomba wystartowała, to jednak nie Margaret Thatcher ją podłożyła, tylko nasłani przez Kadafiego terroryści Libijczycy. I nie odpuścili, póki nie dostali zamachowców i paru miliardów dolarów odszkodowania dla ofiar.
5. Rozbity nad Lockerbie samolot to nie był Air Force 1, z prezydentem USA na pokładzie. Ot, zwykli pasażerowie, lekarze, kucharze, studenci - a tym durniom z amerykańskich i z brytyjskich służb śledczych chciało się tak wszystko badać, do ostatniej śrubki.
Niepraktyczny naród, ci Amerykanie. Gdyby trzymali się wersji „błąd pilota” mogli sobie znakomicie uprościć sprawę. I Libii by się nie narazili, a to przecież duże państwo...
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/130684-zamach-w-lockerbie-to-jakas-paranoja-kto-podlozyl-bombe-krolowa-elzbieta-do-spolki-z-margaret-thatcher