Wydaje się, że Kościół katolicki w Polsce oparł się największej fali sekularyzacji, ale to nie znaczy, że nie zachodzą w nim przeobrażenia, które zmieniają go od wewnątrz.
Niezmienne jest za to wykrzywienie obrazu Kościoła w mediach, w których niepisanym dogmatem jest krytyczne podejście do spraw wiary, selektywne traktowanie nauki Kościoła, promowanie liberalnych duchownych i bezprzykładne ruganie księży i hierarchów, którzy jasno i bez autocenzury głoszą wiarę Kościoła – co najczęściej ma miejsce na łamach „Gazety Wyborczej”.
Spójrzmy na rok 2011. Sporo się działo. W maju wspólnota wiernych zyskała nowego błogosławionego w postaci Jana Pawła II, za którego wstawiennictwem mogą wypraszać dla siebie i swoich bliskich wszelkie łaski.
Wśród hierarchów kościelnych doszli do głosu „nowi liderzy opinii”. Tutaj warto wymienić bp. Wacława Meringa, który kategorycznie zareagował na promowanie satanizmu w Telewizji Publicznej, abp. Stanisława Gądeckiego, który w homilii podczas mszy św. w obecności najwyższych władz Rzeczypospolitej poddał miażdżącej krytyce otaczającą rzeczywistość polityczną i medialną czy wreszcie abp. Józefa Michalika, który w książce „Raport o stanie wiary w Polsce” (tytuł nawiązuje do wywiadu papieża Benedykta XVI, którego udzielił jeszcze jako kard. Joseph Ratzinger w 1984 r. na fali posoborowego zamętu w Kościele) przedstawił ciekawą, miejscami zaskakującą diagnozę Kościoła i Polski.
Był to też rok wielu nowych nominacji biskupich i przetasowań personalnych w Episkopacie. W lutym w Rzymie niespodziewanie zmarł abp. Józef Życiński, którego zastąpił bp. Stanisław Budzik. W Krakowie mianowano nowych biskupów pomocniczych. Jednym z nich jest ceniony historyk Kościoła, b. rektor krakowskiego seminarium ks. Grzegorz Ryś. Nowym sekretarzem Konferencji Episkopatu Polski został bp. Wojciech Polak. A w Katowicach nowym arcybiskupem metropolitą został bp. Wiktor Skworc.
W marcu zakończyła swoje prace Komisja Majątkowa, której celem była rewindykacja dóbr zagrabionych przez władze PRL z pominięciem komunistycznego prawa. Jej działalność do dzisiaj jest przedmiotem badań polskiej prokuratury.
W zeszłym roku do Sejmu dostała się partia, która na swoich sztandarach wywiesiła antyklerykalne hasła. A w Sejmie VII kadencji rozegrał się kolejny akt wojny o krzyż, czyli odsłona większego sporu wokół obecności wartości i symboli chrześcijańskich w przestrzeni publicznej.
Radio Maryja obchodziło swoje dwudziestolecie. Z tej okazji papież Benedykt XVI za pośrednictwem Sekretarza Stanu Stolicy Apostolskiej przesłał długi list gratulacyjny, w którym szczegółowo wymieniał konkretne zasługi Radia i związanych z nim dzieł. List oczywiście przykładnie przemilczano, ponieważ nie pasował zupełnie do obrazu toruńskiej rozgłośni, jaką przedstawiają media głównego nurtu.
Last but not least, katolicka opinia publiczna zaczęła organizować się wokół ważnych dla siebie spraw - jak ochrona życia od narodzin do naturalnej śmierci, obrona małżeństwa, rozumianego jako związek kobiety i mężczyzny oraz promocji rodziny, ważnej także z perspektywy przyszłości państwa – z efektami, których mogą pozazdrościć im środowiska lewicowe, żyjące w większości z dotacji Unii Europejskiej lub naszych podatków.
Nie znaczy to, że – mówiąc językiem Kościoła – laikat przebudził się dopiero w 2011 r. Świeccy członkowie Kościoła wielokrotnie dali wyraz swojej aktywności w minionym dwudziestoleciu.
Ale w ostatnim czasie „uśpiony olbrzym” zaczął wybudzać się z wieloletniej drzemki wyraźnie pod wpływem coraz bardziej agresywnych prób wypchnięcia chrześcijaństwa z przestrzeni publicznej.
Wiele katolickich środowisk skupionych wokół realizacji konkretnych postulatów uzmysłowiło sobie, że skończył się okres ochronny dla drogich im wartości. Zarówno Kościół hierarchiczny, jak i świeccy zorganizowani w rozmaite stowarzyszenia i fundacje wchodzą w zupełnie nową rzeczywistość, w której antyklerykalne hasła zyskały swoją parlamentarną reprezentację i dość sporą społeczną nośność.
To już nie są ekscesy pojedynczych osób, czy wywodzących się z mentalności PRL-u antyklerykalnych gazet. Do głosu doszła hałaśliwa grupa części „młodych, wykształconych z dużych miast”, którzy policzyli się w sierpniu 2010 r. na Krakowskim Przedmieściu na zbiegowisku zwołanym na Facebooku przez Dominika Tarasa. Człowieka, który dość dobrze reprezentuje typ osobowościowy produktu wychowawczego III RP, czerpiącego wiedzę na temat Kościoła i religii z ekranizacji powieści Dana Browna.
To wówczas pod Pałacem Prezydenckim, wśród okrzyków znieważających dobre imię tragicznie zmarłych w Smoleńsku, między okrzykami „Jeszcze jeden!” i darcia pluszowej kaczki, parodiowania scen ewangelicznych, jak biczowanie Chrystusa ujawniła się złowieszcza siła, która stała się paliwem ruchu politycznego Janusza Palikota. Ten nihilistyczny flash mob był katalizatorem politycznych wydarzeń w trakcie wyborów parlamentarnych rok później.
Według CBOS na ugrupowanie Janusza Palikota głosował w październikowych wyborach parlamentarnych więcej niż co piąty wyborca niemający jeszcze 25 lat (21%). Popularność Ruchu Poparcia Palikota była tym większa, im mniejsza religijność respondentów, mierzona uczestnictwem w praktykach religijnych. Spośród osób w ogóle niebiorących w nich udziału na Ruch Palikota głosował co piąty wyborca (20%), tylko nieco rzadziej poparli go ci, którzy sporadycznie (kilka razy w roku) uczestniczą w praktykach religijnych (17%). Na ugrupowanie to głosowała co dziesiąta osoba praktykująca religijnie 1–2 razy w miesiącu (10%) i co dwudziesta biorąca udział we mszy św. raz w tygodniu (5%). Osoby chodzące do kościoła kilka razy w tygodniu w ogóle nie poparły tej partii.
Abp. Józef Michalik polemizuje z tezą wielu komentatorów, którzy mówili tuż po ogłoszeniu wyników wyborczych, że w ostatnich wyborach do Sejmu Kościół był jednym z większych przegranych, tłumacząc, że Kościół nie bierze przecież udziału w wyborach. To prawda i w tym miejscu należy przyznać przewodniczącemu Episkopatu Polski rację. Ale jest niewątpliwie pedagogiczną porażką Kościoła (obok rodziny, szkoły i mediów) fakt ,że partia głosząca skrajnie nihilistyczny program wyborczy otrzymała tak duże poparcie wśród ludzi młodych, legitymujących się wyższym wykształceniem, mieszkających w dużych miastach.
To ważny sygnał, którego nie wolno Kościołowi zignorować. Na szczęście świeccy wzięli sprawy w swoje ręce i, obok wielu działań doraźnych, jak rozmaite akcje, czy mobilizacja wokół konkretnych, palących zagadnień, prowadzą jednocześnie działalność obliczoną na dalekosiężny efekt. Owoce tej pracy już widać. W ciągu dwudziestu lat spadła wyraźnie akceptacja dla zabijania dzieci nienarodzonych.
