Papież Benedykt XVI w swoim spokojnym przemówieniu zdemaskował wszystkie kłamstwa kubańskiego reżymu

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
AP Photo/Ramon Espinosa
AP Photo/Ramon Espinosa

Na krótko przed północą polskiego czasu rozpoczęła się wizyta Papieża Benedykta XVI na Kubie. Papieskiej pielgrzymce od dłuższego czasu towarzyszyły kontrowersje, związane przede wszystkim z dotychczasowym dwuznacznym stanowiskiem Kościoła Katolickiego na Kubie wobec reżimu i opozycji demokratycznej.

Z jednej strony, Kościół Katolicki jest jedyną niepodporządkowaną komunistycznej władzy instytucją na wyspie i zarówno Kościół, jak i jego wierni poddawani są nieustającej presji ze strony reżimu. Z drugiej strony, tajemnicą poliszynela jest to, że status Kościoła jako podmiotu tolerowanego przez władze musiał zostać okupiony znacznymi ustępstwami ze strony hierarchii. Niektórych biskupów oskarża się otwarcie o kolaborację z reżimem, kilku innych, mniej znanych, o wspieranie kubańskiej opozycji demokratycznej.

Większość międzynarodowych komentarzy poprzedzających wizytę skupiała się na fakcie odmowy spotkania z kubańskimi opozycjonistami ze strony watykańskiej dyplomacji, w czym widziano intrygę ugodowego wobec komunistycznej władzy biskupa Hawany, kardynała Jaime Ortega y Alamino. Istotnie, istniało spore zagrożenie, że wizyta papieska mogła zostać rozegrana wyłącznie na korzyść braci Castro, którym zależało zarówno na poprawieniu wizerunku swojego reżimu na arenie międzynarodowej, jak i pokazaniu opozycji demokratycznej na wyspie, że nie mogą liczyć nawet na wsparcie Kościoła. Co więcej, podejrzewa się, że celem wprowadzonej niedawno ograniczonej liberalizacji przepisów dotyczących publicznego wyznawania wiary na Kubie była próba skanalizowania przez reżim rosnącego niezadowolenia społecznego.

O zagrożeniach dla kubańskich demokratów i katolików płynących ze zbyt ożywionego dialogu kubańskiego Kościoła z reżimem mówiłem w różnych polskich mediach już kilkukrotnie. Wczorajsza transmisja z powitania Papieża na lotnisku w Santiago de Cuba (odpowiednik polskiego Gniezna) przekonała mnie jednak, że w dużej mierze nie miałem racji.

Po pierwsze, miliony Kubańczyków mogły na żywo zobaczyć upokorzonego Raula Castro, człowieka który na co dzień jest panem ich życia i śmierci, zachowującego się niepewnie i nerwowo, kręcącego się po podium, wykręcającego sobie dłonie ze zdenerwowania. Kontrast ze spokojnym i pogodnym Ojcem Świętym był dla nich oczywistym przekazem. Śmieszność Raula Castro podkreślało zachowanie stojących za nim pilotów i obsługi samolotu Alitalii, ostentacyjnie okazujących brak szacunku podczas prezydenckiego wystąpienia. Jestem przekonany, że nie umknęło to uwadze milionów Kubańczyków.

Po drugie, nokautem dla komunistycznej władzy okazały się przemówienia powitalne. Rozpoczął Raul Castro, który witając Ojca Świętego podkreślał, że przyleciał do kraju, który gwarantuje swobodę wyznawania religii, a następnie uderzył w starą śpiewkę o tym, że Kuba padła ofiarą spisku międzynarodowej finansjery, że aktywnie walczy z analfabetyzmem i że wysyła w świat wykształconych lekarzy. Innymi słowy, była to skrócona wersja wielogodzinnych wystąpień o niczym, którymi bracia Castro torturują pobratymców nieprzerwanie od 1959 r. Atmosferę anachroniczności tych kłamstw ilustrowali wiercący się za plecami Raula piloci papieskiego samolotu, wesoło gawędzący ze stewardesami. Z komizmu sytuacji po pewnym czasie zdali sobie sprawę chyba nawet kubańscy realizatorzy transmisji telewizyjnej, którzy dyktatora zaczęli pokazywać z bocznych, a nie z ustawionych na wprost podium kamer.

Po Raulu głos zabrał Ojciec Święty, który na swój spokojny i zarazem zdecydowany sposób zdemaskował wszystkie wygłoszone przed chwilą kłamstwa. Co najważniejsze, Papież powiedział, że przybywa na wyspę jako spadkobierca Jana Pawła II, który Kubańczykom przed laty przyniósł kilka dni wytchnienia i że ma ten sam cel. Benedykt XVI przypomniał o wywalczonych przez Jana Pawła II ustępstwach reżimu dotyczących kwestii swobód religijnych i oznajmił, że teraz oczekuje dalszych. Ojciec Święty powiedział także, że przyjechał reprezentować wszystkie dobre dążenia i aspiracje Kubańczyków, zarówno mieszkających na wyspie, jak i poza nią, jednoznacznie odnosząc się w ten sposób do pragnienia demokracji i wolności, jak i do przemilczanego w oficjalnych mediach faktu wielomilionowej emigracji kubańskiej w USA. Papież stwierdził też, że „reprezentuje więźniów i ich rodziny”, mówiąc w ten sposób otwarcie o więźniach politycznych reżimu. W wypowiedzi papieskiej takich jednoznacznych dla Kubańczyków elementów było znacznie więcej.

Raul Castro wysłuchał tego wszystkiego w bezruchu. Jako jedyny nie klaskał bezpośrednio po zakończeniu przemówienia papieskiego, przyłączając się do oklasków dopiero po upływie kilkudziesięciu sekund. Prawdopodobnie przez ostatnie kilkadziesiąt lat nikt go tak jeszcze publicznie nie upokorzył. Przypomnę, że mówimy tu o osobie, na co dzień sprawującej absolutną kontrolę nad życiem 11 milionów ludzi, a którą niczym rozwydrzonego uczniaka na chwilę zmuszono do posłuszeństwa. Powiem szczerze, że miałem w tym momencie czysto ewangeliczne skojarzenia.

Choć mam uzasadnione podejrzenie, że na użytek Kubańczyków na wyspie ocenzurowano transmisję z lotniska z Santiago de Cuba, jako że w kluczowym momencie wystąpienia papieskiego transmisja międzynarodowa ewidentnie zaczęła korzystać z innych ujęć, to wiem że treść papieskiego wystąpienia i tak w końcu dotrze do Kubańczyków.

Od poniedziałkowego wieczoru nie mam już żadnych wątpliwości, jakie są priorytety polityki Watykanu wobec Kuby. Nawet jeżeli nie dojdzie do jawnych spotkań z opozycjonistami w trakcie papieskiej pielgrzymki, wiem że Kościół nie planuje uległości wobec kubańskich władz. Zderzenie Raula Castro i Benedykta XVI przypominało wstęp do egzorcyzmu.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych