Panu Karłowiczowi mówię: dosyć! Nie jesteśmy konfederatami z zaciśniętymi zębami o mrocznych oczach

W swoim tekście, opublikowanym na łamach „Rzeczpospolitej”, pan dr Dariusz Karłowicz powraca do głoszonej od pewnego czasu, jednej z bardziej tradycyjnych spośród znajdujących się w obiegu medialnym, mądrości: Prawo i Sprawiedliwość jest „de facto koalicjantem PO” poprzez swoją retorykę i działania wprowadzające podziały społeczne i radykalizujące scenę polityczną.

Tym błędnym działaniom PiS pan dr Karłowicz przeciwstawia „konserwatyzm afirmatywny”, który łączy a nie dzieli, a którego depozytariuszem jest grupa tzw. „muzealników”, czyli osób związanych z zakładaniem Muzeum Powstania Warszawskiego. Jako dowód ich odmiennego podejścia do działań publicznych i pracy na rzecz dobra wspólnego służy w tekście uroczystość odsłonięcia tablicy pamięci Lecha Kaczyńskiego, w której uczestniczyła i Hanna Gronkiewicz-Waltz i Jarosław Kaczyński. Jako kontrapunkt dla tej wzorcowej sytuacji służy Marsz Niepodległości będący przykładem dzielącego ekstremizmu prawicy, któremu – zdaniem autora tekstu - hołduje Prawo i Sprawiedliwość.

Panu dr. Karłowiczowi należy się za ten tekst krótka odpowiedź: dosyć!

Nie wiem, jak długo można wciąż odgrywać te same figury retoryczne i wciąż na nowo powtarzać te same zaklęcia?

Tezy pana dr. Karłowicza są błędne z kilku zasadniczych powodów i od ich wielokrotnego używania nie przybędzie im mądrości i przenikliwości. Wręcz odwrotnie ich sens się ściera i za każdym kolejnym razem zdają się jeszcze bardziej nie-analityczne a coraz bardziej utylitarne, służące celom własnym.

Po pierwsze, trzeba w końcu jasno powiedzieć – sukces Muzeum to sukces wielu osób i wysiłku wielu środowisk, sprowadzanie go do wąskiego grona osób, które starały się na nim zbudować swą polityczną pozycję jest niemoralnym nadużyciem wobec wszystkich tych, którzy tworzyli i tworzą muzeum bez takich celów.

Po drugie, trzeba w końcu jasno powiedzieć – twórcy Muzeum nie działali wbrew instytucjom, którym bezpośrednio podlegali, tylko dzięki nim, a szczególnie dzięki opoce jaką był dla nich Prezydent Warszawy śp. Lech Kaczyński; gdyby nie fakt, iż zdobył on władzę w stolicy – a zdobył ją właśnie dzięki wysiłkowi m.in. partii Prawo i Sprawiedliwość a przede wszystkim właśnie dzięki swojej wielkiej sile politycznego przesłania i postawy bezkompromisowości; dzisiejsza sytuacja opozycji jest zasadniczo odmienna – działamy nie pod parasolem instytucji, ale wbrew ich coraz bardziej jawnej partyjnej logice działania, w której ten kto ma władzę ma prawo anihilować z przestrzeni publicznej pozostałych – to ten właśnie radykalizm nie-publicznego, ale partykularnego działania instytucji państwa polskiego zdobytych przez obecny obóz władzy prowadzi do społecznego i politycznego podziału na wykluczonych i włączonych, co widać w każdym sejmowym głosowaniu, w którym wnioski opozycji są z góry przeznaczone do odrzucenia.

Po trzecie, przedmiotem dzisiejszego najważniejszego podziału politycznego w Polsce nie jest – być może: niestety – niuansowanie treści konserwatywnych na te, które mają charakter „afirmatywny” i te, które prowadzą do podziałów – istotą jest podział na środowisko polityczne zdecydowane zachować polskie państwo jako istotną podstawę do wsparcia i realizacji zbiorowych celów narodu jako wspólnoty politycznej i środowisko polityczne, które jest przekonane, że państwo polskie nie ma (albo wręcz: nie powinno mieć) możliwości samodzielnego działania i w gruncie rzeczy jego istnienie w tradycyjnej formie nie ma większego znaczenia – może być, ale nie musi, byle sprawnie można było realizować indywidualne strategie sukcesu – atmosfera w Polsce nie przypomina czasów saskich, tylko  Warszawę pod koniec XIX wieku, kiedy duża część elity zdecydowała się bogacić w ramach Imperium, a nie ryzykować starcie z nim.