Wewnątrz – wydawałoby się – niezmiennej masy ludzi, deklarujących się jako katolicy tworzą się i umacniają silne archipelagi świadomych katolików, którzy poza światłem kamer zmieniają powoli rzeczywistość. To ci, którzy nie głosują na takie partie, jak Ruch Poparcia Palikota, a w zbieraninie z Krakowskiego Przedmieścia, plującego na modlące się starsze panie nie dostrzegają – jak jedna z wpływowych dziennikarek – dziedziców polskiej inteligencji.
Dzięki temu, że katolicy zaczęli wyraźnie się profesjonalizować w swoich publicznych działaniach, korzystać z możliwości, jakie dają nowe technologie i narzędzia komunikacji masowej oraz czerpać wzorce ze strategii biznesowych, ich głos jest nie tylko lepiej słyszany, ale także skuteczniej dociera do odbiorców. Nie jest to odkrycie zeszłoroczne, ale to w 2011 r. dało swoje pierwsze efekty na masową skalę.
Najlepszym przykładem jest zebranie w rekordowo krótkim czasie 600 tys. podpisów pod inicjatywą ustawodawczą, która miała na celu prawne wzmocnienie ochrony życia. Nie byłoby to możliwe bez zmiany świadomościowej w temacie życia nienarodzonych i wielu lat pracy organizacji zajmujących się tym problemem. Dla porównania można podać, że feministkom, z wielką pomocą mediów i sprzyjających im środowiskom politycznym, udało się zebrać pod projektem ustawy dopuszczającej aborcję na życzenie tylko 30 tys. podpisów. I to w o wiele dłuższym czasie.
Inną ciekawą inicjatywą jest Orszak Trzech Króli – największe jasełka na ulicach miast w Europie, które zorganizowano po raz pierwszy w 2009 r. w Warszawie, a obecnie w całej Polsce. Gromadzą tysiące ludzie, przede wszystkim rodziny z dziećmi. Dokładnie rok temu święto Objawienia Pańskiego znów stało się dniem wolnym od pracy. Po pięćdziesięciu latach przerwy Sejm Rzeczypospolitej przywrócił stan prawny sprzed 1960 r. Katolickie rodziny postanowiły tchnąć w to święto nowego ducha.
Tak na marginesie, jak wynika z raportu, opublikowanego w czerwcu 2011 r., pomoc, jaką przekazała potrzebującym Caritas w Polsce w 2010 r. wyniosła prawie pół miliarda złotych. To o ok. 70 mln. więcej niż rok wcześniej. To tyle, jeśli chodzi o realną pomoc potrzebującym, których już dawno zdradziła polska lewica i architekci III RP.
Nie ma jednak powodów do triumfu. Katolicy w Polsce powinni sobie zdawać sprawę, że wojna kulturowa już do nas dotarła. Rzecznicy naszej peryferyjnej odmiany partii postępu marzą o urządzeniu nam życia w naszych domach, szkołach i życiu publicznym. Nieprzypadkowo tak ochoczo garną się do rozmaitych gremiów, zajmujących się edukacją (w tym komisji sejmowej i MEN), bo wiedzą, że tam mogą najwięcej zdziałać dla swojej sprawy. Dlatego tak cenne są wszelkie oddolne inicjatywy rodziców, którzy w edukacji właśnie widzą szansę na wychowanie nowego pokolenia świetnie wykształconych patriotów i katolików.
O przyszłości katolicyzmu w Polsce w dużej mierze zdecyduje to, kto będzie miał największy wpływ na wychowanie młodych, wykształconych z dużych miast.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/127855-o-przyszlosci-polskiego-katolicyzmu-zdecyduje-to-kto-bedzie-mial-wplyw-na-wychowanie-mwzdm