Czy istnieją już wolne media? Powiedzmy, istnieją, niewątpliwie. Przede wszystkim, od dawna, koncern Telewizji Trwam i Radia Maryja. Poza tym koncern Gazety Polskiej, Uważam Rze, telewizja razem.tv, blogi. Powstają nowe miesięczniki, jak nasze „Na Poważnie” czy odnowione „Forum” Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. To przykładowo, nie wymieniam dalej, bo na pewno kogoś pominę. Bardzo cenne inicjatywy, wszakże płynne nieco, bo zmieniają właścicieli lub kierownictwa, dostają lub nie dostają koncesje, a wtedy ich dalszy los, dalszy kierunek nie jest pewny. Inicjatywy biedne lub niepewne finansowo, bo startowały z własnych środków, zbiórek, przebijały się z trudem na niechętnym a często wrogim rynku. Nie korzystały z majątku po PZPR, RSW Prasa, Radiokomitecie, nie korzystały z półdarmowych lokali i przydziałów papieru. Ogromny sukces URze to częściowo również „renta” sukcesu poprzedniej Rzeczpospolitej, ale w końcu to 135 tys. egzemplarzy, gdzie im tam do nawet niszowych telewizji jak TVN24.
O co wam więc chodzi? Pytają polemiści z tzw. drugiej strony. Jakie ograniczenia wolności słowa, jaka cenzura? W czasach, gdy „Gazeta Polska” leży w każdym kiosku? I tak dalej. Świadomość, że musi taki być, aby państwu polskiemu nikt z Europy nie zarzucił ograniczeń wolności słowa, już się rozeszła nawet w najgrubszym betonie. I beton wpadł na świetny pomysł. Niech siedzą w niszy. Niech się tam sami ze sobą ekscytują zamachami, śpiewami patriotycznymi, moherami i krzyżami. Niech sobie nawet produkują filmy, które rozprowadzają między sobą.
Reszta - mówi beton -niech żyje normalnie: TVN24, Polsat, media publiczne w naszych (betonu) rękach. Neewsprost, Politwyborcza i tak dalej.
Tak, ja wiem, do niszy wchodzi się również samemu, każdy to wie. Treściami, autorami, językiem.
Ale jak? Kto po powrocie do domu włącza telewizję razem.tv? Nie. A jednak nie. Owszem, można już znaleźć miejsce, gdzie wypowie się swoje opinie, nawet skrytykuje Michnika; sporo tu zmienił internet, jednak ciągle więcej w tym złudzenia niż rzeczywistej obecności.
Debata publiczna nie polega na tym, że ktoś coś powie w „Codziennej” albo na niepoprawnych.pl, a na to mu Lis przyfasoli w telewizji publicznej. Tu parędziesiąt tysięcy czytelników, tych samych, tam parę milionów widzów.
Porównanie, którego użyję za chwilę, może razić; przywołuję je tu po to, by lepiej unaocznić sprawę.
Czy orkiestry więzienne to element kultury narodowej? czy są w publicznym obiegu kulturalnym? Czy najwspanialej zagrany na skrzypcach przez więźnia koncert we Wronkach zainteresuje i zachwyci kogokolwiek poza rodzinami miejscowych klawiszy?
Czy najznakomitsze analizy Wildsteina, rozprawki Krasnodębskiego, publicystyka Czabańskiego, filmy Lichockiej i Dłużewskiej zainteresują, przekonają, zachwycą kogokolwiek poza parędziesięcioma, paruset tysiącami stałych czytelników i bywalców manifestacji?
To niezwykle ważne, że ci autorzy ciągle istnieją, pracują, że czytelnicy/widzowie/słuchacze mogą korzystać z ich twórczości. I że jest ich - nas - coraz więcej. Że mamy swoje miejsce.
Ale ci autorzy – jak i my – jesteśmy w swoim państwie. Płacimy podatki i abonamenty (raczej my, mohery, niż kto inny). Nasze poglądy, choćby najgłupsze, najbardziej znienawidzone, też mają tu prawo bytu, póki nie przekraczają prawa. Kto się o nich dowie? od 20 lat wiadomo, że „takiego świństwa” jak "Tygodnik Solidarność” albo „antysemickiej szmaty” jak „Gazeta Polska” do ręki się nie bierze. Wiadomo oczywiście z Neewsprost, Politwyborczej i radia TakNieWSmak.
Halo, centralo! My tu jesteśmy! My chcemy mówić do wszystkich, mamy do tego prawo!
Teraz już wiedzą Państwo, dlaczego Telewizja Trwam nie może dostać się na multipleks, a Radio Maryja za chwilę też może mieć problemy z koncesją?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/130573-nawet-najwieksza-nisza-halo-centralo-my-tu-jestesmy-my-chcemy-mowic-do-wszystkich-mamy-do-tego-prawo