Po czwarte, tezy o złym charakterze polityki partyjnej brzmią fałszywie w kontekście opisywanej przez dr Karłowicza grupy osób przede wszystkim dlatego, że grupa ta przekroczyła granicę i nie tyle chciała w Syrakuzach być mentorami władcy, ale wybrała się zbrojnie Syrakuzy zdobyć i władzę przejąć – partia PJN była bowiem niczym innym, jak dokonaniem przez to środowisko próby partyjnego podziału i to bynajmniej nie o charakterze „afirmatywnym” i dla „res publicae” i zdobycia władzy; nikt zatem, kto dokonał takiego czynu, a potem przegrał, nie może teraz z powrotem chować zbroi do skrzyni i zakładać tuniki udając ponownie filozofa.

Po piąte, od osób o ambicjach intelektualnych oczekiwać należy krytycznego oglądu świata, tymczasem dziś – co zauważam ze smutkiem – nawet osoby, które chcą uchodzić za mędrców prawicy muszą dla podkreślenia swego niezależnego poglądu powtórzyć dwa najbardziej wyświechtane komunały rodem z medialnych popłuczyn: po pierwsze, że partie „dzielą” a „podział jest zły”, a po drugie, że „PiS nie ma pomysłu na…” (to drugie to takie retoryczne odwrócenie jednej z reklam – pewna firma zawsze ma „pomysł na…” a PiS zawsze tego pomysłu nie ma, niezależnie czy mówi się o emeryturach, lekach, polityce europejskiej czy kryzysie finansów).

Zastanawiam się skąd bierze się ta postawa u osób (a nie jest to bynajmniej tylko pan dr Karłowicz) związanych w ten czy inny sposób z ogólnie rozumianą prawicowością? Przecież obok nich są też przykłady pozytywne – mędrców samodzielnych, jak prof. Legutko, prof. Krasnodębski, prof. Nowak, prof. Zybertowicz czy najbardziej niezależny z polskich umysłów politycznych pani prof. Staniszkis.

Wydaje mi się, że ważny jest tu czynnik „bywania” rozumianego jako konieczność egzystencjalna. Tym różni się nasze krakowskie „bywanie” we właściwych miejscach, które ma charakter gry towarzyskiej (też czasem nieznośnie pretensjonalnej) od stołecznego „bywania”, które jest narzędziem kariery, rozumianej całkowicie konkretnie i materialnie – kogo nie ma, ten odpada.

Wolny jest tylko ten, kto „bywać już nie musi”.

Tymczasem wiele osób odczuwa albo silną wewnętrzną potrzebę samo-afirmacji przez bywanie, albo potrzeba bywania jest dla nich niezbędna, by pozostać na grzbiecie fali, a nie być przez nią wciągniętym na dno.

Znana siła salonu polega zaś na tym, że aby bywać – nawet w charakterze tzw. „przedstawiciela drugiej strony” – trzeba wygłosić rytualne, przywołane wcześniej, dwa zdania uwiarygodnienia się w roli krytycznego obserwatora. Dwa zdania, które są powszechną „kserówką umysłową”. Do czego zresztą miałoby prowadzić takie „powszechne bywanie”, które opisuje dr Karłowicz – przy jednym stole Hanna Gronkiewicz-Waltz i Jarosław Kaczyński? Jaka wynika z tego wartość publiczna? Chyba tylko taka, że wreszcie można by bywać wszędzie (także w pałacu prezydenta Komorowskiego) udając wciąż członka alternatywnego obozu politycznego. To marzenie rodem z SD czy PAXu w czasach PRL-u. Bywać wszędzie, gdzie należy, ale z moralną wyższością jednocześnie uważać, że nie jest się świnią.

My, ludzie wolni, mijamy wasze salonowe obozowiska skrzące się kandelabrami i idziemy dalej, bo wolność, to frajda a nie poświęcenie. Nie jesteśmy konfederatami z zaciśniętymi zębami o mrocznych oczach. Jesteśmy rebeliantami wolnej Polski.

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.