Ci, którzy nie poddali się presji, którzy bronili pamięci i szukali prawdy, stanęli w obronie fundamentów państwa

PAP
PAP

Ta historia zaczęła się tak naprawdę 23 października 2005 roku, gdy w drugiej turze wyborów prezydenckich Lech Aleksander Kaczyński otrzymał 8 257 468 głosów - czyli 54,04%, a jego rywal, Donald Franciszek Tusk, 7 022 319, czyli 45,96%. Wierny okrągłostołowej umowie establishment ("od tej pory zasadniczo nic - poza fasadą - w Polsce nie zmieniamy", ewentualnie "zmieniamy wszystko, żeby wszystko pozostało po staremu") tego wyboru, wyraźnego przecież, nigdy nie uznał. Zwłaszcza, że był to wybór równoległy ze zwycięstwem Prawa i Sprawiedliwości w wyborach do Sejmu.

Rozhulany chwilę potem tzw. przemysł pogardy wydawał się przekroczeniem wszelkich reguł. Oto jawnie dążono do poniżenia człowieka stojącego na czele państwa. Owszem, z próbami poniżenia spotykali się wszyscy prezydenci III RP - ale nigdy poniżający nie byli tak potężni, i nigdy też nie spotykali się z tak gorącą zachętą. Nigdy nie był to przemysł, korzystający z najważniejszych zasobów systemu.

Wówczas mogło się niektórym wydawać, że to w jakiejś mierze "wina" śp. prezydenta Kaczyńskiego. Że inaczej prowadzona polityka, więcej PR-u, mniej frontów - że to mogłoby coś zmienić. Że owszem, są w tym systemie  przechyły i jest asymetria, ale gdyby się postarać, może gdyby prezydent był inny, bardziej "elastyczny", to nie wyglądałoby to tak drastycznie. Że przecież tak wielu funkcjonariuszy przemysłu "prywatnie" mówi, że lubi prezydenta, i że czasem go nawet pochwalą (gdy to nieistotne), itp.

Po Smoleńsku widać, że to była ułuda, nic więcej. Że żyjemy w świecie dużo bardziej reżyserowanym niż się wielu wydaje. Że możliwości jego zmiany są bardzo małe - co nie znaczy, że nie istnieją, lub że nie należy próbować.

Bo przecież po 10/04 już nie było żadnego "ale". W niewyjaśnionych okolicznościach zginął urzędujący prezydent wraz z małżonką oraz 94 inne osoby, w tym wielu przedstawicieli ówczesnej elity władzy. Sprawa musiała zostać wyjaśniona. Stawką był zupełnie podstawowy prestiż państwa, jego godność, i także podmiotowość.

Sprawy, jak wiemy, nie tylko nie wyjaśniono, zrobiono za to wiele, by ją zaciemnić, i to od pierwszych godzin, przy współudziale najwyższych urzędników państwowych. Włożono również wiele wysiłku, by wyszydzić tych, którzy mimo wszystko, jakże często wbrew państwu, podjęli wysiłek walki o prawdę.

Na oczach świata podeptano elementarz postępowania państwa w takich sytuacjach, radykalnie obniżono prestiż kraju, poniżono wspólnotę narodową. W imię "dobicia" śp. Lecha Kaczyńskiego III RP dokonała ideologicznego sepuku, ujawniając, że wizerunek "normalnego" państwa to... tylko wizerunek. Że tu jest byt nominalnie państwowy, ale w sytuacjach skrajnych (a sytuacje skrajne pokazują naturę bytu) nie zachowuje się jak normalne państwo, tylko jak opiekun ludzi specjalnej troski (formalnie obywateli), nad którymi należy "zapanować" wszelkimi możliwymi środkami. Zapanować nieprawdą, manipulacją, przemocą. W imię "spokoju", historycznie najczęstszego argumentu wszystkich naszych "opiekunów" ze wschodu i zachodu lub ich namiestników.

Zabrnęli tak daleko, że już nie mogą się cofnąć. Sprawa Smoleńska zepchnęła i nasze władze, i niestety dużą część obywateli, poza granice normalności. Wymusiła wymyślenie substytutów "myśli państwowej",  zamienników "etyki", erzaców "współpracy" i placebo "pojednania" między narodami, potworków medialnego "obiektywizmu". Gdyby bowiem stosowali pojęcia i zasady uznane w świecie, prawdziwe, musieliby działać zupełnie inaczej. Radykalnie inaczej.

Tym bardziej to bolesne, że - tego jestem pewien - śp. Prezydent w analogicznej sytuacji zachowałby się jak należy. Nieważne, czy lubiłby swojego odpowiednika czy też nie.

I jeszcze po tym wszystkim mają czelność pisać i mówić o ludziach dbających o pamięć i zabiegających o prawdę jako o "sekcie", "oszołomach" itp.

Oni, jakże mali i jakże zabawni z dziejowego punktu widzenia.

O ile bowiem za rok, za dwa, a może i za 5 czy nawet więcej (nie daj Boże) autorzy katastrofy posmoleńskiej mogą wciąż uchodzić za osoby poważne, to najpóźniej za umowne pokolenie - tu mamy pewność - zostaną sprowadzeni do rozmiarów właściwych.

I wówczas czarno na białym ujrzymy sens tych dwuletnich już zmagań. Ujrzymy tę część społeczeństwa, która stanęła w obronie fundamentów państwa, i tych którzy beztrosko, a może i z innych przyczyn, to co tak ważne oddali za byle co, za status quo, nawet nie podejmując wyzwania.

Najpóźniej za pokolenie obie strony dołączą do dwóch wielowiekowych nurtów polskiej tradycji. Każdy do swojego.

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.